"Tipsem po mapie" 2017. Poleżeć na trawie. Połazić. Magazyn Kaszuby

„Tipsem po mapie” 2017. Poleżeć na trawie. Połazić

Po zimie siedziałyśmy na trawie w słońcu i się wygrzewałyśmy. Nie żałowałyśmy sobie tej jakże prostej a nieszkodliwej przyjemności

[Tekst: Anna Grzenkowska]

Cóż może być milsze niż wiosenne wędrowanie w pięknych okolicznościach przyrody, w dobrym towarzystwie? Nieśpieszne, bez presji czasu, terminów, odległości… Naprawdę niewiele jest równie przyjemnych, zdrowych i relaksujących rzeczy, o czym spieszymy przekonać naszych Czytelników przed zbliżającym się długim majowym weekendem.

Tym bardziej, że nie da on nam okazji do opalania się, za to do spacerów – na pewno… Prognozy pogody wahają się w swoich przewidywaniach od temperatury odczuwalnej -3 do +20. Różnice powyższe wynikają zapewne z faktu sponsorowania czasu antenowego przez producentów zraszaczy do trawników lub przez właścicieli pensjonatów w kurortach nadmorskich. Nie są specjalnie zainteresowani tym, żeby przyjezdnych odstraszać.

Tipsem po mapie 2016. Fot. Magazyn Kaszuby

Nasz pierwszy damski rajd pieszy odbył się rok temu, 2 kwietnia 2016 r. Został okrzyknięty jako rajd „Tipsem po mapie”. Od razu wiedziałyśmy, że inicjujemy tradycję, która szybko nie obumrze. Rok temu miałyśmy jeszcze cień obaw: jak nam pójdzie, czy się nie zgubimy, czy dystans nie za długi. Wtedy przeszłyśmy 22 km (bo jednak się zgubiłyśmy) i ofiar w ludziach nie było, w tym roku zatem zaplanowałyśmy trasę tej samej długości, która jednak – czy to w wyniku meandrowania rzeki, czy niedokładności mapy – wydłużyła się ostatecznie do 25 km.

W tym roku na naszym celowniku znalazł się Jar Raduni.

Tipsem po mapie 2017. Trasa przejścia. Fot. archiwum prywatne.
Tipsem po mapie 2017. Trasa przejścia. Źródło: Google Maps.

Wędrowanie rozpoczęłyśmy na stacji PKM Borkowo. Przeszłyśmy przez ruchliwą szosę łączącą Żukowo i Kartuzy i weszłyśmy na niebieski szlak pieszy. Nie pokonałyśmy więcej niż 400 m, gdy oczom naszym ukazała się piękna, rozległa polana przy elektrowni wodnej Rutki.

Elektrownia wodna w Rutkach działa już od ponad 100 lat. Została oddana do użytku w roku 1910 i wciąż produkuje energię elektryczną. Elektrownię wielokrotnie modernizowano, ale modernizacje dotyczyły części rozdzielczo-nastawczej, hydrozespoły są wciąż te same. Rutki były drugą oddaną do użytku elektrownią na Raduni, jako pierwszą uruchomiono elektrownię w Straszynie. W latach 20-tych prąd z Rutek zasilał budowę portu i miasta w Gdyni. Rutki stanowią zalążek energetyki odnawialnej na Kaszubach, a przy tym jest to obiekt hydrotechniczny wielkiej urody.

Ósmego kwietnia poranek był zachwycający. O 10.00 rano świeciło niczym nieosłonięte słońce, było bezwietrznie i ciepło. Decyzja zapadła jednomyślnie – czas na postój. Wstępne rozpoznanie sytuacji… Jakiej sytuacji? Egzystencjalnej rzecz jasna, jaką mamy podczas wędrówki. Wędrówki naszego życia, rzecz jasna… Hm, jakby to powiedzieć: pierwszy postój, po pokonaniu niespełna pół kilometra trasy zajął nam 45 minut. Po zimie, po chłodach i ciemnościach, fakt, że siedzimy na trawie w słońcu i się wygrzewamy, był tak niesamowity, że postanowiłyśmy nie żałować sobie tej jakże prostej a nieszkodliwej przyjemności.

Polana w Rutkach mieści się na południowym, ciepłym brzegu rzeki, mimo zatem wczesnowiosennej pory można było położyć się na zielonej już trawie. W ruch poszły bułki, kabanosy i jaja na twardo, bo nie wszystkie zdążyłyśmy zjeść śniadanie. Po posiłku koniecznym było napicie się kawy i przedyskutowanie spraw bieżących.

Zmitygowałyśmy się po pewnym czasie, że – przesuwając się w takim tempie – do odległego o dwadzieścia parę kilometrów punktu końcowego dojdziemy najpewniej jutro rano. Nie o to przecież nam chodziło. Ruszyłyśmy zatem w kierunku widniejącego nieopodal mostu kolejowego, malowniczego celu miłośników wspinaczki i innych ekstremalnych doznań, bo most w wielu płaszczyznach jest ażurowy, co powoduje, że posiadacze lęku wysokości powinni raczej trzymać się od niego z daleka.

Szlak niebieski prowadził nas przez Rezerwat Przyrody „Jar Rzeki Raduni”. Jest to miejsce ogólnie znane mieszkańcom Trójmiasta i okolic, czasem trzeba się tam przemieszczać, czekając w co węższych miejscach na „mijankę”, dlatego bardzo nas zdziwiło, że w tak piękny wiosenny dzień na całym odcinku od Rutek do Babiego Dołu nie spotkałyśmy na trasie żywej duszy. Tak jakby świat o Raduni zapomniał… Towarzyszyły nam za to liczne ptaki, hałasując okropnie i usiłując odwieść naszą uwagę od swoich gniazd, jak to czynił na przykład piękny dumny łabędź czy kaczki gniazdujące na licznych o tej porze roku rozlewiskach. Ściany jaru pokryte były biało-fioletowym dywanem z zawilców i przylaszczek poprzetykanych świeżozielonymi źdźbłami trawy. Ślicznie!

Jar Raduni jest piękny, ale trudno nim iść szybko. W samo południe postanowiłyśmy sprawdzić, ile już przeszłyśmy. Nooo, chyba już pięć kilometrów – rzuciła któraś z nas. Nieocenione endomondo boleśnie wyprowadziło nas z błędu, pokazując, że pokonałyśmy w ciągu dwóch godzin zaledwie 2,2 km… Było to niejakim szokiem; takie mieć tempo: kilometr na godzinę to naprawdę osiągnięcie! Trzeba jednak dodać, że jedna z nas – J., miała całe ramię w gipsie, co na płaskim terenie nie miałoby większego znaczenia, ale w jarze, gdzie co i rusz ledwo widoczną na stromym zboczu ścieżkę zagradzały nam zwalone drzewa, zmuszając do trudnego wyboru, czy lepiej przeczołgać się pod drzewem czy zejść nieco niżej i pokonać je górą, znacząco utrudniało jej życie i budziło nasz podziw (że jej się chciało…).

Teren Jaru Raduni to rezerwat przyrody. Tym boleśniejszy był widok zostawionych w lesie śmieci. Naprawdę trudno zrozumieć człowieka, który był w stanie przynieść do lasu pełną, ciężką butelkę, ale opróżnionej wynieść już nie może. Jaka myśl towarzyszy takiemu indywiduum, gdy podejmuje decyzję o rzuceniu pustej butelki na runo leśne? Mnie osobiście coś takiego już nie oburza, ale dziwi – jak to w ogóle jest możliwe? Nie chcesz nosić butelki po napoju – idźże na plażę do Brzeźna, tam masz śmietniki co 50 metrów, nie namęczysz się… Ech, szkoda gadać.

 1
Tipsem po mapie 2017. Fot. archiwum prywatne.

Radunia szemrała z cicha, ptaki śpiewały, ile sił w ptasich płucach. Szlak wiódł nas i wiódł… aż nagle przestał. Jest takie miejsce na niebieskim szlaku, gdzie – niezależnie od tego, w którą stronę się nim idzie – znaki na jakiś czas giną. Ścieżka o tej porze roku jest jeszcze niewydeptana i nieoczywista, ściany strome, bukowe zarośla zmuszają do lawirowania. Na szczęście, trudno stracić z oczu Radunię, dzięki czemu udało nam się pokonać kryzys topograficzny i dojść do mostu między Babim Dołem a torami kolejowymi. Był to punkt pożegnania z Radunią, ruszyłyśmy w kierunku wsi Babi Dół. Tu, niestety, trzeba było przebyć paręset metrów wzdłuż drogi krajowej nr 20. Samochody pędziły, zmuszając nas do dreptania przydrożnym rowem. Na szczęście szybko ujrzałyśmy drogowskaz z napisem: Kamienne kręgi Trątkownica.

Kręgi w Trątkownicy (inna nazwa: Kamienne Wesele) to chyba najmniej znane gockie cmentarzysko na Pomorzu. Powstało – jak twierdzą naukowcy – w I wieku naszej ery. Skupisko kurhanów i kamieni nie jest może aż tak wielkie, jak to w Odrach, ale na pewno warto je odwiedzić. Świadomość, że spoczywają tam szczątki ludzi żyjących dwa tysiące lat temu, pobudza wyobraźnię i rodzi refleksję.

"Tipsem po mapie" 2017. Poleżeć na trawie. Połazić. Magazyn Kaszuby
„Tipsem po mapie” 2017. Poleżeć na trawie. Połazić. Fot. archiwum prywatne.

Nie samą jednak refleksją żyją wędrujące kobiety. Czasem muszą coś przekąsić. Przy kamiennych kręgach w Trątkownicy znajduje się bardzo ładne miejsce postoju: zadaszone ławki w zaciszu pod lasem. Wykorzystałyśmy jego niekłamany urok na dłuższą posiadówkę połączoną z wypoczynkiem i opalaniem, po czym ruszyłyśmy dalej, gdyż mapa mówiła nam głośno i wyraźnie: hola hola, dziewczęta, jesteście dopiero wpół drogi, ruszajcie tyłki!

Dotarłyśmy do Patoki, po czym skierowałyśmy się na Wyczechowo. Idąc wciąż lekko pod górę, minęłyśmy pałac w Wyczechowie (stan mocno średni, atrakcji brak). W tym momencie skończyła się nasza kwietniowa bajka o pięknej pogodzie – front atmosferyczny, którym straszyli meteorolodzy, zbliżał się spektakularnie. Nagle zrobiło się zimno, na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury, zerwał się wiatr. Szłyśmy jednak dalej: twardo, nieustępliwie, wciąż naprzód. Znów dotarłyśmy do DK 20, czyli szosy, przy której posadowiony jest ogromny gościniec (nazwy nie podam, bo tekst nie zawiera lokowania produktu). Zapragnęłyśmy przekąsić coś gorącego, ale ponieważ we wnętrzu było hałaśliwie i duszno, usiadłyśmy w wiacie na zewnątrz, zaś delegacja udała się do środka punktu gastronomicznego w celu zamówienia zupy.

Trochęśmy czekały, zaczęłyśmy zatem skubać pod stołem resztki własnych kanapek. Po chwili z budynku wyszła pani kelnerka, rozstawiwszy nogi stanęła władczo przy naszej wiacie, postukała groźnie długopisem w stolik i huknęła donośnym głosem: ja w kwestii formalnej!

Zmartwiałyśmy, wszak konsumpcja wyrobów własnych jest w każdym lokalu gastronomicznym surowo zabroniona. Okazało się jednak, że koleżanka zamawiająca zupy podała numer stolika, ale nie dodała, że jest to stolik na zewnątrz, co spowodowało dezorganizację, dekonstrukcję i dekompozycję całego gościńca. Na szczęście sytuacja została opanowana, a zupy były pyszne i gorące.

W zasadzie dalsza wędrówka pozbawiona już była spektakularnych wydarzeń. W pamięć wbiły nam się kosmiczne ilości gęsich jaj sprzedawanych przy szosie (za tydzień Wielkanoc) oraz przejście przez przysiółek o wdzięcznej nazwie Pstra Suka. Zrobiło się całkiem zimno i szaro, musiałyśmy ubrać czapeczki i rękawiczki. Kwiecień-plecień, jak to mówią i rację mają, bo obie pory roku zaliczyłyśmy podczas naszego wędrowania.

 1
Tipsem po mapie 2017. Fot. archiwum prywatne.

Zdążyłyśmy dotrzeć do celu przed zmierzchem. Endomondo pokazało nam, że pokonałyśmy dystans 25 km. W jakim tempie – zamilczmy. Nie były naszym celem osiągi, ale spędzenie czasu na świeżym powietrzu, poznanie okolic, zapomnienie o troskach i problemach codziennego dnia. I to nam się w 300 procentach udało.

***

Zachęcam. Trasa jest przykładowa, umowna i niekonieczna. W czasach Google Maps wędrowanie stało się proste, łatwe i przyjemne. Straciło cechy czynności hermetycznej, do której konieczne są tak magiczne przyrządy jak kompas, którym w dodatku trzeba umieć się posługiwać. Teraz wystarczy smartfon i powerbank, żeby nie zabrakło prądu. I w drogę!

***

Dla planujących wycieczkę – co warto zobaczyć w okolicy?

Żukowo. Zespół poklasztorny sióstr norbertanek. Muzeum parafialne i wystawa haftu kaszubskiego

Babi Dół. Rezerwat Przyrody „Jar Rzeki Raduni”

Trątkownica, „Kamienne Wesele”. A może pogrzeb?