Z Prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem rozmawia Tomasz Słomczyński
W Gdańsku mieszka czterdzieści tysięcy Kaszubów. Tymczasem nie czuje się tu kaszubskiego ducha, nie widać, żeby to miasto było „kaszubskie”. Podobnego zdania są kandydaci na nowego prezesa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Mówią że za mało Kaszub jest w Gdańsku. Jak pan to skomentuje?
Znam takich gdańszczan, którzy uważają, że prezydent Gdańska robi za dużo dla Kaszubów. Kilka lat temu wystawiłem na rogatkach Gdańska tablice z nazwą: „Gdańsk stolica Kaszub”, po polsku i po kaszubsku. Wywołało to wtedy, i wywołuje do dzisiaj ogromne polemiki. Dostaję na Facebooku do dzisiaj – co jakiś czas przychodzi taka fala, pytania: „co Gdańsk ma wspólnego z Kaszubami?” Niewiedza w tej mierze jest przeogromna. W związku z postawieniem tych tablic, był również sprzeciw od części Kaszubów, na przykład poprzednia pani burmistrz i obecny burmistrz Kartuz zazdrośnie oskarżali nas o protekcjonizm gdański. W drodze kompromisu zmieniłem napis na tych tablicach na: „Gdańsk historyczną stolica Kaszub”.
Tak, a na rogatkach Kartuz pojawiła się tablica informująca o tym, że to Kartuzy są teraz stolicą Kaszub. Dyskusja o tym, gdzie jest stolica Kaszub, zaczyna być śmieszna.
To są działania w skali masowej, bo to zwraca uwagę, wywołuje pytania, dyskusję. Ale jeszcze wcześniej – pochwalę się – jako prezydent Gdańska, pierwszy na Pomorzu w Dniu Jedności Kaszubów wywieszam flagi kaszubskie na arteriach komunikacyjnych. To również przypomina gdańszczanom, skłania do namysłu, do pytania, co to za kolor, czyj to kolor. Oczywiście, niektórzy myślą sobie, że to są barwy klubowe Trefla…
Tak, nie wszyscy kojarzą te flagi z Kaszubami.
Do czego zmierzam… Ja nie jestem Kaszubem. Jestem jednym z wielu członków Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, taki zwykłym, szeregowym członkiem. Miasto Gdańsk od wielu lat dofinansowuje „Pomeranię” [miesięcznik wydawany przez ZK-P – red.] i niektóre działania Instytutu Kaszubskiego. Jako Paweł Adamowicz, od siedemnastu lat Prezydent Gdańska, mógłbym powiedzieć że robię bardzo wiele, i to z własnej inicjatywy, bez jakiejś tam specjalnej presji ze strony samych Kaszubów.
Czyli, jak rozumiem, nie podziela pan opinii – również mojej, że za mało jest „kaszubskości” w Gdańsku.
Zgadzam się, że większość gdańszczan nie ma poczucia więzi z Kaszubami, nie rozumie tego związku.
Tożsamość gdańszczan ciągle się buduje. Wiadomo, co wydarzyło się w 1945 roku, jaka hekatomba spadła na Gdańsk, i jakie konsekwencje to miało dla ludności, która nagle znalazła się tutaj, a pochodziła z różnych części Polski. Od tamtego czasu tożsamość gdańszczan się tworzy. I mamy elementy tej tożsamości starannie pielęgnowane przez władze: to jest wrzesień 1939, grudzień 1970, sierpień 1980, festiwal Solidarności, a potem stan wojenny. Nie ma już miejsca na to, żeby w tej narracji, obok wymienionych wydarzeń, zagościła tradycja kaszubska?
Zawsze trzeba zadać pytanie: kto będzie siewcą tożsamości kaszubskiej? Kto będzie dostarczał do debaty publicznej, do wydarzeń kulturalnych te treści? Oczywiście jest to powinność twórców kaszubskich, działaczy. Wie pan… Ja nie jestem aktywnym członkiem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, więc nie wiem do końca… Zresztą mi nie wypada oceniać aktywności Zarządu ZK-P Oddziału Gdańsk. Mogę jednak panu powiedzieć, że ostatnio, na spotkaniu jubileuszowym z okazji 20-lecia Instytutu Kaszubskiego, zwróciłem się do prof. Cezarego Obrachta-Prondzyńskiego z apelem by Instytut Kaszubski opracował i przygotował popularną książkę opisującą kaszubskie korzenie Gdańska. Oczywiście takie książki w przeszłości wychodziły, były z reguły o charakterze naukowym, w stylistyce dość trudnej, zniechęcające do czytania.
Tu chodzi o to, żeby powstała książka, w której znalazłyby się ilustracje, gdzie musiałoby być wyjaśnione, skąd się Kaszubi wzięli. Dlaczego Gdańsk jest kaszubski? Powiedziałem, że jeszcze w tym roku załatwię 20 tys. zł. na tę książkę i żeby się szparko zabrali do roboty.
I to jest moja inicjatywa. Więc ja, jako naturalizowany Kaszub, który posiada korzenie sięgające Wielkiego Księstwa Litewskiego, rozumiem to doskonale i nie trzeba mnie przekonywać i wspieram budowanie kaszubskiej tożsamości gdańszczan i dalej będę to robił. Chciałbym, żeby taka książka powstała, w tak dużym nakładzie, żeby znalazła się w każdej bibliotece szkolnej. Oprócz tego dofinansowujemy film Kamerdyner, który przecież jest o Kaszubach… Powiem panu, że nie ma jednego klucza, nie ma jednego środka żeby obudzić tożsamość. Tożsamość tworzy się permanentnie, w Gdańsku ma ona oczywiście silne zręby – grudzień 70, sierpień 80, stan wojenny, i tak dalej. Ale ta tożsamość się tworzy i my musimy – mówię o liderach opinii publicznej, zachęcać, naświetlać, pokazywać różne style myślenia, źródła tożsamości Gdańska, pokazywać te korzenie, których nie jesteśmy świadomi.
Tymczasem, jak pan wyjdzie na ulice Gdańska i zapyta o to, czy Gdańska ma coś wspólnego z Kaszubami, najczęściej zobaczy pan wzruszanie ramionami, albo pukanie się w głowę.
Być może wzruszą ramionami, ale jest też inny problem. Co prawda w mniejszym stopniu, ale wciąż jeszcze to pokutuje, widzę to po różnych wpisach w internecie…
Mianowicie dla wielu kaszubszczyzna to wciąż jeszcze jest folklor, to jest trochę jak Cepelia, zespół Mazowsze, górale i ciupagi. To nie jest coś żywego.
Powiem więcej – dla wielu jest to coś, co można wyśmiać, to jest po prostu „wiocha”.
Tak. To jest „wiocha”. Oczywiście takie osoby wydają złe świadectwo o sobie, są to osoby o ubogiej kulturze, nazwijmy to po imieniu. Ale to świadczy o tym, że jest tu do wykonania sporo pracy. Wydaje mi się, że takich możliwości, jakie dziś ma kaszubszczyzna, jeszcze nigdy nie było. Jednak z drugiej strony mnogość tych alternatyw kulturowych, mnogość treści kultury masowej, to powoduje, że w tym zgiełku, przystanąć i zastanowić się… Dla przeciętnego obywatela to bywa poważnym wyzwaniem. Ale tu, znowu widzę rolę szkoły, dziennikarzy, elit szeroko pojętych…
A jak by pan widział w przestrzeni Gdańska zewnętrzną kampanię społeczną, pod tytułem: „Jesteś na Kaszubach”?
Ostatnio, na tym samym spotkaniu, prof. Cezary Obracht-Prondzyński, który stał się liderem intelektualnym ruchu kaszubskiego, wspominał, że ostatnio dla jakiejś grupy zrobił tour po Gdańsku śladami kaszubszczyzny. Rodzi się pytanie do przewodników po Gdańsku – czy oni o tym wiedzą? Że można robić takie wycieczki? Ta publikacja, o którą wołam, na pewno ułatwi odkrywanie, eksplorowanie kaszubszczyzny w Gdańsku.
Planujemy obecnie szlaki kulturowe w przestrzeni miejskiej. Poprzez zamontowanie systemu tablic, nowoczesnej techniki chcemy pokazać ślady kaszubszczyzny, pisarzy, działaczy kaszubskich. Tu na pewno jest sporo do zrobienia. Na przykład: Targ Rybny, być może jakaś wizualizacja sprzedawców śledzi, bo kaszubscy rybacy przypływali do Gdańska i sprzedawali tu ryby. Jest jeszcze sporo do zrobienia.
Tylko, wie pan… Prezydent tego nie zrobi sam. To musi wyjść od ludzi, to muszą być organizacje społeczne, które się przebiją, mają cierpliwość, mają pomysł. Nieskromnie powiem – mają prezydenta, który to rozumie i nie trzeba mu tego tłumaczyć, dlatego może się to powieść.
Mówiąc wprost: brakuje inicjatyw oddolnych.
Nowy prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego z pewnością to przeczyta.
Oczywiście. Niech ten wywiad sprowokuje go do działania.
Podsumowując: będzie książka, będzie „Kamerdyner”, film współfinansowany przez Gdańsk, będą szlaki kulturowe. Moim zdaniem powstaje, rodzi się coś w stylu mody na Kaszuby. Gdańsk, odwołując się do kaszubskiej tradycji, może na tym wizerunkowo skorzystać.
Nie patrzę na to w kategoriach korzyści. Dla mnie tożsamość kaszubska Gdańska jest wartością samą w sobie. A jeśli chodzi o kwestie wizerunkowe…
Nie chciałem tego mówić, ale powiem. Na pewno osobą, która ma ogromne zasługi w szerzeniu kaszubszczyzny, jest Donald Tusk. On dzisiaj jest szefem Rady Europejskiej. Z powodu wojny polsko-polskiej nie wykorzystuje się go jako tej postaci spośród Kaszubów, która się najbardziej „się wybiła”.
Nie zapomnę Guntera Grassa, jak w wyborach prezydenckich w 2005 roku mówił z nadzieją w oczach: a może Kaszub po raz pierwszy w historii zostanie prezydentem Polski? Jak wiemy, wówczas Lech Kaczyński wygrał wybory – był „dziadek z Wehrmachtu”, te sprawy… Tusk przy różnych sytuacjach formalnych, nieformalnych, masowych, medialnych, on zawsze przypomina o swoim rodowodzie. I to jest nośnik….
Z jednej strony jest, a z drugiej – nie. W warunkach wojennych, a mamy przecież wojnę polsko-polską, niekoniecznie będzie dobrym ambasadorem kaszubszczyzny. Jedni będą go za kaszubskość kochali, a inni wręcz przeciwnie.
Panie redaktorze, chcę pana przekonać, a przez to i Czytelników… Jeżeli Tusk zostanie wybrany na drugą kadencję, to powiem panu tak: każdy prezes ZK-P, każdy członek Zarządu Głównego, byłby… Przepraszam, nie wiem jak to nazwać elegancko… Popełniłby wielki grzech zaniechania gdyby nie chciał, nie potrafił, nie miał pomysłu, jak wykorzystać wpływy i popularność Tuska do promocji Kaszub.
Chyba w Europie, bo w Polsce, już niekoniecznie…
Wiadomo, że wśród Kaszubów jest bardzo wielu wyborców PiS-u. Ale te rzeczy trzeba rozróżniać. Myślę, że ktoś, kto jest mądrym Kaszubem, nawet wyborca PiS-u, będzie się cieszył, że jego rodak jest szefem Rady Europejskiej. W tym momencie chodzi o szefa Rady Europejskiej, a nie o byłego premiera, posła czy szefa partii politycznej. Taka postawa powinna…
Tak, powinna… Ale wiemy, jak jest.
No to trzeba taką postawę promować. Moim zdaniem trzeba budować sojusze, wykorzystywać ludzi z różnych parafii politycznych, do promocji kaszubszczyzny.
Kończąc już, panie prezydencie, pozwolę sobie teraz umówić pana z nowym prezesem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Przeczytawszy to będzie wiedział, że zaraz po wyborze może do pana zadzwonić i umówicie się na rozmowę, w temacie: co dalej z kaszubskim Gdańskiem i z kaszubskością gdańszczan. Żeby było lepiej niż teraz.
Tak jest, zgadzam się. Niech pan tak napisze.