1

Pomorze i Kaszuby 1945. Cykl reportaży – Część 7. Wspomnienia Edyty Mikołajewskiej

Mieli jedną dobę od wejścia do miasta, mogli wówczas robić co chcieli i nawet oficer nie mógł im niczego zabronić

Kolejną, siódmą bohaterką naszego cyklu o wkroczeniu armii sowieckiej na Pomorze w 1945 roku jest pani Edyta Mikołajewska, która urodziła się w 1936 roku.

Zobacz część 6 cyklu “Pomorze i Kaszuby 1945” – wspomnienia Anity Alot – poniżej:

Pomorze i Kaszuby 1945. Cykl reportaży – Część 6. Wspomnienia Anity Alot

Pani Edyta, jako kilkuletnie dziecko, mieszkała przed wojną w Gdańsku, najpierw w centrum miasta, w okolicach dzisiejszego gmachu Solidarności, potem od 1939 roku – na Stogach. Ojciec był polskim kolejarzem, mama również była Polką i pochodziła ze wsi. Tamte lata, Wolnego Miasta Gdańska nie zapisały się dobrze w pamięci pani Edyty, przynajmniej jeśli chodzi o stosunki z sąsiadami.

„Polska świnia”

– Mama czuła się bardzo samotna i rozgoryczona faktem, że musiała tam mieszkać. Często płakała, jak przechodziła ulicą, niemieccy sąsiedzi pluli i krzyczeli „polnisches schwein“. Potem, pod koniec wojny sąsiedzi bali się Rosjan, bo wszędzie straszono, że jak wejdą, to będą zabijać, mordować, wieszać ludzi, kobiety gwałcić. I wtedy sąsiadki były już inne w stosunku do mamy. Te, które tak pluły, teraz prosiły, że jak Rosjanie wejdą, żeby nie mówić, ,że one są Niemkami, tylko Polkami. Mówiły: „my się odzywać nie będziemy, pani nas będzie bronić”. I tak było, mama stawała w obronie niemieckich sąsiadek.

– Było już bombardowanie, kule świstały, wybuchy było słychać, wszyscy się  baliśmy, zeszliśmy do piwnicy. Taty już nie było z nami, byłam z mamą, młodszym, siedmiomiesięcznym braciszkiem i starszym ode mnie bratem Jerzykiem. Niemcy zabrali tatę pod koniec wojny do Wehrmachtu. Ale tata jeszcze przedtem, zanim go zabrali, wiedząc, że nadchodzi front, zaopatrzył mamę, w piwnicy mieliśmy schowane jedzenie.

Prawo pierwszej doby

– Nadszedł pierwszy front. To byli sami Mongołowie,  ludzie z marginesu, siedzieli wcześniej w więzieniach, mieli wyroki kary śmierci nawet. Wiem to, bo potem z wojskiem przyszedł jeden oficer, starszy lejtnant, zaprzyjaźnił się nami i opowiadał – mówił, że jak front wchodzi do miasta, to żołnierze mają pozwolenie przez pierwszą dobę robić co chcą, i nawet on w tym czasie nie może im niczego zabronić. Dopiero później może nas bronić przed nimi. A ci co pierwsi zeszli do piwnicy,  to była dzicz. Naprawdę okropna dzicz.

– Jak weszli, tylko patrzyli żeby jakąś kobietę zgwałcić, i wołali: „ure”, „ure”, żeby im zegarki dać, i ściągali biżuterię. Jedna kobieta krzyczała, bo nie mógł jej pierścionka czy obrączki zabrać, to mało jej palca nie wyrwał. Pamiętam to dokładnie, nie wiedziałam, co on jej robi, zapytałam mamę, mama mi powiedziała, że chodzi mu o pierścionek.

Ser w tubce

– Kiedy my wszyscy siedzieliśmy w piwnicy, starszyzna, oficerowie rosyjscy zadomowili się na piętrze w naszym domu. Z nimi razem był ten, który się z nami zaprzyjaźnił, mówiliśmy na niego „lejtnant”. Jednego razu przychodzi ten nasz lejtnant do piwnicy i mówi, że musimy uciekać  bo Niemcy wracają i będzie tu straszna bitwa. Uciekaliśmy więc, było nas wiele osób, szły całe Stogi, całą dzielnicę wypędzili z domów. Ale gdzie tu uciekać? Szliśmy w stronę centrum miasta, doszliśmy do Przeróbki, do Mostu Siennickiego, a tu stoją Rosjanie  i mówią, że  nie da się przejść bo most jest uszkodzony. A za nami zbliża się bitwa… Ale bokiem jakoś w końcu przez ten uszkodzony most się przedostali. Byliśmy wszyscy strasznie głodni. Wtedy ktoś nam powiedział, że koło Szafarni są baraki i jest tam żywność zgromadzona przez barkarzy, którzy wtedy mieli tam swoją siedzibę. Na miejscu okazało się, że były tam  magazyny z żywnością, ale całe zniszczone przez naloty. Głodni byliśmy, siedzieliśmy tam kilka dni i nie było nic do jedzenia.

– Jednego razu, pamiętam, Jerzyk, mój starszy brat przyniósł w kartonie ser topiony w tubkach. To wszystko było spieczone od pożaru, jak się naciskało na tę tubkę, od razu pękała, taka była nabrzmiała od temperatury, ale się to jadło, bo wtedy człowiek jadł wszystko, co tylko nadawało się do zjedzenia.

Głód. Śmierć

– W końcu ktoś przyszedł i powiedział, że możemy już wrócić. Informacja była taka, że Rosjanie wygnali Niemców, wróciliśmy więc na nasze Stogi. W naszej piwnicy, gdzie mieliśmy ukryte zapasy, nie było już nic do jedzenia, wszystko Rosjanie wysypali, całą żywność, pamiętam wysypany cukier, wszystko co mama miała dla nas odłożone.

– Wtedy umarł mój siedmiomiesięczny brat. Odszedł z głodu. Mama nie miała pokarmu, nie było co jeść. Dobrze że nie widziałam tego, jak skończył, mama chciała mi tego oszczędzić.

– Wtedy, jak wróciliśmy do naszej piwnicy, ciągle przychodzili do nas Rosjanie i szukali młodych kobiet.

– Tego sama nie widziałam ale wiem z opowieści mojej mamy. Przyszedł jeden Rosjanin, chciał zgwałcić jedną kobietę, ona krzyczała. Mama pobiegła na górę po znajomego lejtnanta, on przyszedł, zabrał go ze sobą na podwórko, tylko było słychać huk, i go zastrzelił.

– To dlatego, że oni mieli tą jedną dobę, a potem już mogli zostać ukarani, tak nam mówił ten lejtnant. Jeśli chodzi o niego, był naprawdę dobry, przeżywał to co się dzieje, mówił że sam ma dzieci, pamiętam jak wziął mnie na kolana i dał mi grubą amerykańską czekoladę. Powiedział: nie bójcie się, dopóki my tu jesteśmy, nic wam nie grozi.

– Cały czas cierpieliśmy głód.

– Mój starszy brat Jerzyk zawsze był bardzo przedsiębiorczy. Dowiedział się gdzie na działkach wojsko ma magazyny. Jerzyk się niczego nie bał, odważny był… Jednego razu, patrzę, a on dźwiga takie wielkie wiadro kapusty kiszonej. Jak rzuciliśmy się na tą kapustę kiszoną, to chwila i już jej nie było. Innego razu przyniósł ziemniaki… Skąd on to brał? To chyba jakieś niemieckie magazyny były.

– Jednego razu lejtnant przyprowadził krowę. Pytał czy ktoś umie doić krowę. Mama była ze wsi, więc doiła tę krowę. Mieliśmy trochę mleka.

Cmentarz. Altana

– Ale znowu nas wygonili… Powiedzieli, że znowu Niemcy idą na Stogi, i że znowu będzie bitwa.

– Pamiętam Wielkanoc 1945 roku. Gnali nas aż do Wrzeszcza, zatrzymaliśmy się koło dzisiejszej opery, tam był cmentarz niemiecki, święta spędziliśmy pod gołym niebem, między grobami, głodni, pamiętam jak dzieci płakały tam z głodu, mama była zrozpaczona. Wtedy przyszedł ktoś, to był Polak, i powiedział że na dzisiejszej ulicy Traugutta są działki, altany, żeby tam przeczekać, i tam chyba tydzień spędziliśmy, przynajmniej był jakiś  dach nad głową i cieplej trochę. Tylko że nadal był straszny głód, tyle tylko, że jak ktoś zorganizował coś do jedzenia, to się podzielił.  

– Po tygodniu przyszedł oficer rosyjski i mówi, że już nie musimy się chować, żebyśmy wracali do domów. Więc wróciliśmy na Stogi. Ale w domu też nie było nic do jedzenia, nędza.

– Barkarze mieli jedzenie to się trochę dzielili.

– Ja osobiście, jako dziewięcioletnie dziecko, bezpośrednim  świadkiem gwałtów nie byłam, mama nie dopuszczała do tego, żebyśmy jako dzieci oglądali takie sceny.

Dzicz

– Pamiętam jednak, że ludzie mówili, że Rosjanie gwałcą. W sąsiednim domu na przykład… Właścicielka naszego domu miała również sąsiedni dom na ul. Tamka, i tam mieszkała. Po wojnie zaprzyjaźniła się z mamą. Miała jakieś korzenie polskie, ale ani ona, ani nikt tam nie mówił po polsku.  Opowiadała mamie,  że w tamtym, sąsiednim domu u niej, tyle było gwałtów… Kobiety krzyczały… Bo tam nie było oficerów, jak u nas. U nas, gdyby nie nasz lejtnant, też by tak było, na pewno. To była ta pierwsza doba, kiedy im wszystko było wolno. To było straszne. Nie życzę nikomu… To była dzicz, straszna dzicz.


W najbliższych dniach na łamach Magazynu Kaszuby ukażą się kolejne wspomnienia świadków tych tragicznych wydarzeń.

***

Projekt dofinansowany ze środków Powiatu Kartuskiego.

Projekt realizowany przez Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby.