1

„Kamerdyner” – co w nim jest, a czego nie ma?

Zarówno powieść, jak i film, stanowią kamień milowy dla popularyzacji kaszubskiego punktu widzenia w ogólnej – polskiej narracji historycznej.

Na redakcyjne biurko trafiła książka „Kamerdyner”, napisana przez czterech autorów: Marka Klata, Pawła Palińskiego, Mirosława Piepkę i Michała Pruskiego. Rzecz jasna – to powieść, która ukazała się w związku ze zbliżającą się premierą filmu pod tym samym tytułem. Trzech autorów książki jest jednocześnie autorami scenariusza do filmu.

Jak czytamy w informacji o książce – autorzy: „Postanowili w powieści przekazać więcej niż to było możliwe w filmie. Pogłębiają wątki poszczególnych bohaterów, sięgają do ich korzeni. (…) Wprowadzają też czytelnika głębiej w fakty z historii Polski, wydarzenia z międzywojnia, o których mało kto dziś pamięta.”

KAMERDYNER_Filmicon_fot. Rafal Piajanski

Tło i pierwszy plan

Staje się więc jasne, że lektura książki przynosi odpowiedź na pytanie o to, które fakty z historii Kaszub zobaczymy w filmie. Jednak – z oczywistych względów, konieczne jest zastrzeżenie, że niniejszy artykuł dotyczy książki, nie filmu – bo ten zostanie zaprezentowany szerokiej publiczności dopiero we wrześniu, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Część wydarzeń historycznych została w książce „Kamerdyner” opisana, inne zaś nie znalazły swojego miejsca w powieści. Zamiarem autorów było opowiedzenie tej historii z dwóch punktów widzenia: kaszubskiego (polskiego) i niemieckiego – i w dużym stopniu się to udało, jednak na plan pierwszy wysuwają się doświadczenia i przeżycia arystokratycznych rodzin junkrów. To ich historia jest najbardziej wyrazista, choć tło tej powieści – zawierające wątki społeczne i polityczne, prezentujące historię Kaszub na przestrzeni 45 lat, jest bardzo mocno zarysowane. To jednak (tylko?) tło. Czasem pretenduje do pierwszego planu, w ostatecznym rozrachunku jednak zadomawia się na planie drugim.

Zarówno film, jak i powieść, choć należałoby powiedzieć – przede wszystkim film, mają – w zamierzeniu twórców, jak i w oczekiwaniach samych Kaszubów, przybliżyć szerokiej publiczności tzw. kaszubski punkt widzenia na historię. Przyjrzyjmy się zatem, które wydarzenia historyczne znalazły swoje miejsce w książce, a które nie miały tego szczęścia.

Kamerdyner_FILMICON_fot. R. Pijański

Polskość Kaszub

Na początku dwudziestego wieku nie wszyscy Kaszubi byli przekonani o swojej polskości. Uzasadnioną jest teza, że w pierwszej dekadzie dwudziestego wieku, „polscy agitatorzy” na Kaszubach byli w mniejszości. To nie znaczy oczywiście, że Kaszubi czuli się Niemcami. Czuli się po prostu Kaszubami, którzy od setek lat musieli zmagać się z germanizacją, by zachować swoją tożsamość. Polska dla nich to była odległa historia, której (123 lata zaborów) nie pamiętali najstarsi dziadkowie. W tamtej rzeczywistości głębokie różnice kulturowe, religijne, społeczne i ekonomiczne separowały od siebie dwie nacje – kaszubską i niemiecką, choć i od tej reguły znajdziemy wiele wyjątków. Podział – szczególnie na Kaszubach Północnych, następował według wyznaczonej linii: miejscowe, tutejsze „kmiotki” i niemieccy „panowie”. I nagle, coraz częściej zaczęły pojawiać się pojedyncze, charyzmatyczne osobowości, które wierzyły w odrodzenie Polski i przekonywały, że przy Polsce właśnie jest miejsce dla Kaszubów. Tylko, że na mapie Europy wciąż Polski nie było, i trudno było sobie wyobrazić, że niebawem się pojawi.

W powieści widzimy to dokładnie. Bazyli Miotke – Kaszuba, który agituje za polskością, jest w istocie powieściową adaptacją (dość luźną, ale analogie są bardzo wyraźne) Antoniego Abrahama, którego pomnik stoi dziś w Gdyni na Placu Kaszubskim. Na początku książki jego agitacje nie spotykają się z entuzjazmem. Wręcz przeciwnie. Wśród Kaszubów dominuje nieufność wobec obcych – zarówno Niemców, jak i Polaków.

Czterdzieści lat później, rok 1939. Czytamy w powieści opisy wkroczenia wojsk niemieckich, masowego mordowania cywili w Piaśnicy. Wśród oprawców nie brakuje Kaszubów ze swastykami na rękawach.

Autorzy powieści (i – jak należy sądzić, filmu) nie próbują przedstawić wszystkich Kaszubów w sposób wyidealizowany, jako niezłomnych obrońców polskości. Widzimy że część z nich – czy to w wyniku koniunkturalizmu, strachu, nienawiści czy przekonań, optuje za Niemcami i wstępuje do nazistowskich szeregów. To znaczący atut powieści „Kamerdyner”.

Mord w Piaśnicy

To z kolei może być największą zasługą, zarówno powieści, jak i – przede wszystkim, filmu. Publiczność w całym kraju zobaczy najbardziej dramatyczne sceny „Krwawej Jesieni” na Kaszubach. Mianem tym określa się okres od września 1939 r. do stycznia 1940 r. Wówczas – według szacunków, Niemcy w sposób systematyczny i zaplanowany wymordowali ok. 40 tysięcy cywili – praktycznie całą polską inteligencję na Pomorzu. W samej Piaśnicy – ok. 10-12 tysięcy ludzi, jednak miejsc kaźni było bardzo wiele, niemal w każdej większej wsi i miasteczku. To fakt szerzej nieznany i chwała autorom powieści (i zapewne – filmu) za wyrazisty obraz, który zostaje w pamięci. Niech zostanie na na zawsze w pamięci Polaków i wejdzie na stałe do naszej – polskiej (nie tylko kaszubskiej) martyrologii, obok Katynia i Palmir.

Kamerdyner_FILMICON_fot. R. Pijański

Tragiczny 1945 rok na Kaszubach

W jednej z ostatnich scen książki (ciekawe – czy filmu również?), główny bohater – Kaszuba Mateusz Kroll niesie na rękach zgwałconą i zamordowaną przez Rosjan niemiecką arystokratkę. Oficer Armii Czerwonej pyta:

„- Znaczy, ty Niemiec?

– Kaszub.

– Jeden ch…

– Polak.

– A czort was wszystkich wie! Polak, Kaszub…”

Po tych słowach czerwonoarmista składa się do strzału z karabinu w plecy Mateusza.

To bardzo ważna scena. Mówi wiele o tym, co działo się na Kaszubach w 1945 roku. Żołnierze sowieccy byli przekonani, że właśnie zajmują ziemie niemieckie – i mieli prawo tak sądzić, bo w 1939 roku Adolf Hitler nie ustanowił na Pomorzu porządków okupacyjnych. Tu nie było okupacji, jak w Warszawie czy Krakowie, w Generalnej Guberni. Tu była Trzecia Rzesza. Co sowiecki żołnierz – przekroczywszy granice Niemiec, mógł wiedzieć o skomplikowanych stosunkach ludnościowych i społecznych na Kaszubach? Nic nie mógł wiedzieć. Dla niego mieszkańcy tej ziemi byli po prostu Niemcami.

W książce jest przedstawiona scena gwałtu na Niemce. Jednak gwałtów doświadczały również Kaszubki. Fakty są takie, że ludność kaszubska, po wkroczeniu Rosjan, niejednokrotnie dzieliła los Niemców. Autorzy zdają się to sugerować – chociażby w przywołanej scenie, choć postanowili opisać gwałt i mord na Niemcach, we dworze. Wiemy – chociaż już nie z tej książki, że w pobliskiej wsi, w kaszubskiej checzy, mogły dziać się identyczne sceny.

Nie jest konieczne aby w powieści akurat Kaszubska była ofiarą. Ważne jest, że wyraźnie, w sposób dość symboliczny, ale bardzo czytelny, zaznaczono, w jakiej sytuacji byli Kaszubi w 1945 roku.

Przeczytaj: Gwałty na Kaszubkach. Marzec 1945

Czego nie ma w „Kamerdynerze”?

Powieść „Kamerdyner” zawiera w sobie wiele wątków historycznych, których odsłonięcie szerokiej publiczności jest krokiem milowym dla popularyzacji i upowszechnienia wiedzy o historii XX wieku na Kaszubach. Ale – trzeba to uczciwie powiedzieć, jest wiele wątków, które – choć ważne, a może i kluczowe dla zrozumienia sytuacji Kaszubów, nie znalazły swojego miejsca w powieści.

Wydaje się, że trzy z tych kwestii szczególnie warte są omówienia.

Kamerdyner_FILMICON_fot. R. Pijański

Oficer stoi z boku

Po pierwsze: rozczarowanie Kaszubów Polską, która „wkroczyła” tu w 1920 roku.

W powieści (w filmie również?) Bazyli Miotke jedzie na zaślubiny Polski z Morzem do Pucka, gdzie generał Józef Haller wrzuci pierścień do morza. I zwraca uwagę na jeden szczegół: z uroczystości przegnano Kaszubów. Ktoś uznał, że ich obecność jest niepożądana w tym miejscu, w tak ważnym dla Polski i Kaszub momencie. Bazyli czuje gorycz. A potem jeszcze scena, w której Kaszubi spontanicznie radują się – urządzając coś na kształt festynu, z faktu, że oto przy ujściu Piaśnicy, stanęła polska budka wartownicza. Jedzą, piją, wiwatują. Polski oficer trzyma się od nich z daleka.

To w zasadzie tyle na ten temat – jeśli chodzi o powieść. Jej autorzy najprawdopodobniej chcieli w ten sposób zasygnalizować pewne kwestie, w myśl zasady: „kto ma wiedzieć, to i tak będzie wiedział o co chodzi”.

No właśnie – o co chodzi?

Polska okupacja Pomorza

Armia gen. Józefa Hallera wkroczyła na Pomorze na początku 1920 roku – żeby je zająć, w myśl ustaleń Traktatu Wersalskiego. Kaszubi witali tzw. Błękitną Armię entuzjastycznie. Wiele się zmieniło w ciągu ostatniej dekady, spora część, być może już większość Kaszubów patrzyła teraz z nadzieją na swoją przyszłość w odradzającej się Polsce.

Jednak czekało ich ogromne rozczarowanie. Hallerczycy wprowadzili na Kaszubach coś w rodzaju okupacji. Nie uznali mieszkańców tej ziemi za Polaków. Język kaszubski był im obcy. Tak to wyglądało w praktyce: gwałty, rabunki, publiczne wymierzanie kar cielesnych, zakładanie domów rozpusty we wsiach, pijaństwo, porwania młodych dziewczyn, prowadzenie się z niemieckimi arystokratami i jednoczesne upokarzanie Kaszubów. To wszystko, przez kilka pierwszych miesięcy 1920 roku było tu na porządku dziennym, co zresztą zostało dość dobrze udokumentowane. Po kilku miesiącach sytuacja stała się już tak trudna, że niektórzy Kaszubi skłonni byli prosić o odłączenie od Polski i przyłączenie ich ojcowizny do granic Wolnego Miasta Gdańska. Zareagował parlament Rzeczpospolitej, na miejsce przybyła komisja, by sprawdzić sytuację. Zachował się raport tejże komisji, który ma wszelkie znamiona obiektywizmu, i szczerze mówiąc – włos się jeży na głowie, gdy czyta się, w jaki sposób traktowali Kaszubów polscy „wyzwoliciele” w 1920 roku.

Przeczytaj: Ułańska fantazja czyli batem w Kaszubę. Jak Polska zaślubiała Pomorze – cz. 1

Przeczytaj: Ułańska fantazja czyli batem w Kaszubę. Jak Polska zaślubiała Pomorze – cz. 2

W powieści mamy tylko tyle, że Kaszubów nie dopuszczono do uroczystości, a gdy oni sami je organizowali, polski oficer stał z boku.

Być może autorzy chcieli uniknąć kontrowersji – wszak dzisiaj na Kaszubach powszechnie świętuje się wkroczenie armii Hallera. Jednak – kto ma wiedzieć, o co chodzi, ten wie…

Kamerdyner_FILMICON_fot. R. Pijański

Dwudziestolecie: kwestia kaszubska

Zresztą kolejne lata, choć już oczywiście nie dopuszczano się gwałtów i rabieży, też nie były naznaczone wzajemną sympatią Kaszubów i „Bosych Antków” (przybysze z Galicji i Kongresówki). Polityka II RP była mocno centralistyczna (w ówczesnej Europie z totalitaryzmami na wschodzie i zachodzie było to raczej koniecznością i normą), a dążenia polityczne Kaszubów do szerokiej autonomii często spotykały się z silnym sprzeciwem. Tymczasem w powieści śledzimy głównie perypetie niemieckich arystokratów, którzy zostają przez polskie władze pozbawieni majątku. W tym też czasie Bazyli robi karierę urzędniczą. W powieści ani słowa o problemach obsadzania władz pomorskich ludźmi z Warszawy, o problemie wzajemnej nieufności Kaszubów i Polaków, i o tzw. „kwestii kaszubskiej”, która była żywa w dwudziestoleciu międzywojennym. W największym skrócie chodziło o to, że ciągle stawiano pytanie: „Czy Kaszubi są Polakami?”.

Zbiorowy wstrząs

Kolejna sprawa, która nie została przez autorów „Kamerdynera” chociażby zasygnalizowana. KL Stutthof. Ta nazwa budziła na całych Kaszubach grozę i nawet powieściowi niemieccy arystokraci musieli wiedzieć o jego istnieniu. Część z nich wykazywała pewną wrażliwość i kwestionowała hitlerowskie metody. Wobec wieści dochodzących ze Stutthofu (wielu ludzi stamtąd wracało, gdyż zdarzały się wyroki kilkutygodniowe, w celu „resocjalizacji”) trzeba było się jakoś określić, a dla wrażliwszej części niemieckich bohaterów powieści, tłumaczenie bestialstwa z obozu koncentracyjnego, banalnym twierdzeniem „to jest wojna”, na pewno by nie wystarczało.

Przeczytaj: Marsz Śmierci KL Stutthof. Tata z mamą nakarmili…

Zbiorowym, niezwykle ważnym doświadczeniem w tej części Kaszub, w której dzieje się akcja powieści (i filmu), był tzw. Marsz Śmierci. W styczniu 1945 roku z obozu koncentracyjnego Stutthof wyruszyły kolumny więźniów. Kaszubi mogli zobaczyć na własne oczy, jaki jest los nieszczęśników. Masowo organizowali pomoc – karmili ich, umożliwiali ucieczki. Echa tych wydarzeń nie docierają do powieściowego dworu, chociaż Marsz Śmierci przechodzi przez pobliskie wsie, zaledwie kilka, kilkanaście kilometrów obok.

KAMERDYNER_Filmicon_fot. Marcin Makowski

I najważniejsze…

Na koniec kwestia, która została pominięta w książce (ciekawe – czy również w filmie?), a wydaje się być najważniejszą dla wytłumaczenia „kaszubskiego punktu widzenia”. Chodzi o tragiczną sytuację Kaszubów, w której postawiły ich hitlerowskie władze.

Wyżej napisano już, że na Pomorzu nie było okupacji, tylko III Rzesza. W związku z tym 22 lutego 1942 r. Albert Forster, namiestnik Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie wydał rozporządzenie, w którym nakazywał wpisywanie się na Niemiecką Listę Narodową. Stwierdzał w nim jednoznacznie, że kto nie podpisze takiej listy, uznany będzie za wroga III Rzeszy. Niemiecką listę narodowościową podpisało około 950 tys. osób, to jest ponad pięćdziesiąt procent mieszkańców ówczesnego Pomorza.

Przeczytaj: Kaszubi, wojna, wybory. Wehrmacht czy Stutthof?

W praktyce wyglądało to tak, że Kaszubi stanęli przed wyborem: podpisać – i żyć względnie spokojnie i dostatnio, lecz tym samym skazać młodych mężczyzn – członków rodziny, na służbę w Wehrmachcie, czy odmówić podpisania, i skazać rodzinę na skrajną nędzę (konfiskata majątku), rozłąkę i zesłanie na roboty (w charakterze niewolników) lub na katorgę w obozie koncentracyjnym Stutthof. Wydaje się, że poza masowymi mordami podczas „Krwawej Jesieni” 1939 roku, to było źródło największej traumy dla Kaszubów. Prześladowania tych, którzy nie podpisali i tragiczny los wcielonych do Wehrmachtu – te wątki nie znalazły miejsca w powieści „Kamerdyner”, w której lata wojny przebiegają według rytmu zmiennych nastrojów w niemieckim dworze – od euforii 1939 roku, przez prosperitę gospodarczą z lat 1941 i 1942, zwątpienie roku 1943 i 1944, po panikę związaną z załamaniem się frontu i zbliżaniem Armii Czerwonej. Odnosi się wrażenie, że po Piaśnicy Kaszubi znikają z pola widzenia autorów. Wrócą na chwilę w scenie egzekucji wykonywanej przez partyzantów Gryfa Pomorskiego.

„Kamerdyner” – kamień milowy

Powyższe uwagi w żaden sposób nie mają świadczyć o ułomnościach powieści (i zapewne – samego filmu). To nie tak, że zamiarem artykułu jest wytykanie błędów i pominięć. Z pewnością, zarówno powieść, jak i film, stanowią kamień milowy dla popularyzacji kaszubskiego punktu widzenia w ogólnej – polskiej narracji historycznej. Niezmiernie ważnym i cennym. Jednakże kamienie milowe mają to do siebie, że wskazują kierunek, ale nie koniec drogi. Może więc warto pomyśleć o kolejnej produkcji, w której Kaszubi wezmą na siebie ciężar opowiedzenia swojej historii, a niemieccy arystokraci będą stanowili – wyraźnie zarysowane, ale (tylko) tło?

Oczywistym jest, że w romansie historycznym – a takim będzie „Kamerdyner”, nie sposób ująć wszystkich wątków, że trzeba dokonać pewnych wyborów. Tak to jest z dziełami historycznymi – twórcy dokonują wyborów, kładą akcenty wedle własnego uznania – i mają do tego pełne prawo, a potem historycy, publicyści, i ogólnie: widzowie i czytelnicy, komentują to, i rozpoczyna się dyskusja.

I to bardzo dobrze, że tak się stanie, że rozpocznie się dyskusja o – dotąd zbyt często pomijanej – XX-wiecznej historii Kaszub. Niech więc ten artykuł, nie pretendujący do miana recenzji i nie formułujący ocen dotyczących samej książki (i poniekąd – filmu), będzie tylko głosem w owej dyskusji.

Fot. Tomasz Słomczyński