Dzisiaj publikujemy wyjątkowo przejmującą relację z kaszubskiej wsi Borucino w powiecie kartuskim.
Relacja ta – w formie pisemnej, została przesłana do mnie z Nowego Jorku. Tam, podczas rodzinnego spotkania, emigrant z Polski, ze wsi Borucino właśnie, wyjawił swoim bliskim, czego doświadczył jako dziecko. Wówczas jego słowa – wypowiadane po angielsku, zostały nagrane, został sporządzony stenogram, który – również w języku angielskim, trafił do mnie. Dodam, że relację tę przesłała osoba profesjonalnie zajmująca się gromadzeniem tego rodzaju historycznych świadectw, która ręczy za autentyczność tych wspomnień.
Zobacz część 7 cyklu “Pomorze i Kaszuby 1945” – wspomnienia Edyty Mikołajewskiej – poniżej:
Pomorze i Kaszuby 1945. Cykl reportaży – Część 7. Wspomnienia Edyty Mikołajewskiej
Poniższy tekst został sporządzony na podstawie tego stenogramu.
Choć było to osobiste wyznanie, przeznaczone dla rodziny, autor zezwolił na jego publikację, postawił jednak jeden warunek: chce pozostać anonimowy. Dlatego na potrzeby niniejszego artykułu, nadaliśmy mu imię: Jan.
Jest marzec 1945 roku. Do wsi Borucino wkroczyli żołnierze Armii Czerwonej. Janek ma piętnaście lat.
W stodole sołtysa
Żołnierze sowieccy zatrzymali się w domu sołtysa
Jego własne siostry ojciec zamknął w bunkrze, który stał w pobliżu domu, zamaskował wejście, tam się ukrywały.
Rosjanie przyszli do nich do gospodarstwa. Janek podsłuchał rozmowę, ale jej nie rozumiał, ojciec mówił po rosyjsku. To brzmiało, jakby się z żołnierzami targował. Po ich odejściu kazał Jankowi wziąć weki – mięso w słoikach, i zanieść do domu sołtysa.
W zagrodzie sołtysa chłopak zostawia weki i obserwuje, co się dzieje. Wszędzie pełno żołnierzy. Zastanawia się, dlaczego nie spotyka samego sołtysa ani jego pięciu córek, z którymi się przyjaźnił. Jest przerażony. Po latach wspomina zimny pot i drżenie rąk.
Ze stodoły sołtysa dobiegają go dźwięki – wrzaski żołnierzy sowieckich i jęki kobiet. Postanawia zajrzeć do środka. Wspina się po ścianie na dach stodoły. Zagląda do środka. Widzi grupkę nagich dziewczyn i kobiet, widzi też inne kobiety, tez nagie, leżące na klepisku. Obserwuje, jak nadzy mężczyźni, porozumiewający się w obcym języku, wściekle, brutalnie przyciskają swoimi ciałami kobiety do ziemi. Kobiety wyją, wrzeszczą, próbują się bronić, szarpać.
Janek po chwili schodzi z dachu stodoły i pędem rusza do swojego gospodarstwa, do bunkra, gdzie ukrywają się jego siostry.
Nad jeziorem
Ojciec zabrania mu wychodzić na zewnątrz, ale Janek w nocy wymyka się z bunkra. Idzie w stronę jeziora. Zapamiętał zapach spalenizny, płonące chałupy, gęsty dym, który go dławił i dusił. Nawet stąd słyszy wrzaski dobiegające ze stodoły. Po latach określi je jako „potępieńcze”, „dobiegające z głębi ludzkiej duszy”, „zawodzenie łamanego ducha, życia uchodzącego z niegdyś żywych istot”.
Chłopak dociera do brzegu i ukrywa się między drzewami. Widzi sylwetkę kobiety i dziewczynki. Uciekają przed żołnierzami, zanurzają się w wodzie, w miejscu, gdzie dno jest zdradliwe, gdzie rodzice zabraniają im się kąpać. Znikają pod wodą, a sowieccy żołnierze dalej przeszukują brzeg w ich poszukiwaniu.
Tragiczny bilans
Po paru dniach Rosjanie opuszczają wieś. Ojciec zabiera Janka do stodoły, gdzie jeszcze znajdują się kobiety. Janek widzi ciała leżące na klepisku, skąpane we krwi. Niektóre z kobiet jeszcze żyją, inne są martwe. Między innymi córki sołtysa. Ojciec mówi cicho, że były przed śmiercią gwałcone, a Janek dokładnie nie wie, co to znaczy, tylko się domyśla.
Z relacji wynika, że wówczas odnaleziono w stodole 28 kobiet, większość była martwa, tylko kilka z nich wciąż żyło. Najstarsza zamordowana kobieta była siostrą babki Janka, najmłodsza zaś miała osiem lat. Wszystkie zostały wielokrotnie zgwałcone.
Potem, przez jakiś czas wyławiano ciała kobiet z jeziora; to były te mieszkanki wsi, które wybrały samobójstwo. Wśród nich znalazła się żona sołtysa z jedną ze swoich córek.
Pamięć, która przetrwała
Piotr Szyca, dziennikarz Radia Kaszebe, wychował się w Borucinie i mieszka tam do dzisiaj. Wysłałem mu stenogram relacji z prośbą o dokonanie próby weryfikacji, czy żyjący jeszcze ludzie pamiętają te wydarzenia.
Odpowiedział, że owszem, od dziecka we wsi słyszał relacje o wkroczeniu Rosjan, ale dość ogólne, bez podawania szczegółów. Docierają do niego strzępy opowieści o tym, że kobiety ukrywały się we młynie przed sowieckimi żołnierzami, w stodole, o tym jak Rosjanie przeczesywali siano widłami, i o tym, że ktoś zbiegł przed nimi do lasu. Potwierdza się informacja o kobietach, które wybierały śmierć w jeziorze chcąc uniknąć zgwałcenia.
Jednak nikt z żyjących nie wspomina o stodole sołtysa.
PS. Autor relacji wyemigrował po wojnie do Stanów Zjednoczonych. Przez całe życie zmaga się z traumą, której doświadczył podczas wkroczenia Rosjan, z wyrzutami sumienia, że nie mógł nic zrobić, żeby uratować kobiety, zmaga się z obrazami, które pozostały w pamięci i wracają, na przykład w snach. Nigdy nie opowiedział o tych wydarzeniach bliskim, dopiero niedawno, będąc już u kresu życia, zdecydował się na wyjawienie swojej tajemnicy.
Nigdy też później nie przyjechał do Polski i przestał się posługiwać językiem polskim. Zrobił wszystko, żeby zapomnieć o tych wydarzeniach. Jak mówi, nie udało mu się to – z traumą i poczuciem winy żyje przez te wszystkie lata.
W najbliższych dniach na łamach Magazynu Kaszuby ukażą się kolejne wspomnienia świadków tych tragicznych wydarzeń.
***
Projekt dofinansowany ze środków Powiatu Kartuskiego.
Projekt realizowany przez Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby.