Tekst: Izolda Wysiecka
Autorka jest doktorantką historii w Akademii Pomorskiej w Słupsku, wychowała się w Kościerzynie, mieszka we wsi Juszki.
Najpierw był e-mail.
W czerwcu 2010 r. napisała do mnie Jolla Kliem z Würzburga, w imieniu kapelmistrza tamtejszej katedry pana Martina Bergera. Pan Martin Berger jest wnukiem Johanna Bergera, żołnierza Wehrmachtu, który nie wrócił z wojny do domu.
Rodzina miała tylko informacje, że zginął 23 lutego 1945 roku w okolicach Schechau (dzisiaj Trzechowo), a pochowano go na terenie szkoły w Lipach, w grobie nr 5.
Historia, jakich wiele – można rzec. Tylko, że w Lipach nie ma żadnego masowego grobu przy szkole. Spojrzałam na mapę – i znowu wątpliwość. Gdzie Lipy, gdzie Trzechowo… No może nie aż tak daleko, jak w powiedzeniu „gdzie Rzym, gdzie Krym”, ale jednak bliżej jeziora było więcej miejscowości, w których można było pochować żołnierza.
I jeszcze jedno: dlaczego dopiero teraz, 65 lat po wojnie, rodzina szuka grobu?
Postanowiłam spróbować wyjaśnić tę zagadkę.
Nie martw się mój skarbie
Poznajmy więc Johanna Bergera.
Urodził się 05 maja 1911 roku w miejscowości Merzig w kraju Saary, na zachodzie Niemiec. Pod koniec listopada 1940r. ożenił się z Elisabeth Paulus.
Niedługo cieszył się małżeństwem. Już 4 grudnia zameldował się w 1 Kompanii 256 Batalionu Rezerwy Piechoty w Neustadt. Od tej chwili do śmierci w lutym 1945 roku nieprzerwanie pełnił służbę wojskową. W 1941 roku stacjonował we wschodniej Francji, potem – w 1943 roku, pełnił służbę przy kontroli paszportowej w Strasburgu. Od marca do sierpnia 1944 przebywał w Berlinie.
W sierpniu 1944 otrzymał przydział, który zaważył na jego losie: trafił na front wschodni. Do grudnia przebywał w Mitawie (dzisiejsza Łotwa). Stamtąd, jako żołnierz 251 Dywizji Piechoty, trafił w styczniu 1945r. w okolice Warki, a w miarę przesuwania się frontu, w lutym znalazł się w Prusach Zachodnich.
W tzw. międzyczasie Johann od czasu do czasu pojawiał się w domu. Dzięki temu przyszedł na świat jedyny syn Johanna i Elisabeth Bergerów – Gerhard. Johann pisał krótkie listy z frontu do żony, którą nazywał „Lishen” (zdrobnienie od Elżbiety – „Elżunia”). Niektóre zachowały się do dziś. Są przepełnione miłością do żony i małego synka. Dzięki uprzejmości pana Gerharda Bergera poznałam treść trzech ostatnich listów wysłanych przez jego ojca w lutym 1945r.
W ostatnim liście z 15 lutego 1945 roku czytamy:
Moja gorąco ukochana Lischen i mój ukochany mały Gerhardzie! (…) Nie martw się więc, mój skarbie, wszystko zmierza do dobrego końca. Nie mogę dłużej pisać, mam tylko takie małe światełko. Prawie nie widzę tu linii. Na dzisiaj wszystkiego dobrego oraz wiele pozdrowień i całusów od Waszego taty.
Osiem dni później Johann Berger zginął.
Napierający Sowieci. Luka w linii frontu, kontrataki.
W listach Johanna, co zrozumiałe, nie znajdziemy opisu sytuacji jego jednostki wojskowej. O przebiegu walk, w których – jak należy sądzić, brał udział Johann, dowiadujemy się natomiast z książki wspomnieniowej Hansa Schäuflera „Pantery nad Wisłą. Żołnierze ostatniej godziny”. Zajrzyjmy więc do niej:
20 lutego Sowieci zaatakowali dużymi siłami na wschód od Czerska linie naszego frontu bronione przez 251. Dywizję Piechoty i przysporzyli jej tak dużych strat, że ta się kompletnie „rozleciała” (…). Grupa bojowa kapitana Kelscha zaatakowała skomasowaną siłą ogniową, wchodząc w powstałą w linii frontu lukę, idąc naprzeciw napierającym Sowietom; doszło do zderzenia z wrogiem właśnie w chwili, gdy ten miał zamiar przekroczyć most pod Zimnymi Zdrojami. Sowieci zostali odepchnięci, ponosząc ciężkie straty, a most wysadzony. W ten sposób stworzono możliwość odparcia wszystkich późniejszych ataków nieprzyjaciela. (…) W czasie dalszych kontrataków, jakie miały miejsce 21 lutego, ponownie nawiązano przerwany uprzednio kontakt z 73. Dywizją Piechoty i przeprowadzono 251. Dywizję Piechoty na stanowiska obronne. (…) 22 lutego 4. Batalion rozpoznawczy musiał ponownie zamykać wyłom, jakiego dokonał nieprzyjaciel, w pasie obrony 251. Dywizji Piechoty.
Następnego dnia zmarł Johann Berger.
Nie chciała o tym rozmawiać
Listy od Johanna do jego ukochanej Lischen przestały przychodzić. Jak tłumaczyła małemu Gerhardowi, że tata nie wraca? Czy cały czas miała nadzieję na szczęśliwy powrót ukochanego męża? Czy dopuszczała do siebie myśli, że Johann zginął?
Dwa lata trwała udręka niepewności. W marcu 1947 roku nadeszła z Deutsche Dienststelle wiadomość, która nie pozostawiła już żadnej nadziei. Na urzędowym druku, w całkowicie sformalizowany sposób, poinformowano Elisabeth, że Johann Berger, urodzony 05 maja 1911 r. w Merzig, został zabity dnia 23 lutego 1945 r. niedaleko miejscowości Schechau (dzisiaj Trzechowo). Jego grób znajduje się w miejscowości Blumfelde (Lipy) w powiecie kościerskim, oznaczony został numerem 5. Johann Berger został oficjalnie uznany za zmarłego w marcu 1953 roku.
Elisabeth Berger nie wyszła ponownie za mąż, strata męża pozostała największą tragedią jej życia, tak dużą, że nie była w stanie rozmawiać o tym z jedynym synem. Gerhard dorastał z poczuciem wielkiej pustki, w niewiedzy, jak i gdzie zginął ojciec, gdzie i w jakich okolicznościach został pochowany. Elisabeth Berger zmarła w 2009 roku. Porządkując dokumenty pozostałe po matce Gerhard Berger odkrył korespondencję ojca z okresu wojny, zaświadczenie z Deutsche Dienststelle o śmierci ojca, wycinek z miejscowej gazety o ostatnim pożegnaniu Johanna Bergera. Postanowił wówczas spróbować poszukać śladów ojca. W poszukiwania te zaangażował się też jego syn Martin, który poprosił wspomnianą na początku tego tekstu Jollę Kliem o pomoc w korespondencji z polskimi urzędami i ludźmi, którzy mogliby naprowadzić poszukiwania Bergerów na właściwy ślad. Poszukiwania grobu Johanna szły dwutorowo, wysłano list z prośbą o pomoc do wójta Starej Kiszewy (na terenie tej gminy znajdują się Lipy) oraz e-maila do autorki niniejszego tekstu jako osoby obeznanej jednocześnie z okolicą i cmentarzami.
Ten sam dzień, to samo miejsce
Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności skojarzyłam datę śmierci Johanna Bergera z pewnym zapisem w księdze zgonów parafii św. Marcina w Starej Kiszewie. Otóż 10 marca 1949r. zanotowano informację o pogrzebie Adolfa Burkhardta, oficera niemieckiego, który został zabity w Lipach, dnia 23 lutego 1945r.
Wynikałoby z tego, że Adolf Burkhardt zginął w tym samym miejscu i czasie, co Johann Berger.
Wnioskowałam, że skoro przeniesiono szczątki Adolfa Burkhardta, to może również i innych zmarłych… Dlaczego jednak nie wspomniano o nich w księdze zgonów? Może Adolf leżał w innym miejscu, a może tylko przy nim znaleziono informacje, które pomogły go zidentyfikować. Niestety, tego już się nie dowiemy.
Dzięki staraniom wójta gminy Stara Kiszewa i pracownika kiszewskiego urzędu gminy, pana Wojciecha Kolińskiego, ustalono szereg ważnych dla tej sprawy faktów:
Na terenie boiska szkolnego przy dawnej szkole w Lipach (dziś to budynek prywatny) istniało 8 grobów żołnierzy niemieckich. Mniej więcej w 1948r. ekshumowano ich szczątki i przeniesiono je na cmentarz w Starej Kiszewie, położony na obrzeżach wsi przy szosie w kierunku na Zblewo. W okresie, kiedy proboszczem był ks. Tkaczyk (lata 60-te), groby żołnierzy niemieckich zostały zlikwidowane ze względu na to, że nikt o nie nie dbał. Informacje te zostały przekazane przez pana Kazimierza Dąbrowskiego z Bożegopola, który mieszkał wówczas w Lipach. Co ciekawe, do dzisiaj część cmentarza, w jakiej pochowano żołnierzy niemieckich, nie jest użytkowana.
Wszystkie te wiadomości były niezwykle ważne dla rodziny Bergerów, zwłaszcza dla Gerharda. Postawił sobie za cel odwiedzić Starą Kiszewę, Lipy, Trzechowo, a więc miejsca związane z jego ojcem.
Zachować pamięć o ojcu
Gerhard Berger i jego syn Martin przyjechali do Polski w pierwszym tygodniu sierpnia 2011r. W charakterze tłumacza towarzyszyła im pani Jolla Kliem. 1 sierpnia odwiedzili Starą Kiszewę. Następnie wszyscy udaliśmy się do Lip, gdzie pan Gerhard Berger mógł zobaczyć pierwotne miejsce spoczynku swojego ojca. Widać było, jak bardzo przeżywał całe to zdarzenie, był niezwykle poruszony, że po tylu latach znalazł się tak blisko ojca. Następnego dnia Bergerowie i pani Kliem udali się w okolice Jeziora Trzechowskiego, a więc w miejsce śmierci (lub śmiertelnego zranienia) Johanna Bergera. Potem odwiedziliśmy proboszcza parafii św. Marcina w Starej Kiszewie – ks. Stanisława Lenza. Zostaliśmy przyjęci bardzo serdecznie i z wielką życzliwością. Ks. Lenz niestety nic więcej nie mógł dodać do tego, czego już dowiedzieliśmy się od pracowników urzędu gminy i pana Kazimierza Dąbrowskiego. Ks. proboszcz, jako dysponent miejsca na cmentarzu, wyraził zgodę na umieszczenie symbolicznego krzyża z tabliczką upamiętniającą Johanna Bergera w miejscu, gdzie (prawdopodobnie) został pochowany po przeniesieniu z Lip. Syn i wnuk osobiście wkopali krzyż. 4 sierpnia w kościele św. Marcina odprawiona została msza św. w intencji Johanna i Elisabeth Berger. Na jej zakończenie Martin Berger, kapelmistrz katedry w Würzburgu, zagrał na kiszewskich organach.
Po mszy udaliśmy się ponownie na cmentarz, gdzie Bergerowie złożyli kwiaty na symbolicznym grobie Johanna oraz identyczne – na grobie pomordowanych Polaków w czasie II wojny światowej. Był to ich hołd dla zmarłych i gest mający wyrazić pojednanie między Polakami a Niemcami. Przy symbolicznym grobie Johanna Bergera wnuk zmarłego – Martin – odczytał ostatni list Johanna do żony i syna.
Ciężko było powstrzymać łzy.
***
Artykuł zawiera obszerne fragmenty tekstu opublikowanego na stronie Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego