1

Pomorze i Kaszuby 1945. Cykl reportaży – Część 9. „Zły” i „dobry” Rosjanin

Pijany Rosjanin strzelał do niej z pepeszy, inny uratował życie

W ośmiu opublikowanych dotychczas odcinkach reporterskiego cyklu Pomorze i Kaszuby 1945 zaprezentowaliśmy relacje wskazujące na okrucieństwo, wręcz bestialstwo żołnierzy Armii Czerwonej, szczególnie jeśli chodzi o przemoc seksualną wobec kobiet.

Są jednak i inne relacje. Niektóre wskazują na przyjazny stosunek czerwonoarmistów wobec ludności cywilnej Pomorza. Jest ich znacznie mniej, ale nie sposób ich pominąć. W tej części naszego cyklu przywołujemy pozytywny obraz czerwonoarmisty. Jak należy sądzić, takie przypadki, w których dzielił się on żywnością, grał na harmonii i urządzał zabawy taneczne.

Tańce

Opowiada pani Jadwiga Sobisz. W 1945 roku miała siedem lat, mieszkała w Załęskich Piaskach w powiecie kartuskim:

– Moi rodzice byli rolnikami. Poza tym ojciec dorabiał muzykując na weselach. Moja mam umarła jak miałam trzy lata. Wychowywała mnie babcia. Jedna scena utkwiła mi w pamięci. To działo się u nas w obejściu, przed domem. Niemiecki policjant, uzbrojony w karabin, pyta kim były dwie osoby, które wyjechały do Kartuz z naszego domu rowerami, ojciec odpowiada że nic mu na ten temat nie wiadomo. Ten niemiecki policjant nie chce mu uwierzyć, męczy go i męczy, każe ojcu się przyznać, mierzy do niego z broni, mówi: „jedno tylko pociągnięcie cyngla i będziesz zabity”.

– Wtedy mi się przypomniało, że być może chodzi o córkę i syna sąsiadów, oni rano do Kartuz na zakupy jechali, może o nich chodziło… W końcu tata na to wpadł, i powiedział. Wtedy ten policjant tatę zostawił w spokoju. Przez cały ten czas razem z rodzeństwem staliśmy w oknie, patrzyliśmy na to, trzęśliśmy się ze strachu, płakaliśmy. Myśleliśmy, że on tatę zabije. Pamiętam to do dziś.

– A jeśli chodzi o wkroczenie Rosjan… U nas od razu był sztab, szeregowi do nas nie przyszli. Zajmowali jeden pokój.  Ojciec mój był bardzo dobrym grajkiem, grał na akordeonie, grał im więc wieczorami, a oni u nas potańcówki urządzali.

– Ci żołnierze mieli ze sobą dwie wojskowe kobiety. One miały osobny pokój. Pamiętam jak z nimi tańczyli, wieczorami siadaliśmy, tata grał i wszyscyśmy żeśmy się bawili. Fajnie było. Dla nas, dzieci byli bardzo dobrzy. Czy czuliśmy się przy nich bezpiecznie? Oczywiście, że tak!

– Pamiętam jedną śmieszną sytuację. Wchodzi Rosjanin i pyta się: „A czaj u was jest?” Mieliśmy sąsiada, który na nazwisko miał Czaja. Wujek mówi, że nie, że Czaja był, ale poszedł do domu…

– Ci Rosjanie mieli sporo bimbru i wujek sobie z nimi popijał. Po pijaku raz wujek zaczął ich wyzywać po kaszubsku, ale nikt nie umiał tego przetłumaczyć (śmiech).

– Jeden dowcipniś przebrał się za kobietę i jeden Rosjanin zaczął się do niego dobierać. Jak się zorientował, że ma do czynienia z mężczyzną, to chciał go sprać, i ten przebieraniec uciekał przed nim po wsi…

Sztuczki i plińce

Leszek Grzenia miał sześć lat, gdy w marcu 1945 roku żołnierze Armii Czerwonej wkroczyli do Kębłowa, wsi w powiecie wejherowskim.

– Pamiętam pełno czołgów. To była jakaś formacja czołgistów. Zajęli całe podwórko. To było ciekawe dla nas, dzieci. Czołgi stały, żadnych walk nie było. U nas był sztab, mieli mapy i tak dalej, planowali coś… Żołnierze chodzili po ludziach, jedli, pili, nic się złego nie działo. Rosjanie byli spokojni. Dla dzieci byli bardzo dobrzy bo piekli placki ziemniaczane, plińce tak zwane. Nam, dzieciom to smakowało. Pokazywali różne sztuczki, byli bardzo weseli, mili.

– Takie zdarzenie zapamiętałem… Jeden żołnierz był taki mały, niewysoki, inni mówili do niego „synku”. I on – ten mały, zdenerwował na jednego ze swoich towarzyszy, którzy na niego tak mówili, i chwycił go… A tam stała taka beczka z wodą. Wsadził go głową na dół do tej beczki, byłby się chłop utopił…

– Rozstrzelali co prawda żonę niemieckiego sołtysa. Ale to dlatego że ludzie, Polacy im powiedzieli, donieśli na nią, bo ona była strasznie zła dla Polaków. Jej mąż, sołtys, był bardzo w porządku, ale ona nie…

– I to byłoby wszystko na ten temat.

Kara za gwałt

Postać „dobrego Rosjanina” przewija się również w innych opowieściach, które publikowaliśmy w ostatnich dniach. Przypomnijmy: Zofia Pawłowska wspomina, że gdy oficer dowiedział się o dokonanym gwałcie, rozstrzelał trzech gwałcicieli. Gdy siostra Grety Reszki została zabrana do lasu, jej ojciec pobiegł po oficerów radzieckich, przyjechał z nimi na miejsce, i oni rozstrzelali gwałcicieli. Podobnie było w relacji Edyty Mikołajewskiej – w tym przypadku pojawia się postać „lejtnanta”, wrażliwego człowieka, przyjaznego, który wziął w obronę kobiety zgromadzone w piwnicy gdańskiej kamienicy. Inna rzecz, że musiał ich bronić przed towarzyszami broni – innymi czerwonoarmistami…

Strzały w piwnicy

Trzeba więc jasno powiedzieć – bywało różnie. Były miejsca, w których panował straszliwy terror, były również i takie, gdzie ludzie czuli się dobrze z żołnierzami Armii Czerwonej. Brutalność, okrucieństwo, bezwzględność były w zdecydowanej przewadze, ale niekiedy tuż obok niej pojawiała się wielkoduszność i bezinteresowna pomoc – jak w przypadku relacji Bernadetty Mielewczyk.

Dramatyczne wypadki rozegrały się w Staniszewie, wsi w powiecie kartuskim.

Bernadetta miała wówczas pięć lat. Wkroczyli Rosjanie i kazali zwolnić pomieszczenia w domu. Wieloosobowa rodzina przebywała więc w piwnicy. W sumie znajdowało się tam ponad dziesięć osób.

Jednego razu pijany żołnierz sowiecki zszedł na dół. Wtedy Bernadetta siedziała na kolanach babci. Czerwonoarmista zdjął z ramienia pepeszę i bez żadnego powodu puścił serię w stronę skulonych ze strachu cywili. Trafił w Bernadettę i jej babcię. Kule przeszyły na wylot dziecko i utkwiły w ciele starszej kobiety. Babcia zginęła na miejscu.

Za czerwonoarmistą zbiegli do piwnicy inni żołnierze. Wywlekli go na podwórko i na miejscu zastrzelili. A matce Bernadetty wskazali drogę do rosyjskiego szpitala wojskowego.

Starsza kobieta do dziś ma na nogach ślady po sowieckich  kulach. Uratował ją wtedy sowiecki chirurg. Kiedy dziecko dochodziło do siebie, lekarz zaprzyjaźnił się z rodziną. Pozostał w pamięci jako dobry, łagodny i wrażliwy człowiek, który uratował Bernadettę od śmierci.


W ostatnim, dziesiątym odcinku reporterskiego cyklu „Pomorze i Kaszuby 1945” opublikujemy felieton Tomasza Słomczyńskiego, redaktora naczelnego Magazynu Kaszuby i autora reportaży opublikowanych w ramach cyklu.

***

Projekt dofinansowany ze środków Powiatu Kartuskiego.

Projekt realizowany przez Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby.