To już ostatni odcinek cyklu reporterskiego „Pomorze i Kaszuby 1945”. Opublikowaliśmy relacje w sumie dwunastu świadków wkroczenia żołnierzy Armii Czerwonej na Pomorze w 1945 roku.
To są wstrząsające wspomnienia. Do dzisiaj stanowią źródło traumy dla osób, które na własne oczy widziały ogrom okrucieństwa i bestialstwo czerwonoarmistów, szczególnie wobec kobiet.
Jednak myliłby się ten, kto spróbuje skwitować owe reportaże stwierdzeniem: „było, minęło”. Owszem, było, ale wcale nie minęło.
Trauma i tabu
Krzywda kobiet, ich mężów, braci i ojców, nigdy nie mogła być głośno wykrzyczana. Całe wioski, społeczności, przykrywały ból grubą warstwą wstydu i milczenia. Ze względów politycznych – nadeszły czasy stalinizmu, a czerwonoarmistom stawiano pomniki, ale także ze względów psychospołecznych – gwałt wciąż jest tematem tabu.
Jak mówi Wiola Rębecka, psychotraumatolożka z Nowego Jorku, z którą współpracuję przy realizacji filmu i książki na temat wkroczenia Rosjan w 1945 roku, u każdej z ofiar gwałtów, dominującym uczuciem jest potworny wstyd. Jest on często wzmacniany przez otoczenie – zgwałconą traktuje się jak „kobietę niepełnowartościową”. Rzeczywiście, niektórzy z moich rozmówców – głównie mężczyźni, świadkowie wydarzeń z 1945 roku, używali takich stwierdzeń, jak: „kobiety zhańbione”, „puszczalskie”, „lekkich obyczajów”. A przecież mówili o gwałtach, przemocy dokonywanej przez mężczyzn na kobietach.
Zastanawia mnie eufemizm: „kobiety zhańbione”. Co w istocie oznacza? Nie mniej nie więcej, tylko tyle, że zgwałcona nosi w sobie hańbę, choć przecież niczym nie zawiniła. A sam gwałciciel idzie dalej w swoją stronę, i o sprawie może zapomnieć. On w żaden sposób się nie hańbi? Dlaczego ONA jest zhańbiona, a ON nie?
To tak na marginesie…
Tych „marginesów” jest bardzo wiele, gdy człowiek zagłębia się w taki temat, jak ten. Wiele jest przemyśleń, wątpliwości. Na przykład taka: po co o tym w ogóle pisać? Po co się tym zajmować? Po co rozdrapywać rany?
Więźniarka z Ravensbrück
Wrócę do Wioli Rębeckiej. Opowiedziała mi swoją historię. Jej babcia, ukochana babcia, była więźniarką obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Wiola pamięta, że babcia o Niemcach potrafiła mówić, o tym że byli okrutni i źli. O Rosjanach, którzy „wyzwolili” obóz – już nie. Wiola przez lata nie przypuszczała, co się wydarzyło.
Ale zawodowo zajęła się problematyką gwałtów wojennych. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Wielu z nas nie wie, dlaczego wykonuje zawód, jaki wykonuje. Tak wyszło. Dzisiaj psychoterapeutka mówi, że wybór ten został dokonany poza jej świadomością. Wiola jeździ po świecie, pomaga kobietom w Rwandzie, Birmie, Kongu… i tak dalej. W wielu miejscach na świecie, gdzie bezbronną kobietę w akcie wojennego triumfu gwałci uzbrojony mężczyzna.
Babcia Wioli doznała udaru. Kiedy odzyskała przytomność, zwróciła się z pretensją do wnuczki: „Dlaczego mnie uratowałaś? Ja nie chciałam żyć. Ja już chce mieć to za sobą… Ja już nie mogę z tym wytrzymać…”.
Z czym?
Wiola dowiedziała się wtedy, że jej babcia, jako półżywa więźniarka obozu, zbyt słaba, by poruszać się o własnych siłach (Niemcy wykonywali na niej eksperymenty medyczne), została wielokrotnie zgwałcona, przez wielu żołnierzy sowieckich. Tak wyglądało „wyzwolenie” obozu. I przez całe życie milczała, nie potrafiła swojej traumy nawet wyartykułować, a co dopiero przepracować.
Z mlekiem matki
Ale, tak naprawdę, nie tylko o babcię i jej traumę tu chodzi. Wiola nie ma wątpliwości, ze tę traumę odziedziczyła. „Dziedziczenie” – możemy ten termin rozumieć w dwojaki sposób.
Po pierwsze – metaforycznie. Mówimy, że coś odziedziczyliśmy, „wyssaliśmy z mlekiem matki”. Na przykład pewne upodobania albo lęki. Lubimy chodzić na spacer do lasu, bo od dziecka rodzice nas zabierali na leśne wycieczki. Boimy się burzy, bo pamiętamy, jak mama albo babcia panicznie reagowała na grzmoty.
Poprosiłem Wiolę, by spróbowała stworzyć portret kobiety, która dorastała w rodzinie dotkniętej gwałtem. Opowiedziała o tym, jak kobiety boją się manifestować swoją seksualność, nie chcą się „wychylać”, ustępują mężczyznom, unikają sytuacji, w których mogłyby zostać uznane za prowokujące, mają kłopoty w okazywaniu uczuć, czułości, miłości, jest w nich chłód, którego nienawidzą, ale nic z nim nie potrafią zrobić. Bo tak ich wychowały (zgwałcone i straumatyzowane) babcie czy matki . Takie postawy i wzorce zachowań pamiętają z dzieciństwa.
Po drugie, termin dziedziczenia można w tym kontekście rozumieć dosłownie. Genetycy nie mają dziś wątpliwości, że traumę się dziedziczy. To się nazywa ekspresją genu. Długo by tłumaczyć, o co w tym chodzi, w każdym razie ta cecha jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, matka przekazuje ów „ślad genetyczny” potomstwu.
Wiola nie ma wątpliwości, że nosi w sobie traumę swojej babci, zarówno poprzez wychowanie i wzorce zachowań, jak i poprzez dziedziczenie – w sensie jak najbardziej biotechnologicznym, genetycznym sensu stricto.
Dzisiaj
Powyższa konstatacja rodzi bardzo niewygodne pytanie. Jeśli gwałty na Pomorzu w 1945 roku były masowe – a były, jeśli trauma nigdy nie została przepracowana – a nie została, to… Czy w takim razie problem opisywany w naszym cyklu jest kwestią historyczną, czy też jak najbardziej aktualną? Czy może jest tak, że wiele naszych współczesnych zachowań (również społecznych), wyborów (również politycznych), jest dyktowanych po części nieprzepracowanymi traumami naszych babć?
My także nosimy w sobie te lęki?
Niech te wątpliwości stanowią odpowiedź na pytanie o sens „rozdrapywania” tych ran.
***
Projekt dofinansowany ze środków Powiatu Kartuskiego.
Projekt realizowany przez Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby.