Zazwyczaj, gdy mówimy o masowych gwałtach, których dopuszczali się żołnierze Armii Czerwonej w 1945 roku, uznajemy, że problem ten pozostaje w sferze historycznych rozliczeń rosyjsko-niemieckich. Tymczasem to nie do końca jest tak… Wszystko wskazuje na to, że w marcu 1945 roku, po wkroczeniu wojsk radzieckich, gwałty na Kaszubkach były tak samo powszechne i masowe, jak na Niemkach.
Temat to trudny, sprawa wstydliwa. Często spuszcza się nad nią zasłonę milczenia. Niemieckie społeczeństwo potrzebowało wielu dekad, żeby móc o tym publicznie wspominać. Rosjanie nie chcą o tym słyszeć do dzisiaj, zaprzeczają faktom.
A Polacy, Kaszubi? Minęło już 70 lat, być może czas już zacząć nazywać sprawy po imieniu: „Wyzwolicielska” Armia Czerwona na Kaszubach, w marcu 1945 roku, zgotowała mieszkankom tych ziem prawdziwy koszmar.
Branka. Dwukrotnie porwana
Swego czasu głośna była historia Gertrudy Jutrzenki-Trzebiatowskiej, opisana w książce Edmunda Szczesiaka „Wyrwana z piekła”. Młoda, piękna Kaszubka mieszkała w Borowym Młynie, tuż obok granicy z Niemcami. Zakochała się i wzięła ślub ze swoim niemieckim sąsiadem, który wkrótce został wysłany na wojnę w mundurze Wehrmachtu.
W marcu 1945 roku, gdy zbliżał się front, dwudziestoletnia Gertruda postanowiła uciekać przed Rosjanami – udała się do rodziny w Gdyni. Tu jednak została zaaresztowana (w zasadzie należałoby powiedzieć: porwana) przez żołnierzy Armii Czerwonej. Następnie jako „branka” – czyli niewolnica, jechała za frontem, w autobusie podobnych jej kobiet… W ten sposób przemierzyła szlak bojowy i dotarła do Berlina.
W tych krótkich zdaniach zawiera się koszmar, który wprost trudno sobie wyobrazić. „Branka”. „Niewolnica”. „W autobusie”. „Za frontem”.
Ale to nie koniec tej tragicznej historii… Chcąc wrócić w rodzinne strony, Gertruda wsiada w pociąg i jedzie z Berlina na wschód, do Polski, na Pomorze. I wtedy po raz drugi dochodzi do jej porwania przez wracających do ZSRR żołnierzy. Tak, znowu jest traktowana jako wojenny łup. I nie pozwalają jej wysiąść, gdy pociąg przejeżdża koło Chojnic.
Dość powiedzieć, że Gertruda trafia do ZSRR, zostaje zesłana na Syberię. W rodzinne strony wraca po pięćdziesięciu trzech latach, jako staruszka.
Czasem w soczewce jednostkowego losu przegląda się los społeczeństwa, narodu. Tak jak w kropli wody możemy dostrzec ocean. W tym przypadku – ocean nieszczęścia, bólu, strachu, jaki fundowali Kaszubom „oswobodziciele”.
Edmund Szczesiak – jako reportażysta, bardzo delikatnie podchodzi do kwestii gwałtów, do straszliwych przeżyć swojej bohaterki, która na kartach książki nie chce wspominać tych okropnych chwil. Nam zaś nie pozostaje nic innego, jak tylko uszanować tę decyzję – zarówno w stosunku do pani Gertrudy, jak i każdej innej kobiety, która musiała przeżyć gehennę 1945 roku.
Staniszewo. Zebrali dziewczyny w jednym pokoju
Nie wszystkie kobiety milczą lub niechętnie opowiadają. Istnieją relacje, w których nazywa się rzeczy po imieniu. Bez podawania szczegółów, dość oględnie, a jednocześnie tak, że nie ma wątpliwości, o czym jest mowa.
Relacje takie znaleźć można w książce „Wojna na Kaszubach” Rolanda Borchersa i Katarzyny Madoń – Mitzner. Posłuchajmy…
Opowiada Helena Kwidzińska z domu Szuttenberg. W 1945 roku miała 22 lata. W marcu 1945 roku mieszkała w Staniszewie k. Kartuz.
Drugiego dnia Ruscy chodzili za kobietami. Myśmy nie mieli gdzie się podziać, więc mieliśmy domek gospodarczy i w nim byliśmy. Tam był piec do chleba (…) Ja była owinięta, twarz sadzą pomazana, kalesony na głowie, obwiązana, czym tylko się dało. Siedziałam tam, bo gdzie miałam iść.
Mimo to Rosjanie odnajdują dziewczynę, która rozpaczliwie próbuje jakoś ukryć swoją urodę.
Wyrwałam się im jakoś, uciekłam i schowałam się za szopę. Wieczorem przyszli znowu. Przyszli i chcieli do tych dziewczyn. Mój brat był tam z nami. Oni do niego, że ma wyszukać im dziewczyn, a jak nie, to ma ich zaprowadzić do dziewczyn. On z nimi poszedł i też im uciekł. (…) Szli i mieli zgarnięte, zebrane dziewczyny ci Ruscy w jednym pokoju i wtedy… Jezu…
W Staniszewie w tym czasie mieszkała również Elżbieta Szuttenberg (krewna Heleny Kwidzińskiej). Z jej relacji dowiadujemy się…
Pierwsza noc, oni zostali, ale u nas nic się nie działo, w naszej chałupie, ale tam w innych, Jezus, rano przyszły te dziewczyny płaczące do nas do domu…
Ty mnie nie chcesz na wytłumaczenia, jeno na…
Marianna Grzywacz przed wojną mieszkała w Lipach k. Kościerzyny, a także pracowała w szpitalu w Kocborowie. W 1945 roku miała 32 lata. Z jej relacji wynika, że zdołała uniknąć losu swoich sąsiadek.
Dwóch Rusków mnie prowadzi na wieczór do tych sąsiadów, tam kapitan leżał, na wytłumaczenie, gdzie ja mam legitymacje jakieś, czym ja jestem, czy Niemką, czy Polką. (…) A ten kapitan mówi: „Dziecko dać ojcu”, bo ja dziecko wzięłam, prawie w ten dzień miało roczek, jak Ruski przyszli. Ja mówię: „nie, ja dziecka nie oddam ojcu, to jest moje dziecko a ty mnie nie chcesz na wytłumaczenia, jeno na wypierdolenie.” Tak kapitanowi powiedziałam. A te dwa Ruski, co mnie prowadzili, mieli mnie z boku, ja się tak wywinęłam i uciekłam. (…) Ruski zaraz na kobiety szli. Taka była ładna dziewczyna tutaj, to sześć Rusków ją zgwałciło i tedy jeszcze ją zabili. To mogli już jej to życie darować. Jo. Polka to była.
Mielim zatargi z Ruskimi
Franciszek Nierzwicki miał w 1945 roku 25 lat. Wspomina: Byli Ruskie już pod Gdańskiem, to żeśmy uciekli. Jak front przeszedł, tedy żem szedł dalej. Nie było wesoło. Kobiety miały najgorzej. Boć to było bydło. Brali te kobiety, po osiem chłopa. (…) Jak żeśmy szli nazad… od Skarszew, tu w Więckowach – tam żeśmy wleźli się napić i tam leżały te kobiety plackiem, wymordowane.
Co ciekawe, Franciszek Nierzwicki relacjonuje, że we wsi Lipy k. Kościerzyny podejmowano próby stworzenia czegoś w rodzaju samoobrony przed żołnierzami Armii Czerwonej.
„Potem ta służba, co zrobili, cywilna z opaskami i bronią, ochrona była wiejska. Trochę mielim zatargi z tymi Ruskimi. Ich tu gonili nieraz. Oni przyszli do chałupy, a tam ktoś z dzieci, mniejszych odkazał [doniósł] , że tam są Ruskie, że się dobierają. To żeśmy tam wpadli, ich przegnali. Nieraz strzelanina była jak diabeł. (…) Naszych było jedenastu, co broń mieli. Jawnie. Opaski mieliśmy biało-czerwone i zaświadczenia były z gminy.
Z oczu do śmierci nie zejdzie
O tym, co działo się wówczas na Kaszubach, i jak postrzegani byli „wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy, w dosadny sposób mówi pani Zyta, jedna z bohaterek reporterskiej książki Edmunda Szczesiaka „Wyrwana z piekła” [bratowa dwukrotnie porywanej przez Rosjan Gertrudy] .
Wszędzie zajrzeli, w każdą dziurę, ale nas nie znaleźli. Po nich zjawiła się „zwierzchnota”. Ci już byli podobni do ludzi. Bo ci przed nimi to zwierzaki. Po nich pojawili się następni. Maruderzy. Harmoszka, wódka i…Nie chce się opowiadać. To, co się działo, było straszne. Dużo dziewczyn pozabijali. Rzeź tu była. Drugich takich ludzi w życiu się nie spotka. Jakby wypuścić dziką, głodną zwierzynę żeby szarpała ludzi. (…) Jak obraz przed oczami stoi. I mi z oczu do śmierci nie zejdzie. Jedni odchodzili, następni przychodzili. Pieszo, konno, na armatach. Szukali kobiet, gonili za nimi, gwałcili.
Gwałty na Kaszubkach. Zemsta Rosjan
Zazwyczaj tego rodzaju relacje opatruje się następującym komentarzem: że żołnierze Armii Czerwonej nie dostrzegali różnicy między Prusami Wschodnimi, gdzie dokonywali (w ich mniemaniu) zemsty na narodzie niemieckim, a Kaszubami czyli polskim „korytarzem” z czasów przedwojennych. W 1945 roku Pomorze stanowiło część Rzeszy (zostało włączone do jej granic po wkroczeniu Niemców w 1939 roku). Co prawda czasem w relacjach przewija się wspomnienie sytuacji, w której czerwonoarmiejec pyta się dziewczyny, czy jest Polką, czy Niemką. Bywały takie sytuacje, ale chyba raczej rzadko, i nie wynika z tego, żeby Polki na Kaszubach miały jakoś szczególnie lżej z racji swojej narodowości.
Zresztą, żołnierze „wyzwolicielskiej” armii traktowali Kaszubów z niechęcią, podejrzliwością. Wszak te kobiety, których szukali po wiejskich chałupach, miały mężów w Wehrmachcie. Często mówiły biegle po niemiecku. Podpisały niemiecką listę narodowościową. W jednej izbie ukrywały się dziewczyny polskie i niemieckie… Ci sami mężczyźni próbowali je bronić.
Dla prostego żołnierza, który często był niepiśmienny, nie było żadnej różnicy. Uważał, że jego zemsta ma rację bytu na przykład w Staniszewie czy w Lipach k. Kościerzyny. Tym bardziej, że sam Stalin patrzył na te poczynania z pobłażliwością, jeśli nie aprobatą.
Dlaczego Kaszubi podpisywali niemiecką listę narodowościową? Jak trafiali do Wehrmachtu? – czytaj w artykule: Kaszubi, wojna, wybory. Wehrmacht czy Stutthof?
To już ostatni z cyklu artykułów o Kaszubach w czasie drugiej wojny światowej.
Napisaliśmy o terrorze, jaki nastał tu w 1939 roku, o wcielaniu do Wehrmachtu i podpisywaniu niemieckiej listy narodowościowej – lub odmowie, za co groził pobyt w obozie koncentracyjnym Stutthoff, a także o tragicznej historii największej na Kaszubach podziemnej organizacji konspiracyjnej Gryf Pomorski.
Do dekonspiracji i upadku Gryfa Pomorskiego przyczynił się fatalny błąd dowództwa. W zasadzie – cała seria błędów. Na czym polegały? – czytaj w artykule: Gryf Pomorski. Tragiczne błędy.
Marzec 1945 roku to na Kaszubach kolejna traumatyczna karta historii. Rany wówczas zadane – nie tyle przez Niemców, co tym razem „wyzwolicielskich” Rosjan, będą leczone przez dziesięciolecia. O ile w ogóle kiedykolwiek można będzie mówić o wyleczeniu tak głębokich i dotkliwych urazów.
Korzystałem m.in. z:
Roland Borchers, Katarzyna Madoń-Mitzner „Wojna na Kaszubach”, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Gdańsk 2014.
Edmund Szczesiak, „Wyrwana z piekła”, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2014.
Catherina Merridale, „Wojna Iwana”, Wydawnictwo Rebis, Warszawa 2007.