Jak Kaszubi ratowali więźniów obozu koncentracyjnego 1

Jak Kaszubi ratowali więźniów obozu koncentracyjnego

Kaszubi dawali im marki, papierosy, wódkę za pozwolenie podania więźniom kilku baniek gorącej zupy, kilku wiader gotowanych ziemniaków.

Polskę ogarnęła dyskusja, żarliwa i gwałtowna, na temat roli, jaką odegrali Polacy w strasznych chwilach, gdy na ich oczach mordowani byli Żydzi. Na Pomorzu zapisana została odrębna karta tej straszliwej opowieści.

"Rosjanka z Powstania", uratowana z Marszu Śmierci przez Kaszubów 5
Lata 1966-1969 , Fragment obozu koncentracyjnego Stutthof – widok na ogrodzenie z drutu kolczastego i wieżę strażniczą. Źródło: Fotopolska.eu

W mroźne styczniowe i lutowe dni Kaszubi ujrzeli kolumny marszowe… – Stutthof idzie! – wołano, ostrzegano.

Od 25 stycznia 1945 roku trwała gehenna ewakuacji obozu koncentracyjnego. Niemcy pędzili skrajnie wyczerpanych ludzi, głównie Polaków, Żydów, Rosjan. Większość szła trasą ze Sztutowa przez Pruszcz Gdański, Kolbudy, Żukowo, Przodkowo, Łebno, do obozów położonych w okolicach Gniewina i Lęborka.

Kaszubi w historii tej odegrali rolę – można by powiedzieć, chwalebną i dzisiejsze pokolenia mogą być dumne ze swoich dziadków i babć. Można używać słów górnolotnych, a można też powiedzieć, że zachowali się tak, jak przyzwoity człowiek zachować się powinien. Inną rzeczą jest, że w tamtych strasznych czasach za przyzwoite zachowanie groziła śmierć z rąk Niemców.

Masowo organizowano pomoc dla maszerujących – od jedzenia, po odzież, włącznie z ułatwianiem ucieczek, a także ukrywaniem uciekinierów.

Dziś przypominamy relację Krzysztofa Dunina-Wąsowicza, późniejszego profesora historii pracującego w Państwowej Akademii Nauk. W 1944 roku, jako żołnierz Armii Krajowej, został aresztowany i trafił do obozu koncentracyjnego Stutthof. Udało mu się – dzięki pomocy kaszubskich rodzin, zbiec z Marszu Śmierci.

Po wojnie napisał książkę pt. „Stutthof”. To książka wyjątkowa – z jednej strony stanowi świadectwo historyka, z drugiej zaś – osobistą relację.

W pierwszych dniach ewakuacji, a ostatnich stycznia, słyszeliśmy jeszcze artylerię radziecką.

W miarę oddalania się od frontu milkły odgłosy wystrzałów armatnich. Zmalała nadzieja na odbicie nas przez Armię Czerwoną w drodze. Wielu więźniów próbowało uciekać na początku ewakuacji, ale nasza grupa warszawska uznała to za przedwczesne, przechodziliśmy bowiem przez tereny bezleśne zamieszkane przez wrogo do nas usposobioną ludność niemiecką. Sytuacja zmieniła się z chwilą wkroczenia na tereny etnograficznie kaszubskie, tzn. już od Niestępowa poczynając.

(…)

Sytuacja zmieniła się z chwilą przejścia dawnej granicy Wolnego Miasta Gdańska.

O ile w pierwszych dniach ewakuacji ludność niemiecka w miejscowościach, przez które przechodziliśmy, patrzyła na nas niechętnie, jeśli nie wręcz wrogo, to w pierwszej wsi kaszubskiej – Niestępowie – natychmiast znalazły się ziemniaki, którymi obdzielono więźniów, kobiety i dzieci usiłowały podawać chleb, o ile oczywiście nie przeszkodziła temu obsługa esesmańska.

Wieść rozeszła się po całym Pomorzu Gdańskim, że „Stutthof idzie”; zmobilizowane zostało całe polskie społeczeństwo i wszystkie polskie organizacje podziemne do pomocy w ułatwianiu ucieczek, w dostarczeniu żywności, ciepłej odzieży, itd. Esesmani oczywiście usiłowali początkowo przeszkodzić akcji, była ona jednak zbyt spontaniczna i masowa, aby mogła być przerwana przez szykany. O tych szykanach mówiła, zeznając na procesie załogi Stutthofu, więźniarka z kolumny ewakuacyjnej idącej już po nas, Janina Kozłowska:

Szłyśmy dwanaście dni, kołując koło Gdańska. Na drogę dano nam po pół bochenka chleba i trochę margaryny (niektóre zjadły to od razu), a potem przez pięć dni nic nie otrzymałyśmy. W napotkanych wsiach kobiety i dzieci kaszubskie usiłowały nam dać chleb, ale esesmanki nie pozwalały. Potem znajdowałyśmy podrzucany chleb na drodze. Gdy kromkę chleba spostrzegła esesmanka, wdeptywała ją w błoto. Biły za podnoszenie chleba. Na drodze spotykałyśmy pełno trupów mężczyzn – rozstrzelanych. (…) Z naszej kolumny liczącej 1300 kobiet rozstrzelano w drodze ponad 300 kobiet.

"Rosjanka z Powstania", uratowana z Marszu Śmierci przez Kaszubów 2
1941 , Baraki tzw. „starego obozu”. Zdjęcie z książki autorstwa Marka Orskiego „Filie obozu koncentracyjnego Stutthof w latach 1939-1945”, Gdańsk 2004. Źródło: Fotopolska.eu

Na niektórych postojach esesmani wylewali na ziemię przygotowaną przez miejscową ludność gorącą zupę.

W czasie marszu nie pozwalali na podawanie więźniom suchego prowiantu. Dzielni Kaszubi dawali sobie i z tym radę. Na drodze, wzdłuż szlaku ewakuacji, stały kobiety z chlebem i czekały na sposobniejszą chwilę, aż wartownik odwróci się w inną stronę. Rzucały wtedy chleb w kolumny więźniów, którzy chwytali go w locie.

Na postojach przekupywano niektórych esesmanów – szczególnie przydzielonych z Wehrmachtu – było to łatwiejsze i wobec ogólnie panującej korupcji możliwe. Kaszubi dawali im marki, papierosy, wódkę za pozwolenie podania więźniom kilku baniek gorącej zupy lub kilku wiader gotowanych ziemniaków. Czasami transakcja taka udawała się. Esesmani oczywiście żądali od mieszkańców wiosek dla siebie obfitej strawy, niekiedy byli czuli na konkretne podarunki, zwłaszcza na wódkę i papierosy.

Gdyby więc nie ofiarna pomoc ludności kaszubskiej, dającej na każdym kroku dowód swojej polskości i wielkiego patriotyzmu, straty podczas ewakuacji, i tak ogromne, byłyby znacznie większe.

Osobiście z największą wdzięcznością wspominam pomoc Kaszubów w czasie tych ciężkich przeżyć, a zwłaszcza wieś Luzino w powiecie wejherowskim. Mieszkańcy jej z wielką ofiarnością żywili kilka tysięcy więźniów, ofiarując im, co mieli najlepszego, a przede wszystkim otwierając dla nas swe gorące polskie serca.

Krzysztof Dunin-Wąsowicz „Stutthof”, Książka i Wiedza, Warszawa, 1981, ss. 115-119.

***

We wszystkich ewakuacjach przeprowadzonych od 25 stycznia 1945r. (w tym również w ewakuacjach drogą morską) wzięło udział 120 tys. osób. Zginęło, według różnych szacunków, od 20 000 do 25 000 więźniów. Szacuje się, że z Marszu Śmierci udało się uciec dwóm tysiącom osób. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie pomoc miejscowej ludności.

***

W najbliższą niedzielę w Pomieczynie odbędzie się uroczystość modlitewno-patriotyczna, ku pamięci ofiat Marszu Śmierci. Początek o godz. 10.30 w miejscowym kościele.

Wkrótce w Magazynie Kaszuby kolejne relacje świadków Marszu Śmierci. Opowiemy o tym, jak Kaszubi ratowali Polaków i Żydów zbiegłych z kolumn marszowych, o tym jak ich karmili, pomagali w ucieczkach, ukrywali w swoich domach przed Niemcami.