Kaszubska chałupa jakich wiele – wydawałoby się. Gdy tak myslimy, zapominamy, że każda z nich ma swoją historię, a każda historia – opowieść o losach ludzi, jest przecież niepowtarzalna.
Wśród lasów i jezior ziemi kościerskiej, we wsi Wdzydze Kiszewskie znajduje się najstarszy skansen w Polsce. Został założony w 1906 roku przez małżeństwo Teodorę i Izydora Gulgowskich.
Gulgowscy. Malarka z poetą w kaszubskiej checzy
Ona, piękna kobieta uzdolniona artystycznie, on, nauczyciel, etnograf, poeta, zakochali się w sobie i w folklorze ziemi kaszubskiej. Po ślubie zamieszkali we Wdzydzach. Kupili od miejscowego gospodarza XVIII wieczną chałupę podcieniową, w której założyli Muzeum Kaszubskie. I tak się wszystko zaczęło. Przez lata zgromadzono tu wiele zabytkowych obiektów; kompletne zagrody chłopskie, dwory, szkołę, kuźnię, karczmy, wiatraki, kościoły, budynki gospodarcze i warsztaty rzemieślnicze. Pochodzą one z różnych rejonów Kaszub i Kociewia. Tworzą teraz jedną wioskę.
Ludzie, którzy niegdyś mieszkali w tych chatach i dworach, zapewne nigdy się nie spotkali. Nigdy wspólnie nie uczestniczyli w nabożeństwach w miejscowym kościółku, nie korzystali z tutejszej kuźni czy stolarni. Ale ich historie żyją pod strzechami domów, w powałach, belkach, meblach, świętych obrazach na ścianie. W izbach rodziły się dzieci, ludzie umierali, świętowali, radowali się i smucili. Każda chata to osobna historia.

Chałupa 58. Ze Starej Huty. Ludzie i bydło
Na mapce obrazującej skansen, pod numerem 58 widnieje chałupa ze Starej Huty. Tabliczka wbita w ziemię tuż obok obiektu informuje, że jest to chałupa dzierżawcy z lat 90-tych XIX wieku. W Muzeum przekształcono ją w karczmę pod nazwą „Wygoda” i zmieniono nieco jej wygląd; z jednej strony dobudowano część gastronomiczną, a z drugiej powiększono o kolejny segment architektonicznie zbliżony do części głównej.
Oto jej historia prawdziwa.
W Starej Hucie, położonej między Sianowem a Strzepczem, mieszkał Józef Miotk, bogaty gbur. Posiadał dużo ziemi i dom w środku wsi. Potrzebował ludzi do pracy w polu i w lesie. Wioska mała, więc parobków trzeba było ściągać z innych stron. W latach 90-tych XIX wielu zbudował dom dla szarwarkowych, jak wówczas nazywano pracowników rolnych. Znajdował się na uboczu, w pobliżu lasów i bagien, gdzie żurawie miały swoje gniazda, a dzika zwierzyna ostoję. Była to niewielka chata podzielona na dwie części. W jednej mieszkali parobcy, a druga pełniła rolę torfownika i obory dla zwierząt. Trzymano w niej krowy, świnie, konia i kozy.
Ciężko samej na gospodarce
Józef Miotk miał sześcioro dzieci; trzech synów i trzy córki. Dziewczyny, gdy dorosły wydano za mąż, za gospodarzy z innych wsi. Dwaj chłopcy zostali w Starej Hucie. Najstarszy, Jan, ożenił się z Heleną i zamieszkał w rodzinnym domu. Drugi syn, Leon, otrzymał na własność chałupę szarwarkowych wraz z 4 hektarami ziemi. Jednak nie wprowadził się tam, nadal mieszkał z rodzicami, gdyż parobcy ciągle byli potrzebni i chałupa dla nich też. Najmłodszy, Józef, ożenił się z panną z Zęblewa i osiadł w jej stronach.
Wojna odcisnęła swoje piętno na Kaszubach, wielu chłopców zginęło, a ci co wrócili nierzadko potracili zdrowie i siły. Tak było w przypadku najstarszego Jana. Zmarł młodo w 1945 roku. Osierocił troje dzieci; Jana, Brunona i Anastazję. Helenie nie było łatwo samej na gospodarce. Była jeszcze młoda i ładna. Potrzebowała mężczyzny, który zaopiekowałby się nią, dziećmi i gospodarstwem. Po śmierci męża poślubiła więc Leona, brata Jana. Zamieszkali w domu ojców, gdyż chałupę Leona za wsią nadal dzierżawili parobcy. Dzieci z nowego związku nie było. Kim byli owi parobcy, nie wiadomo. Nie zachowały się żadne wspomnienia, zdjęcia ani dokumenty. Płynęły lata…

Piękna panna ze Smolnych Błot. Chałupa większa i jak nowa
Syn Jana i Heleny – Brunon, zmarł gdy miał zaledwie 17 lat. Córka Anastazja wyszła za mąż i wyprowadziła się do Trójmiasta. Na gospodarce pozostał drugi syn, Jan. Splot rodzinnych okoliczności sprawił, że nie otrzymał w spadku ojcowizny, lecz ową chatę za wsią wraz z lichą ziemią. Pewnego dnia poznał urodziwą pannę Urszulę ze Smolnych Błot, niewielkiej osady w pobliżu Pomieczyńskiej Huty. Znajomość przerodziła się w miłość uwieńczoną ślubem w 1964 roku. Jan teraz miał powód by osiąść na swoim. Dokupił 12 hektarów ziemi do owych czterech, które otrzymał w spadku i wprowadził się do swojej chaty. Dotychczasowi najemcy musieli znaleźć sobie inne miejsce do życia. Wkrótce urodziły się dzieci: Zofia, Jan i Bernadeta. Chałupa stała się za ciasna. Poza tym nie była już nowa i po latach użytkowania wymagała solidnego remontu. Jan wziął się do pracy. Cały dom przerobił na mieszkalny i zbudował osobne budynki gospodarcze. Teraz chałupa miała trzy izby, dwa wejścia, osobną kuchnię i komórkę. W tamtych czasach na wsi nie było łazienek.
Chata pięknie prezentowała się po remoncie; bielone ściany lśniły między drewnianymi kratami a Jan dumny był ze swojej pracy.
O krok od nieszczęścia. Z miotłą na ogień
Domy na Kaszubach budowano w konstrukcji szkieletowej. Belki przeznaczone na kraty ciosano z różnego drewna, jakie kto miał. Przeważnie była to sosna lub osika, konserwowana smołą. Ściany między kratami wypełniano słomą mieszaną z gliną. Dachy także kryto słomą lub gontem. Niewielkie okna chroniły latem przed upałem, a zimą przed mrozem. Niskie powały sprawiały, że w izbie natychmiast robiło się ciepło od paleniska. Trzeba było jednak niezwykłej staranności, żeby nie zaprószyć ognia. Chaty budowane z łatwopalnych materiałów szybko trawił ogień. Chata Jana też przeżyła chwile grozy. Pewnego zimowego wieczoru zapaliła się sadza w kominie. Ogień buchnął w niebo. Jan nie tracąc zimnej krwi wysłał syna po miotłę do rozgarniania węgla w piecu chlebowym. Piec był na zewnątrz, w obejściu. Mały Janek bał się ciemności. Historie o duchach opowiadane w długie, zimowe wieczory rozbudzały dziecięcą wyobraźnię. Jednak rozumiał, że zagrożenie jest tak wielkie, że musi przemóc strach i pobiec w mrok. Z kołaczącym sercem i duszą na ramieniu pokonał odległość od chaty do pieca i z powrotem. Ojciec wziął tę miotłę i maczając w wodzie szorował ściany komina gasząc w ten sposób pożar. Na szczęście była zima, padał śnieg, słomiany dach był mokry i nie zdążył się zapalić. Latem nic nie powstrzymałoby żywiołu. Na pamiątkę tego wydarzenia została tylko nadpalona belka pod sufitem. Można ją zobaczyć we wdzydzkim skansenie.
Kaszubska Chałupa nr 58
Mijały kolejne lata. Dzieci rosły, doroślały, dziewczyny wyszły za mąż a mały Janek już nie był mały. Pewnego dnia poznał Grażynę. Pobrali się w 1992 roku i zamieszkali w chacie w kratę. I znowu urodziły się dzieci. I znowu dom stał się za ciasny. Janek postanowił zbudować nowy dom, większy, z łazienką, z dużymi oknami i wysokim sufitem. Jasny i przestronny. Na kolejne sto lat.
Pewnego dnia Urszula ze Smolnych Błot i Jan odeszli na niebieskie pastwiska. Chata dzierżawcy nie była już im potrzebna. Janek znalazł dla niej miejsce we wdzydzkim skansenie. Można ją oglądać wspominając jej mieszkańców; bezimiennych szarwarkowych i rodzinę Miotków.
