Kurhany, Kaszuby

Indiana Jones trafia do Piekła

„Wzgórza przedstawiają widok wielkiego rumowiska kamieni. Z trudem można gdzieniegdzie rozpoznać kształt kurhanu”

[Fot. Tomasz Słomczyński]

– Oglądałeś Indianę Jonesa?

Pytanie to zostało skierowane do dziesięcioletniego Franka, który przyjechał na weekend na Kaszuby, do Częstocina.

– No pewnie, kilka razy, wszystkie odcinki.

– No to dzisiaj będziemy się bawić w archeologów – poszukiwaczy przygód.

Błysk w oku.

To był niedzielny poranek, 11 września 2016 roku.

***

Kaszuby kurhanami stoją, można by rzec. I kamiennymi kręgami. To wciąż nie dość eksponowana i niedoceniona tzw. atrakcja turystyczna, która nie doczekała się własnego produktu turystycznego. Owszem, są ścieżki i przeznaczone do zwiedzania obiekty – w Węsiorach, w Odrach, w Leśnie, w okolicach leśniczówki Uniradze. Kto się wysili, znajdzie jakieś informacje. Jednak brakuje opracowania zbiorczego, jednego szlaku turystycznego oprowadzającego po świecie, który ginie w mrokach przeszłości – tej sprzed tysiąca lat p.n.e. i nowszej – z okresu wczesnego średniowiecza. Takiego przewodnika, który nie tylko wskazywałby na poszczególne datowania (sformułowanie: „kultura pomorska” niewiele mówi przeciętnemu zjadaczowi chleba), ale także obrazowo ukazywał, jak ludzie żyli na ziemi, którą dziś nazywamy kaszubską.

Braki w tej mierze umożliwiają zabawę w Indianę Jonesa. Skoro nikt dotychczas o tym nie pisał, to tak, jakbyśmy sami odkrywali prakaszubskie cmentarzyska.

***

Wyprawa składa się z czterech Indianów Jonesów. Dwóch synów – oprócz wspomnianego Franka kroczy w upale sześcioletni Szymon. I dwóch ojców – obok młodzieńców maszeruje Grzegorz, tata Franka. Przewodnikiem zaś jest niżej podpisany redaktor, który przed ponad rokiem odkrył kurhany nie do końca odkryte, choć bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie: kurhany kompletnie zapomniane.

Samochód stanął na skraju wsi Piekło Dolne, droga wiedzie do lasu, pod górę.

Kurhany, Kaszuby
Upał dawał się we znaki.

Samozwańczy, nielicencjonowany i nieprofesjonalny przewodnik zaczyna opowieść. Nie ma w niej mrożących krew w żyłach scen z wnętrza egipskich piramid, nie ma hieroglifów i papirusów, które – właściwie odczytane, wskazują miejsce ukrycia skarbu. Nic z tych rzeczy. Ale są dwie pożółkłe kartki, jedna napisana odręcznie, druga na maszynie.

– Sprawą zainteresowałem się ponad rok temu. Zanim dotarłem do dokumentów, usłyszałem od miejscowych: „Panie teraz to już nie ma tych kurhanów tutaj, może ze dwa albo trzy tylko. Ale kiedyś to i nawet tysiąc było!”

Reporterskie doświadczenie, nakazuje – z jednej strony, nie dawać wiary mądrościom spod spożywczego, z drugiej zaś – nie wykluczać, że źdźbło prawdy może zostać ukryte w nawet najbardziej fantastycznej opowieści.

Poszedłem do archiwum Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Tam dowiedziałem się o istnieniu dwóch pożółkłych kartek.

Kierownik Działu Ochrony Zabytków delikatnie wyjęła z teczki kruche papiery. Pierwszy – nie bardzo wiadomo kiedy i w jakim celu został sporządzony. Nieznany jest autor tej notatki, choć z kontekstu wynika, że jest archeologiem, który przyglądał się cmentarzysku na miejscu. Pisał: „Przeważnie są to owalne skupiska kamieni. Duża część grobów jest bardzo uszkodzona. W lecie 1934 roku zostało cmentarzysko pomierzone. Zmierzono więcej niż 600 kurhanów”.

– Liczba tysiąc, o której się wspomina, została wymieniona w drugiej notatce – powiedziała pani archeolog.

Tekst wstukany na maszynie, również pozostaje do dziś anonimowy, choć również i w tym przypadku nie ma wątpliwości, że został sporządzony przez archeologa: „Inspekcja zgłoszonego stanowiska archeologicznego w Piekle Dolnym, którą odbyłem w maju 1952 r. wykazała, że na terenie gruntów wsi Piekło Dolne i Piekło Górne znajduje się ogromne cmentarzysko kurhanowe liczące około 1000 kurhanów i zajmujące ok. 15 hektarów.”

Stan cmentarzyska autor notatki określił – już w 1952 roku, jako „godny pożałowania”.

„Dobrze zachowanych grobów jest około 10, olbrzymia pozostałość barbarzyńsko zdewastowana”.

Jak wynika z dokumentu, zniszczenia poczynione zostały głównie w roku 1946. Wówczas wybierano kamienie na budowę drogi:

„Trzy wzgórza, na których rozciąga się cmentarzysko przedstawiają widok wielkiego rumowiska kamieni. Z trudem można gdzieniegdzie rozpoznać kształt kurhanu.”

Autor notatki sporządził inwentaryzację.

„O zbadaniu kilku uszkodzonych grobów nie mogło być mowy z powodu braku ludzi, trafiliśmy bowiem na spóźniony okres zbiórki owsów i siewu zbóż. Inwentaryzację przeprowadzono tylko częściowo z powodu braku funduszy i personelu technicznego. Cmentarzysko wzięte jest obecnie pod ochronę. Starania celem utworzenia tam rezerwatu dobiegają końca”.

Autor notatki z 1952 roku był niepoprawnym optymistą. Rezerwat nigdy nie powstał. Niszczenie postępowało przez kolejne lata. I postępuje do dziś.

W dostępnej dokumentacji – na załączonych mapkach, zaznaczony jest fragment lasu. Jak się okazuje to teren „rejestrowy” – wpisany do Rejestru Zabytków. Dokładnie tam znajdują się trzy zachowane do dzisiaj kurhany. Ostatnie trzy z tysiąca – jak dowiaduję się u archeologów.

Kurhany, Kaszuby

Niedzielne południe, chłopaki idą po lesie, we wskazanym przez przewodnika kierunku, i szukają górek. Jak znajdują, próbują odnaleźć kamienie wokół nich, u nasady. W ten sposób „odkrywają” trzy kurhany.

– To wszystko? – pytają.

– Nie, nie wszystko. To dopiero początek.

– Ale mówiłeś, że są tylko trzy.

– Mówiłem, że w dokumentacji u archeologów są tylko trzy.

Kurhany, Kaszuby

Wróćmy do moich wypraw sprzed ponad roku. W pamięć zapadły słowa innego miejscowego, zbieracza grzybów:

– Panie, tego jeszcze pełno jest w lesie. Ale dalej trochę, musisz pan poszukać, ale gdzie indziej.

Wróciłem wtedy na miejsce. Analizowałem notatki, które przepisałem w Muzeum Archeologicznym: trzy wzgórza, piętnaście hektarów, sześćset albo i tysiąc kurhanów. Spoglądałem na mapę topograficzną terenu. Przyglądałem się poziomicom, szukałem wzgórz…

Są. Na jednym z nich, prawie na szczycie – trzy kurhany, uznane za „ostatnie z tysiąca”, dwa pozostałe wzgórza – mniej więcej na wschód od pierwszego… Tylko, że po kilkudziesięciu metrach wyszedłem z lasu i zobaczyłem równiutko splantowany i wykarczowany teren, pod budowę osiedla domów jednorodzinnych. „No to pozamiatane” – pomyślałem, a moje rozczarowanie potęgował fakt, że oprócz terenu pod inwestycję, na obszarze, który mógł mieć na myśli autor notatki („15 hektarów”), jest młodnik ze śladami świeżych licznych wycinek.

„Hm… Czyżby miał to być kres moich poszukiwań?” – myślałem. „Ale – zaraz, zaraz…” Za młodnikiem dostrzegłem ścianę lasu. Na oko – drzewa mają sto lat i więcej. „Ile to jest piętnaście hektarów?”. Wyszło na to, że… „Tak, powinno tam coś być” – stwierdziłem. Coś, o czym wspominał grzybiarz.

Kurhany, Kaszuby
Teren splantowany, wyrównany pod budowę osiedla. Zastanawiają tylko duże głazy… Skąd się tu wzięły?

To było rok temu. Teraz tłumaczę chłopakom, że Indiana Jones nie poddaje się tak łatwo. Że analizuje różne informacje – zarówno te archiwalne, pochodzące z dokumentów, jak i zasłyszane od miejscowych, a także stara się mieć oczy szeroko otwarte i dostrzegać ukształtowanie terenu, wiek lasu, który widzi.

– …i tam dojrzałem – wskazuje ręką na wschód – ścianę starego lasu.

– Jest tam coś?

– Sami ocenicie, czy są to starożytne kurhany, czy zwykłe kupy kamieni.

Brzytwa Ockhama to metoda stosowana w metodologiach różnych nauk – w fizyce i filozofii na przykład. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zastosować ją do domorosłych rozważań o charakterze archeologicznym. Brzytwa ta każe odcinać (eliminować) najbardziej fantastyczne i skomplikowane wyjaśnienia i przyjmować te najprostsze – jako najbardziej prawdopodobne.

Cień stuletniego lasu daje ulgę, chłopaki łapczywie piją wodę. Od razu napotykamy stosy kamieni. Czasem leżą jeden na drugim, innym razem – są porozrzucane na przestrzeni kilku lub kilkunastu metrów, w wyraźnych skupiskach. Czasem też widać pagórki. W jednym miejscu leży w krzakach prostokątny głaz, łudząco podobny do tych, które – określone jako „menhiry”, wystawione są nad Motławą, przy Muzeum Archeologicznym.

– A to? Co tym sądzicie? – pytam chłopaków.

Patrzą.

– Takie jakby koło, niepełne, ale koło… – mówi jeden.

– Kamienny krąg? – pyta drugi.

Jednego nie da się ukryć – pełno tu kamieni. Jakby nienaturalnie dużo. A potem, tuż obok – nic. Dwieście, trzysta metrów dalej – ani jednego kamienia.

Wracając do brzytwy Ockhama: poszukajmy najprostszego rozwiązania zagadki pt. „Skąd wzięły się tutaj te kamienie?”.

Pierwsze: lądolód (tak to się chyba nazywa) postanowił w tym właśnie miejscu pozostawić po sobie więcej kamieni niż gdzie indziej.

Drugie: okoliczni rolnicy skrzyknęli się i postanowili tu właśnie, do środka lasu, do miejsc, do których nie prowadzi żadna droga, zwozić kamienie z pola.

Trzecie: mamy do czynienia z kurhanami. To obrzeża terenu, który przed laty został oszacowany jako leżący na trzech wzgórzach, o powierzchni 15 hektarów. Z jednej jego strony znajdują się trzy znane współczesnym archeologom kurhany, w centralnej części mamy teren wyrównany pod inwestycję i po wycince drzew, a we wschodniej, gdzie rośnie stary las – co najmniej kilka kolejnych kurhanów, które obecnie nie widnieją w żadnych naukowych ewidencjach.

***

Upał doskwiera. W drodze powrotnej do samochodu chłopaki nie ukrywają, że wycieczka dała im w kość. W tej sytuacji idealnym rozwiązaniem byłoby zanurzyć się w jeziorze w Przywidzu. Nic prostszego. A przy okazji…

– Słuchajcie – tu wokół było wielkie cmentarzysko. Miejsce kultu. Tu wznoszono modły do starodawnych bóstw. Ale przecież tu nie mieszkano. Gród był gdzie indziej.

– Gdzie?

– A tu – samozwańczy przewodnik wskazuje palcem przybrudzonym od przerzucania gałęzi i rozgarniania mchu.

Na mapie: jezioro Przywidzkie, cypel, zatoczka, charakterystyczny znak określający „grodzisko”.

– Tu jest miejsce starego grodziska, ale dawni mieszkańcy mieszkali zapewne w wielu miejscach, w osadach, po których nie pozostał do dzisiaj żaden ślad. Tym bardziej, że cmentarzysko funkcjonowało przez wiele setek lat, służyło zarówno Słowianom od VI – VII w n.e., jak i tym, którzy tu byli przed nimi, być może również Gotom i Gepidom przybyłym tu w I w n.e., na co wskazywałyby pozostałości kamiennego kręgu… – przewodnik orientuje się, że dalszy wykład w tym upale może być bezcelowy. Postanawia więc ożywić towarzystwo.

– Tak czy inaczej: kierunek Przywidz, wypożyczamy kajaki i ruszamy na poszukiwanie grodziska. Droga wodna do niego jest znacznie wygodniejsza i krótsza niż lądowa.

Plusk wioseł. Słońce – wrześniowe, a przecież upalne. Zarośnięty brzeg. Wspinaczka pod Górę Zamkową przez krzaki. Na miejscu – zarys wałów. Wyobraźnia. Jakże ciężko było zdobyć ten gród ewentualnym napastnikom.

– Ciekawe, jak nosili umarłych z grodu do cmentarzyska? – pyta sześciolatek.

Zapewne ciała składali na łodziach i płynęli z pieśnią na ustach, z pochodniami, w mroku albo blasku ostatnich promieni słonecznych, twardzi, groźni, monumentalni. Kobiety zawodziły. Z boru dobiegały odgłosy niedźwiedzi i wilków… Albo konno, przez las. Ciało wleczone było za koniem na specjalnych noszach. Mrok puszczy rozświetlały płonące żagwie. W świetle płomieni błyskały żelazne ostrza oszczepów i strzał. Gdzieniegdzie pobrzękiwały u boku miecze i topory…

– Nie wiem, synek. Nie mam pojęcia.

Góra Zamkowa, Przywidz
Stroma skarpa prowadzi do jeziora. Trudno było zdobyć ten gród

Powrót kajakiem do Przywidza, około pół godziny.

Misja spełniona.

Powrót samochodem do Częstocina – kwadrans.

Obiad.

Dwóch dzielnych Indianów Jonesów zdążyło jeszcze przed wieczorem po raz kolejny poplątać wędkę, pobawić się w policjantów i złodziei, na koniec stoczyć nierówną walkę (6 i 10 lat).

I tak jakoś minęła niedziela.

***

Zastanawiałem się, czy należy w artykule podawać lokalizację tego „odkrycia”. Miejscowi wspominają o… – nazwę ich po imieniu – o złodziejach i cmentarnych hienach, które dewastują starożytne groby w poszukiwaniu skarbów. Co najwyżej mogą znaleźć zapinkę do włosów albo fragmenty ceramiki. Mimo to szukaj, szukają… Zdecydowałem się jednak podać nazwy najbliższych miejscowości. Z dwóch powodów. Pierwszy jest taki – że o ile dla archeologów lokalizacja nieprzebadanych kurhanów może być zaskakująca, to sami „poszukiwacze” wymieniają się informacjami o tym, gdzie szukać i co dewastować w okolicach Przywidza. Czyli: żadna tajemnica.

Po drugie: zakładam, że niniejszy artykuł przeczytają również ci, którzy mogą podjąć decyzję o rozpoczęciu badań na tym terenie. Może ten tekst uzmysłowi im, że nie ma już na co czekać. Trzeba ratować to, co cudem się zachowało.

W Urzędzie Gminy Przywidz ustaliłem, że obecnie trwają prace nad nowym Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego. Dokument ten ma wskazać obszary chronione na terenie gminy. Zapewniono mnie, że prace nad tematem trwają, a ich efekty w najbliższych dniach trafią na biurko Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. On zaopiniuje projekt zapisów tego ważnego dokumentu. Może je zaakceptować lub zakwestionować. Czy wskazuje się tam na konieczność ochrony terenu, o którym jest powyższy artykuł? Tego niestety nie udało mi się ustalić.