Kolano – Koszowatka – Rąty – Kolano, 10 stycznia 2018
To się nazywa dogtrekking. Czyli kolejna odmiana wędrowania. Tym razem idę z Szarą.
Psie reguły
Szarą zobaczyłem pierwszy raz w kojcu, w stadzie Bartka Piasecznego, gdyśmy rozładowywali psy i wózek po treningu z zaprzęgiem.
Bartek – znany bardziej jako Eskimoteam, jest maszerem. Obok jego domu znajdują się kojce – czyli wygrodzone płotem placyki z budami, w których po swojemu – po psiemu, żyją jego psy. Obowiązuje tam hierarchia, zwierzęta – a jest ich zwykle dobrze ponad dziesięć, same między sobą ustalają normy postępowania. Nowicjusz, który nie potrafi się dostosować, nie ma tam lekkiego życia.
Samotność w stadzie
Kiedy wśród nich zobaczyłem Szarą, była zalękniona i wycofana. Kuliła ogon pod siebie i dawała się odpychać większym od niej psom. Stała z boku i patrzyła smutnym wzrokiem. Od razu dało się zauważyć, że – w sensie społecznym, coś z nią jest nie tak.
– To dlatego, że najpierw wychowywała się w domu przy rodzinie. Obecnie czasowo mieszka na podwórzu ze swoim bratem w Osowie. U mnie jest na chwilę, bo akurat ma cieczkę i trzeba ja było odseparować od brata. Ale w Osowie też nie jest na długo, jej obecny opiekun wyrusza na Spitsbergen i nie może jej zabrać. Tutaj u mnie niestety nie jest szczęśliwa. Nie potrafi dostosować się do stada. Zresztą jest do wzięcia, więc pewnie wkrótce znajdzie nowy, ludzki dom – w krótkich słowach Bartek streścił niewesoły los psa.
Kanapa w pokoju, zaprzęg na Spitsbergenie
Szara jest mieszańcem dwóch ras, alaskan husky i psa grenalndzkiego. Nieprzypadkowym mieszańcem – zwierzęta te krzyżuje się do pracy w zaprzęgu – żeby miały szybkość psów husky i siłę grenlandów. Urodziła się przed rokiem w stadzie Eskimoteam w Skrzeszewie Żukowskim. W swoim krótkim życiu trafiła do rodziny, która jednak nie dawała sobie z nią rady. Takie psy stworzone są do pracy fizycznej, potrzebują sporo ruchu, inaczej rozpiera je energia. No i trzeba do nich mieć raczej twardą rękę, żeby nie weszły na głowę. Z rodziny, gdzie jako szczenię prawdopodobnie była rozpieszczana, trafiła do Osowy. Tu nie miała źle – mieszkała na wybiegu ze swoim bratem, a jej opiekun to doświadczony maszer. Jednak człowiek ten spędza sezon wiosenno-letni na Dalekiej Północy, Szara też miała tam trafić, żeby pracować w zaprzęgu. Jednak nie przeszła restrykcyjnych badań, które pozwoliłyby na podróż do Norwegii (podobno miała niedostateczną ilość przeciwciał przeciwko wściekliźnie).
Patrzyłem na Szarą, ona z oddali patrzyła na mnie, i myślałem o tym, że z jednej strony – stworzona została przez ludzi do pracy w zaprzęgu i do życia w stadzie, z drugiej – wychowana w domu przez innych ludzi, nie potrafiła się odnaleźć w roli, do której została stworzona.
Nie minęły dwa tygodnie (musiałem udowodnić, że jestem odpowiednim kandydatem do roli nowego opiekuna Szarej) i suczka znalazła się u mnie w domu.
Teraz, gdy to piszę, leży obok na dywanie (wskakiwanie na kanapę jest, generalnie rzecz biorąc – zakazane, choć w chwilach słabości domowników… zresztą nieważne), bawi się jakimś pluszakiem gryząc go po dziewczyńsku, delikatnie, a ja się zastanawiam, czy lepiej jest jej u nas, czy może jej miejsce jest w śniegach Norwegii.
Tyle byłoby tytułem wstępu. W niedzielne południe ruszamy z Kolana.
Kolano
Zimowe słońce patrzy z ukosa. Oddechy koni zamieniają się w obłoki pary. Minus trzy stopnie, mróz ściął błoto, kałuże pokryły się cienkimi, mlecznymi taflami. Stoki wzgórz wokół jeziora Ostrzyckiego tęsknie wypatrują śniegu. Wraz z nimi w niebo spoglądają pewnie właściciele tutejszych wyciągów narciarskich. A niebo niebieszczy się, za chwilę spomarańczowieje i drwi sobie z finansowych oczekiwań ludzi.
Pani Emilia czyści konia na podwórzu. Obok młoda adeptka wszelakich sztuk jeździeckich, w bryczesach i toczku na głowie, posłusznie wykonuje polecenia instruktorki oporządzając siwka. Szara z zainteresowaniem, pobudzona, obserwuje większe od siebie zwierzęta. Napina rozciągliwą smycz.
Jest w swoim małym zaprzęgu – ma na sobie szelki, i ciągnie gumową smycz doczepioną do szerokiego pasa, który spoczywa w miejscu, w którym powinienem mieć talię (talia – naturalna linia na brzuchu pomiędzy klatką piersiową a kością biodrową). Suczka ciągnie do przodu – bo ma ciągnąć. Ma to w genach.
To się nazywa dogtrekking. Jest jeszcze canicross – to gdybym wpadł na pomysł, żeby dać się ciągnąć i nie iść za psem, tylko biec, na złamanie karku. Raczej to mi nie grozi. Choć grozi to zapewne mojej córce.
Czas więc w drogę
Ze stadniny bardzo stromym zejściem do szosy z Kolana do Ostrzyc. Czerwony szlak wiedzie zaraz pod górę, wspinam się więc na wzgórza, i szczerze mówiąc – podejście jest na tyle wyczerpujące, że spokojnie może równać się z tymi, które znam z Beskidów. Szara pomaga próbując wciągnąć pod górę ładunek, który do niej doczepiono – czyli mnie.
Teraz po lewej mam prześwitujący widok na jezioro Ostrzyckie, i staram się… Przetrwać nie łamiąc sobie nóg, rąk i karku.
Szara coś zwęszyła. Pewnie jakiegoś zwierza. I zwariowała, oszalała. Mimo, że ważę ponad sto kilo, i tak mam problem, żeby powstrzymać jej temperament.
Cóż robić, tak nie da się tak iść, muszę jakoś uspokoić wyrośniętego szczeniaka.
Trzykrotnie się zatrzymuję. Przywołuje ją do sobie, pokazuje smakołyk, każę jej usiąść, siedzi, kładę smakołyk przed nią na ziemi, nie pozwalam jej po niego sięgnąć, czekamy, w ten sposób odwracam jej uwagę od tego, co gdzieś tam, w lesie, każe jej wariować.
Po trzecim takim ćwiczeniu, wykonanym w odstępach kilkuminutowych, w końcu udaje mi się ją trochę uspokoić, na tyle, że możemy dalej iść.
Ostrzyce, południowe wybudowania. Jezus Pordzewiały
Gdy myślałem o tym, że będę wędrował z psem, jedna kwestia skutecznie studziła mój zapał. Gdy chodziłem sam, wielokrotnie miałem problem przechodząc przez wsie. Przybysz, obcy, z kijami trekingowymi i plecakiem, zawsze jest obiektem zainteresowania psów. Nie ma w tym nic dziwnego i nic kłopotliwego, gdy psy są na uwięzi albo za płotem. Trudno, niech sobie szczekają, taka ich natura i takie zadanie im ludzie wyznaczyli. Ale jeśli są spuszczane i biegają luzem? Nieraz musiałem krzyczeć, odganiać się i chronić łydki.
To było, gdy chodziłem sam. Dziś jestem z Szarą.
Dochodzę do Ostrzyc, wybudowań, kilka chałup, metalowy krzyż z 1896 roku. Chrystus na nim wzruszająco opiera się korozji. Ma poplamione rdzą uda, rdza spływa z przebitego boku. Nie frasuje się, spogląda tylko w niebo.
Ale nie jest mi dane przyglądać się Ukrzyżowanemu. To nie czas na modlitwę.
Odzywa się jeden, nie widzę go jeszcze, tylko słyszę. Szara okazuje niepokój.
Zaraz po nim drugi, trzeci. Idę dalej, szybko, żeby jak najszybciej minąć zabudowania.
Z psami jest tak, że większość pilnuje swojego terenu, najbliższego otoczenie podwórka. Nawet jeśli wybiegnie zza płotu, obszczeka do końca ogrodzenia i zawróci. Tak jest zazwyczaj. Ale nie tym razem.
Bandycka sfora
Po chwili biegnie za nami pięć psów. Najmniejszy wielkości jamnika (choć szczęką bulteriera), największy jest owczarkopodobny. I wcale nie zamierzają odpuścić choć mijamy kolejny zabudowania. Prawie nas doganiają. Muszę coś zrobić, żeby nie dać się otoczyć przez sforę.
Zatrzymuję się więc trzymając Szarą krótko przy sobie.
Psy szczekają, warczą, obnażają kły. To nie jest zwykłe obszczekiwanie obcego. I nie chodzi im o mnie tylko o moją suczkę. Najbardziej do przodu jest jamnik z masywną szczęką. Więc jego właśnie postanawiam unieszkodliwić.
Patrzę mu prosto w oczy. Zdecydowanie wykonuję trzy kroki w jego stronę, schylając się, jakby po kamień. Krzyczę: „Pójdziesz!”
To robi na kundlu wrażenie. Cofa się o kilka metrów i już bez poprzedniej zajadłości obszczekuje, obserwując tym razem bardziej mnie niż Szarą. Reszta psów, widząc zachowanie swojego przewodnika, trzyma się z daleka. Co nie znaczy, że burki odpuszczają.
Wszystkie idą za nami w odległości około 30 metrów. Cały czas się oglądam, czy nie zbliżają się, gotowy powtórzyć manifestację siły.
Idziemy tak przez całe wybudowanie, za nim dopiero psy przystają, szczekają coraz mniej, w końcu zawracają.
Przez cały ten czas nikt – żaden z mieszkańców, nawet nie wychylił nosa z chałupy, nie wyszedł na podwórze, nie przywołał psów. Rwetes był taki, że pewnie ludzie wyglądali przez okna zaciekawieni.
Nienawidzę takich sytuacji. I wściekam się okropnie.
Zastanawiam się, jak bym zareagował, gdyby się ich psi przywódca mnie nie wystraszył. Gdyby mimo wszystko przystąpił do ataku na Szarą, a za nim czterech jego towarzyszy… Co miałbym zrobić? Kopać, bić te psy, okładać kijem, rzucać w nie kamieniami, trzymając przy sobie mojego? Spuścić Szarą w nadziei, że im ucieknie? Nie wiem.
Trzebuńska Góra
Widok uspokaja, poziom adrenaliny spada. Widok na dalekie jeziora uspokaja.
Szara, tez już spokojna, pracuje teraz jak dobrze naoliwiona maszyna. Uczy się dosłownie z godziny na godzinę. Co jakiś czas odwraca głowę sprawdzając jak sobie radze. Jej troska o „ładunek” jest wzruszająca. Skąd ona to wzięła, gdzie się nauczyła?
– Takie właśnie są psy Północy – przypominają się słowa Bartka i lektury z dzieciństwa: Londona, Coopera.
Koszowatka – Rąty – Kolano
Po drodze mijamy rodziny na spacerach, z psami. Moja suczka podbiega się przywitać, krótkie zapoznanie i zaraz wraca do pracy. Widzę podziw w spojrzeniach mijanych ludzi. Pewnie myślą, że za nami wiele godzin ćwiczeń, układania psa.
Za Rątami idziemy skrajem lasu, w dolinie po lewej tory kolejowe i strumień.
Balon
Zanim go widzę, najpierw słyszę charakterystyczny szum. Wyłania się znad drzew, objawia niczym krążąca po niebie planeta.
Balon jest zbyt duży, przewymiarowany jak na ten krajobraz. Wygląda dość absurdalnie – na niebie balon, doliną przejeżdża elektryczna kolejka, wydaje się taka wąziutka, malutka, zabawka taka, i jeszcze jakaś para na spacerze w oddali, tuż pod owalnym bąblem na niebie.
Bąbel wprowadza chaos. Zabiera przestrzeń krajobrazu, nadaje mu nowy, nieproporcjonalny punkt odniesienie, rozpycha się gdzieś między niebem a ziemią, jest groteskowy i nachalny. A wszystko to razem wygląda niezmiernie pięknie.
Szara jednak nie zwraca na to uwagi. Jest zajęta obserwowaniem wydry, która niespiesznie przechodzi po tafli lodu zamarzniętego jeziorka, trzymając w zębach rybę.
Dogtrekking czyli na Kaszuby z psem
Czym różni się takie wędrowanie od zwykłego?
Różnice są zasadnicze.
Człowiek nie jest sam – ale psi towarzysz podróży nie narzuca się, pozwala oddawać się wszelakim pomyślunkom. Nie irytuje gadulstwem, nie ma humorów, nie przeszkadza mu wiatr, deszcz i chłód.
Człowiek idzie szybciej, taki pies jak Szara rzeczywiście pomaga – w sensie fizycznym. Sześć kilometrów pokonanych w ciągu godziny – to norma.
Jednak z ciężkim plecakiem mogłoby to być kłopotliwe. Obawiam się, że nieraz wylądowałbym tyłkiem w błocie. Chyba, że nauczą Szarą, że ładunku z plecakiem za bardzo ciągnąc nie można. Myślę, ze jest to do zrobienia.
Największy problem jest przy przechodzeniu przez wsie, z wiejskimi burkami.
Szara jest jeszcze szczeniakiem. Czasem ma ochotę pobawić się patykiem, innym razem wielce interesujące zapachy biorą górę nad obowiązkami. Pozwalam jej na to. W granicach rozsądku. Zresztą, po pół godzinie, jak już pozałatwia wszystkie swoje sprawy, nacieszy się zapachami i patykami, włącza się jej tryb pracy.
Przed nami wiele jeszcze do zrobienia. Wiele dróg i bezdroży.
Skąd przychodził, kto go znał
Kto mu rękę podał kiedy
Nad rowem siadał, wyjmował chleb
Serem przekładał i dzielił się z psem
Tyle wszystkiego, co sobą miał
Majster Bieda
/Wojciech Belon, Wolna Grupa Bukowina/
***
„Wanoga znaczy po kaszubsku wędrówka” to cykl artykułów opisujących wędrówki reportera Tomasza Słomczyńskiego po Kaszubach – od Chojnic po wybrzeże Bałtyku. To tzw. mikrowyprawy, niekiedy trwające jeden dzień, innym razem dwa lub trzy dni. Artykuły te są publikowane od 2017 roku.