Na Górę Tamową. Wycieczka sprzed stu lat 21

Na Górę Tamową. Wycieczka sprzed stu lat

Ruszaj w teren z Magazynem Kaszuby. Tym razem – z unikatowym przewodnikiem wydanym w 1913 roku. Sprawdzamy co się zmieniło przez ostatnie 100 lat?

To mógł być rok 1910, 1911 lub 1912. Aleksander Majkowski, przyszły autor „Życia i przygód Remusa” wyrusza na pieszą wędrówkę z Kartuz. W skórzanych podkutych butach, z płóciennym plecakiem, podparłszy się leszczynowym kijem mija kolegiatę szukając kresek na drzewach. Obrał sobie cel – dwa punkty widokowe: Chochowatka i Góra Tamowa. Literat zastanawia się, czy nie wynająć chłopskiej furmanki.

Zdroje Raduni, Aleksander Majkowski, 1913.
Zdroje Raduni, Aleksander Majkowski, 1913

Sto lat później żadnej furmanki wynajmować nie będziemy. Dziś nazywa się to „przejazd wozem drabiniastym”, należy do sztandarowych „kaszubskich” atrakcji dla kolonii i na pewno mało nie kosztuje.

Na piechotę pójdziemy dziś szlakiem najwybitniejszego kaszubskiego pisarza. Po 103 latach od wydania jego przewodnika – Zdroje Raduni. Przewodnik po Szwaycaryi Kaszubskiej z mapą i 22 ilustracyami, weźmiemy tę publikację do ręki, mając na podorędziu zupełnie współczesną mapę. Sprawdzimy, co w ciągu ostatniego wieku zmieniło się po drodze, co pozostało w tej samej postaci. Zadamy pytanie: czy to, co widzimy, spodobałoby się autorowi kaszubskiej epopei?

23 listopada 2016 roku. Mgła. Jest ciężka, wszechobecna. Nawilża glebę, drzewa i myśli. Późnojesienna, listopadowa. Usypia świat przed nieodwołalnie już nadchodzącą zimą.

Mógłby ktoś rzec – w taką mgłę nie ma sensu odwiedzać punkty widokowe, bo i tak nic nie będzie widać. Niby racja, ale nie do końca. Z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze – gdyby czekać na tzw. ładną pogodę w listopadzie i grudniu, to można by wybrać się na wycieczkę dopiero w styczniu – o ile będzie śnieg i zaświeci słońce. Po drugie – mamy tendencje do faworyzowania niektórych pór roku, nie doceniając urody pozostałych. Jak widoczek, to musi być niebiesko na niebie i zielono w dole. Jak zachód słońca, to musi być pomarańczowy. Jak jezioro, to najlepiej by było, gdyby rozlegał się plusk kąpiącej się dzieciarni, a w tle śmigały wesoło żaglówki. Jak góry, to konieczne z ośnieżonymi szczytami. Tymczasem cała sztuka polega na tym, żeby cieszyć się przyrodą przez cały rok. Dostrzegać jej piękno w każdej odsłonie, również w takiej, jak dzisiaj – wilgotno-mlecznej. Nie tylko wtedy, gdy świat przypomina pocztówkę. Po trzecie wreszcie – to nie prawda, że we mgle nic nie widać. Widać znacznie więcej, tylko trzeba patrzeć w odpowiednią stronę. Nie na zewnątrz, lecz ku sobie. Idąc przez las w takim białawoszarym budyniu uruchamiamy wyobraźnię. Nie wiadomo, co czai się za tamtym drzewem. A skoro nie wiadomo, to tylko od nas zależy, co tam będzie. Krośnię? Lubiczk? Smętek? Maniewid? Albo może jeszcze inne kaszubskie diabelstwo?

Mgła. Teraz, po ósmej rano szepce milionami kropel, które spadają z drzew na ściółkę. Warto wsłuchać się w tę cichą opowieść lasu.

To tyle w temacie tak zwanej złej pogody na wycieczkę w listopadzie.

***

Wyruszamy więc. Spoglądamy do naszego przewodnika sprzed stu lat.

Pan doktor Majkowski zaczął swoją wędrówkę przy kapliczce św. Brunona, patrona Kartuz. Stoi ona do dzisiaj, mija się ja idąc z dworca do kolegiaty, przy placu św. Brunona właśnie. Majkowski widzi dróżkę, która z szosy (kierunek Sierakowice, dziś jedna z głównych „arterii” Kartuz) wiedzie w prawo do zabudowań klasztornych. Widzi też drugą polną drogę prowadzącą na lewo – i w nią nakazuje skręcić czytelnikowi swojego przewodnika.

Droga polna sprzed stu lat”wiodąca do Kosów, to może być dziś na przykład ul. Chmieleńska. Jak czytamy:

Zdroje Raduni, Aleksander Majkowski, 1913.
Zdroje Raduni, Aleksander Majkowski, 1913.

Okazuje się więc, że Aleksander Majkowski szedł według żółtych „kresek”, malowanych na drzewach. To nic innego, jak szlak turystyczny, A. D. 1913. Opatrzony niemieckimi napisami, stąd wniosek, że był malowany na drzewach przez pruskiego zaborcę.

Rzecz jasna, nie jesteśmy w stanie dotrzeć dziś do informacji, którędy dokładnie on przebiegał. Być może leśnych duktów i przecinek dziś już nie ma – są zamiast nich inne, współczesne ścieżki i szlaki. Czas więc na chwile pozostawić archiwa i spojrzeć na mapę jak najbardziej współczesną. Ja osobiście korzystam w tej mierze z publikacji wydawnictwa Eko-Kapio.

Poniżej, po lewej – „czysta” mapa przedstawiająca dzisiejszą wędrówkę, po prawej zaś – mapa z wrysowaną trasą [mapy klikamy w celu powiększenia] .

Zaczynamy więc od Ławki Asesora. Samochód można zostawić pod restauracją Złota Jesień (Kartuzy, ul. Polna 17).

Po skończonej wycieczce będziemy mogli udać się tam na zasłużony posiłek. Jednak musimy pamiętać, że to nie jest schronisko ani jadłodajnia, tylko dość elegancki lokal. Warto więc otrzepać buty z błota, zanim wejdziemy do środka – a błota będziemy nosić na butach całkiem sporo. I jeszcze: warto w restauracji zwrócić uwagę na podświetlaną ścianę w sali balowej (można poprosić obsługę lokalu o włączenie instalacji, jeśli akurat będzie wyłączona). Mieni się kolorami, wzory są ewidentnie kaszubskie. To jeden z wciąż nielicznych – tym bardziej cennych przykładów adaptacji tradycyjnego wzoru kaszubskiego do potrzeb nowoczesnego wnętrza. Iluminacja ta została zaprojektowana i wykonana przez artystkę z Dzierżążna, Małgorzatę Walkosz-Lewandowską.

Spod restauracji udajemy się – niebieskim szlakiem, wzdłuż brzegu jeziora Klasztornego, do punktu widokowego zwanego Ławką Asesora. Po drodze mijamy figurę rybaka z kotem, siłownię „pod chmurką”. Na szczycie wzniesienia, na ławeczce siedzi sam Asesor. To postać autentyczna. W latach osiemdziesiątych XIX wieku pracował w tutejszym sądzie. Zwykł siadywać w tym miejscu i podziwiać panoramę swojego miasta.

Dziś spogląda w mgłę.

Jak dotrzeć z dworca do Ławki Asesora i do restauracji Złota Jesień?

 

Mijamy Ławkę Asesora – pierwszy tego dnia punkt widokowy, idziemy w stronę szosy, odnajdujemy tam wejście do lasu, oznaczone czerwonym szlakiem pieszym. Znajduje się tu również tablica informacyjna – dowiadujemy się z niej, że właśnie rozpoczynamy wędrówkę przez Bilowskie Buczyny. To pagórkowaty teren o wyjątkowych walorach krajobrazowych, któremu uroku dodają między innymi śródleśne kapliczki i oczka wodne – stawy… Ale o tym za chwilę.

Wejście na czerwony szlak pieszy przy Ławce Asesora. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Wejście na czerwony szlak pieszy przy Ławce Asesora. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Czy Majkowski szedł tą samą drogą? Co prawda ominął „Ławkę Asesorską”, ale kieruje się na wieś Kosy… Rzut oka na mapę wystarczy, by stwierdzić, że szedł… gdzieś tędy. Można po drodze spytać drzew, które mają więcej niż sto lat. Może pamiętają wędrującego wąsatego doktora.

My idziemy teraz czerwonym szlakiem pieszym. Mijamy głaz z napisem „Buk z obrzękiem”. Strzałka wskazuje, gdzie ów buk rośnie. Jest doskonale widoczny z drogi, podobnie, jak spektakularna gula, która mu wyrosła na pniu. Obrzęk drewna to dla leśników tzw. wada kształtu. Obrzęk tym różni się od raka, że powstaje z drewna zdrowego, choć niekorzystnego z punktu widzenia gospodarki leśnej; obróbki drewna. Pojawia się, gdy pień doznaje uszkodzenia, na przykład na skutek mrozu, grzyba czy wiatru. Słoje narastają na nim z roku na rok.

Idziemy dalej – i za chwilę kolejna rzecz warta uwagi. Przytwierdzona do drzewa kapliczka. Pierwsza dzisiaj (jeszcze będzie druga, okazalsza „Kapliczka Leśnika”). Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że płoną przy niej znicze. Teraz, w środę, przed dziewiątą rano. Ktoś zadał sobie trud by tu przyjść, zapalić je, zmówić pacierz. Drgające światełka we mgle wyglądają wręcz mistycznie. Kto tu był dziś przede mną? W pobliżu słychać odgłosy prac leśnych, warkot silników pił łańcuchowych. Pilarze zapalili świeczki?

Jak się okaże, miejsce to ma swoją historię. Od Jacka Dudy, leśniczego z Bilowa, dowiem się, że na sąsiednim drzewie – potężnym buku, powiesiły się dwie osoby. Zwane jest dziś drzewem wisielców. Kiedyś wisiała na nim tabliczka z datami śmierci tych osób, ale została zniszczona.

Sama kapliczka zaś została powieszona w 2001 roku. Czy miało to związek z powieszeniem się tych nieszczęśników (o których więcej nie udało mi się dowiedzieć)? Trudno powiedzieć, gdyż na kapliczce wyryta była data zamachu na papieża.

Drzewo wisielców zostawiam za plecami, we mgle, przekonując siebie, że przelatujący mi własnie nad głową kruk, wydający z siebie chrapliwe dźwięki, znalazł się tu przypadkowo.

Jako, że artykuł niniejszy ma pełnić funkcje przewodnika, muszę więc porzucić wszelkie dygresje i zejść do poziomu konkretu: Idziemy dalej czerwonym szlakiem, ale żeby nie było nudno, zejdziemy z niego (w miejscu oznaczonym gwiazdą na Mapie 3., na fotografii poniżej).

W tym miejscu schodzimy z czerwonego szlaku pieszego. Idziemy ścieżką - na zdjęciu, do Kapliczki Leśnika. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
W tym miejscu schodzimy z czerwonego szlaku pieszego. Idziemy ścieżką – na zdjęciu, do Kapliczki Leśnika. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Dalej idąc przez kilka minut leśną ścieżką, odnajdziemy w lesie „Kapliczkę Leśnika”. Za nią będzie punkt widokowy na największym ze stawów kartuskich.

Trasę obrazują dwie poniższe mapki, wskazówki zawierają umieszczone na nich opisy  (kliknij aby powiększyć).

„Kapliczka Leśnika” to miejsce z daleka rzucające się w oczy. Oprócz samej kapliczki z Matką Boża, mnóstwa sztucznych kwiatów, znajdujemy tu również kamień pamiątkowy.

Mówi Jacek Duda, leśniczy z Bilowa:

– Kapliczkę zawiesił na drzewie świętej pamięci Stanisław Szeszuła, miejscowy leśniczy. W czasie wojny był młodym chłopakiem. Został wcielony do armii niemieckiej. Wraz grupą żołnierzy został wzięty do niewoli przez czerwonoarmistów. Rosjanie po kolei ich wszystkich rozstrzeliwali. Wtedy po polsku powiedział: „Nie zabijajcie mnie, jestem Polakiem!” Modlił się w tym momencie do Matki Bożej. W grupie żołnierzy rosyjskich również znalazł się jeden Polak. Pan Stanisław został wzięty na bok. W ten sposób uratował życie – wszyscy pozostali żołnierze armii niemieckiej zostali rozstrzelani. Po wojnie Stanisław Szeszuła został leśniczym. Kapliczka dziękczynna za cudowne uratowanie życie najpierw znajdowała się w jego domu, podobno miał ją w sypialni. Później postanowił powieśić ją w lesie, w miejscu, które szczególnie mu się podobało ze względu na krajobraz wokół. Powiesił ja na drzewie, po drugiej stronie drogi od miejsca, w którym znajduje się dzisiaj. Tego buka, na którym ją powiesił, dzisiaj już nie ma. Została przewieszona i niedawno został postawiony kamień – ku pamięci pana Stanisława.

Jak wynika z opowieści leśniczego, kapliczka zyskała „drugie życie”:

– Miejscowi ludzie zaadoptowali sobie tę kapliczkę i ją upiększają po swojemu sztucznymi kwiatami. Tu odbywają się nabożeństwa. Dobrze, że żyje dziś swoim życiem, ale moim zdaniem bez tych sztucznych, plastikowych kwiatów byłoby dużo lepiej. Myślę, że Matka Boska nie cieszy się ze sztucznych kwiatów w lesie. Gust odpustowy w lesie nie przystoi, ale ja nie jestem w stanie tego zwalczyć.

To może wydawać się zaskakujące, że wierni przychodzą się tu modlić. Do najbliższych zabudowań jest kawał drogi, trzy, cztery kilometry.

– Pielgrzymują do niej z Łapalic i z Kartuz. Starsze osoby, głównie kobiety. Raz na miesiąc odbywa się tutaj nabożeństwo.

Punkt widokowy na stawy kartuskie. Stawy zostały założone jeszcze w średniowieczu przez Kartuzów – zakonników, którzy przybyli na te ziemie w czternastym wieku. Miejscowi, pod butem mnichów, najpierw mozolnie karczowali las, potem kopali ziemię pod stawy, na koniec wyławiali z nich ryby, które musieli oddawać zakonnym. Dziś w Kartuzach o Kartuzach mówi się dwojako. Po pierwsze – jak o niemieckich ciemiężycielach kaszubskiego ludu, którzy germanizowali go bez litości i z marnym skutkiem. Rzeczywiście, zakonnicy rekrutowali się spośród mieszkańców zachodniej Europy, głównie Niemców, i mieli konszachty z Krzyżakami. Po drugie zaś – mówi się o nich, że pełnili tu misję cywilizacyjną. Prawda jest taka, że przybyli na ziemie porosłe puszczą, i w dużej mierze to od nich miejscowi Kaszubi nauczyli się budować kamienne gmachy, utwardzać drogi i hodować ryby w śródleśnych stawach, na które teraz patrzę, i myślę: jedno drugiego nie wyklucza. Germanizacja swoją drogą, cywilizacja – swoją. Te dwie drogi, chcemy tego, czy nie – wiodły przez Kaszuby obok siebie.

Kartuzi wyprowadzili się stąd w dziewiętnastym wieku, stawy porosły zielskiem. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku zupełnie już polscy leśnicy stawy odtworzyli – ku uciesze miejscowych zwierzaków. Tablica informacyjna, przy której teraz stoimy głosi, że swoje lęgi ma tu łabędź niemy, a spotkać tu można również czaplę siwą, rybołowa i bielika.

Spod tablicy, przy której stoi ławeczka, rozpościera się widok na taflę lodu i rzadką o tej porze roku szczecinę szuwarów.

Felieton o stawach kartuskich –  „Słońce jak gorzała”

Wideo felietony z brzegu stawów kartuskich:

Przyroda odbiera sobie to, co kiedyś jej wydarto,

Pieśń kozła.

Wróćmy na moment do przewodnika z roku 1913. Aleksander Majkowski, wędrujący przez las nie wspomina – ani o kartuskich stawach, ani o kapliczce. Z oczywistych względów. Kapliczki dziękczynnej za przetrwanie okresu drugiej wojny światowej w tym miejscu nie mogło wówczas być, podobnie jak stawów, które zostały odtworzone w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Mija natomiast niemieckojęzyczna drogowskazy: „Goullonshöhe”, co znaczy właśnie Chochowatka oraz napis: „Schattiger 1/4 Stunde welterer Weg nach der Goullonshöhe und dem Restaurant”. Oznacza to, że przed stu laty przy szczycie góry Chochowatka funkcjonowała restauracja.

Jest jeszcze jedna atrakcja po drodze, o której Aleksander Majkowski nie mógł napisać. To jeden z najbardziej znanych obiektów w Szwajcarii Kaszubskiej. Zamek w Łapalicach. Ewenement na skalę co najmniej ogólnopolską.

Niedokończony „zamek”. Przeczytaj artykuł.

Docieramy w jego pobliże po kilkunastu minutach marszu od „Kapliczki Leśnika”. Po prawej stronie spostrzegamy wysprajowany mur, udajemy się drogą wzdłuż niego.

Trasa wędrówki -okolica Zamku w Łapalicach. Źródło: www.eko-kapio.pl
Mapa 5. Trasa wędrówki -okolica Zamku w Łapalicach. Źródło: www.eko-kapio.pl

To dziwny, współczesny „zabytek”. Będziemy przechodzili tuż obok niego, więc szkoda by było go przy okazji nie zwiedzić. Choć zwiedzanie to nie będzie przypominało zwiedzania innych zamków. Nie ma tu biletów, nie ma przewodników, w zasadzie wstęp na teren zamku jest wzbroniony, choć zakaz ma charakter czysto teoretyczny. Jest nagminnie łamany – do tego stopnia, że pod brama zamku parkują autokary wypełnione turystami. Nieformalne wejście do zamku (z tablicą: „Wstęp wzbroniony”) znajduje się od strony wsi Łapalice, więc przez kilkaset metrów dalej idziemy wzdłuż muru.

Budynek powstał w latach osiemdziesiątych. Pozwolenie na budowę wydano w 1984 roku. Tylko że… miał to być budynek mieszkalny z pracownią rzeźbiarską. Inwestorem był gdański rzeźbiarz, snycerz i producent mebli. Najwyraźniej nie przejmował się zapisami zawartymi w pozwoleniu na budowę, bo powstał kilkupiętrowy obiekt o powierzchni ponad pięciu tysięcy metrów kwadratowych.

Artykuł o zamku w Łapalicach – „Co dalej z dziwacznym zamkiem w Łapalicach?”

Po zwiedzeniu zamku wracamy do miejsca, w którym po raz pierwszy dostrzegliśmy mur (na Mapie 5 oznaczone gwiazdką). Teraz idziemy w stronę punktu widokowego na górze Chochowatka. Musimy zachowac czujność. Wejdziemy na wzniesienie, miniemy wycinkę po prawej stronie, wówczas szukamy tajemniczego znaku (wkrótce okaże się, kto i dlaczego go pozostawił, ale to za chwilę….) ze strzałką i numerem „8”. Będzie znajdował się na drzewie po prawej stronie. Pod nim znajdziemy oznaczenie czerwonego szlaku nordic walking, ale bardzo słabo widoczne (patrz zdjęcie poniżej). Kierując się tymi znakami idziemy w dół do jeziora Rekowo, do punktu widokowego Chochowatka.

Punktu widokowego, którego nie ma. Choć z pewnością przed stu laty istniał. Jak pisał Aleksander Majkowski:

Zdroje Raduni, Aleksander Majkowski, 1913.
Zdroje Raduni, Aleksander Majkowski, 1913.

Próżno dziś szukać „wyżyn Chochowatki”. Stoimy teraz na skraju lasu, przed nami górka, z której zapewne rozpościera się widok (prawdopodobnie to jest własnie Chochowatka). Piszę „zapewne”, gdyz górka ta jest obsiana zbożem i nijak nie sposób się na nia wdrapać nie czyniąc szkód. Zresztą gospodarstwo znajduje się nieopodal, i próbując na nią wejść, mozna spotkac się ze słusznym skądinąd gniewem rolnika. Chociaż… Być może Chcochowatka to któreś z zalesionych zgórz, które teraz – spoglądając na jezioro, mamy za plecami? Trudno to jednoznacznie stwierdzić.Tak czy inaczej jedno jest pewne – nie ma tu żadnej platformy widokowej, żadnego wyrózniającego się miejsca do obserwacji, a tym bardziej restauracji czy „dobrze utrzymanych” schodów do jeziora. To miejsce nie wygląda na odwiedzane przez turystów. Inaczej było kiedyś. Sam fakt funkcjonowania tu restauracji dowodził, że amatorów tego widoku było sporo.

Nie zmienia to jednak faktu, że jest tu bardzo ładnie. Przy innej pogodzie (mgła nie odpuszcza) można pokręcić się wkoło, by podziwiać brzegi jezior Rekowo i Białe.

Okolice Chochowatki. Gdzieś tam w dali - jez. Rekowo. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Okolice Chochowatki. Gdzieś tam w dali – jez. Rekowo. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Teraz będziemy szli dokładnie tą samą drogą, którą przemierzył przed stu laty Aleksander Majkowski. Idziemy wzdłuż brzegu jeziora Rekowo w kierunku Góry Tamowej.

Trasa wędrówki - ścieżka do jeziora Rekowo i punktu widokowego Chochowatka. Źródło: www.eko-kapio.pl
Mapa 7. Trasa wędrówki – ścieżka do jeziora Rekowo i punktu widokowego Chochowatka. Źródło: www.eko-kapio.pl

Uwaga praktyczna: gdy już dojdziemy do znakowanego czerwonego szlaku pieszego, zobaczymy przed sobą Górę Tamową, i drogę, która – pozornie – na nią wiedzie. Nie dajmy się zwieść pozorom, idąc wprost pod górę z tego miejsca, trafimy tylko do gospodarstwa. Trzeba teraz wejść – również pod górę, na czerwony szlak pieszy i szukac po prawej stronie odgałęzienia szlaku, które oznacza się na drzewie za pomocą trójkąta.

W miejscu (na zdjęciu powyżej) skręcamy w lewo i prowadzeni przez trójkąty docieramy po paru minutach na szczyt Góry Tamowej – miejsca, z którego rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na Kaszubach.

To znaczy… Nie docieramy. Jesteśmy bardzo blisko tego miejsca, dosłownie 100 metrów. Jednak, żeby wykonać jeszcze kilka kroków, dotrzeć na szczyt, powstrzymuje nas taka oto tablica… I druga, postawiona na szlaku.

Co zrobić? Decyzję pozostawiam Czytelnikom.

Dodam, że ja osobiście zawsze wchodzę na Górę Tamową, mimo postawionych zakazów. Czuję się zawsze jak włamywacz, złodziej, kradnący piękno tej ziemi, próbujący dla siebie, dla swoich oczu zabrać w pamięci kawałek tego cudownego widoku, który się stąd rozpościera. Wiem, że naruszam święte prawo własności. Być może to naganne i powinienem się wstydzić, a już na pewno nie chwalić tym publicznie.

Jestem w stanie przyjąć taką krytykę. Ale – ze swojej strony, uważam że ktoś powinien coś z tym zrobić. Są pewne drogocenne wartości, tak zwane wspólne dobro, z którego powinniśmy móc wspólnie korzystać. Jeśli chodzi o Szwajcarię Kaszubską, wartością taką jest na pewno krajobraz.Są miejsca, w których nie godzi się zabierać go dla siebie, stawiać tablic z zakazem wstępu. A jeśli to konieczne – trzeba robić wszystko, by właściciele terenu udostępniali innym skarb, jaki jest w ich posiadaniu.

Nie mam wątpliwości – Aleksander Majkowski byłby absolutnie oburzony tym, ze ktoś zakazuje mu wstępu na Tamową Górę. Mniemam, że przeszkadzałyby mu – podobnie jak mi, podobne znaki, dziś na Kaszubach wszechobecne. Co zrobić? Święte prawo własności. Znak czasów.

Tym bardziej, że za jego czasów, stał tu „rodzaj schroniska, zbudowanego ze słupów i desek, gdzie można odpocząć, używając cudnego widoku” – jak pisał autor „Życia i przygód Remusa”. Właściciel schroniska prowadził księgę pamiątkową, do której wpisów dokonywali odwiedzający.

Zerknijmy więc do przewodnika. W 1913 roku z Góry Tamowej…

…z całych Niemec, z dalszej Europy, a nawet z za morza – tylko nazwisk polskich – tak mało… – kończy  Aleksander Majkowskiej opis wycieczki na Chochowatkę i Tamową Górę czyniąc wyraźną i gorzką sugestię, że Szwajcaria Kaszubska cieszy się powodzeniem wśród turystów niemieckich, nie zaś polskich. Cóż, każdy czas i każde pokolenie ma swoje zmartwienia.

Wracając zaś do współczesności: wykradzione widoki z Góry Tamowej przedstawiają poniższe fotografie, zrobione latem 2016 roku.

Czas na powrót do Ławki Asesora, i do samochodu pozostawionego przy restauracji Złota Jesień. Przez najbliższą godzinę będziemy szli przez bukowy las, w części – znaną nam już drogą. Najpierw idziemy czerwonym szlakiem pieszym, później czerwonym szlakiem rowerowym, następnie zielonym szlakiem Nordic Walking (patrz Mapa 8. poniżej).

Mapa 8. Trasa wędrówki - droga powrotna do Ławki Asesora. Źródło: www.eko-kapio.pl.
Mapa 8. Trasa wędrówki – droga powrotna do Ławki Asesora. Źródło: www.eko-kapio.pl.

***

Na koniec kilka uwag praktycznych.

Trasa liczy ok. 12 kilometrów, jednak cała wycieczka zajmie ok pięciu – sześciu godzin (z godzinnym zwiedzaniem zamku w Łapalicach, przystankami nad stawami kartuskimi, przy Chochowatce i w pobliżu – lub na szczycie Góry Tamowej). Teraz, w listopadzie trzeba zaopatrzyć się w solidne, najlepiej nieprzemakalne buty, lub wziąć drugie na zmianę – w niektórych miejscach trzeba przechodzić przez błoto. Drogę da się przejechać rowerem – tym bardziej, że w znacznej mierze biegnie ona po oznakowanych trasach rowerowych, choć będzie to wymagało dobrego sprzętu (nie każdy rower da radę w błocie), umiejętności i kondycji (na mapie poniżej zaznaczono dwa najtrudniejsze dla rowerzystów odcinki – to te fragmenty trasy, które znajdują się poza szlakami rowerowymi).

Trasa wędrówki - odcinki najtrudniejsze dla rowerzystów. Źródło: eko-kapio.pl
Trasa wędrówki – odcinki najtrudniejsze dla rowerzystów. Źródło: eko-kapio.pl

Ostatnia kwestia: czy jest to dobra propozycja dla rodzin z dziećmi? Odpowiedź brzmi: tak – dla sześciolatków i starszych, o ile dzieci są przyzwyczajone do długich spacerów, do wysiłku. Może im się nużyć droga powrotna. Ale powinny dać radę… Choć, jak wiadomo, każde dziecko jest inne, i nie sposób przewidzieć, co może wymyślić. Zawsze warto zaangażować dzieci w poszukiwanie kolejnych oznaczonych na mapie punktów, wyznaczanie trasy, szukanie oznaczeń szlaków. I przewidzieć nagrody (np. słodkie) po drodze.

Na koniec dygresja dotycząca sposobu podróżowania – po tej, i po innych, opisywanych w internecie trasach. Można oczywiście wędrować ze smartfonem przed nosem. Niniejszy artykuł został napisany tak, żeby zminimalizować ryzyko pomylenia drogi. Ja jednak proponuję zapoznać się z niniejszym tekstem, zaopatrzyć się w klasyczną, papierową mapę, przestudiować ją, i dopiero wyruszyć na szlak. Smartfona zaś pozostawić w spokoju. Niech spoczywa w kieszeni.

Powodzenia.