Drugi dzień ludzko-psiej wędrówki – czyli dogtrekking na Kaszubach.
Tym razem przejdziemy się trasą między Nowymi Czaplami a Krzeszną.
Dogtrekking na Kaszubach. Przeczytaj część pierwszą: Dogtrekking czyli z psem w sercu [Kaszub]
W styczniu słońce wstaje z ociąganiem. Dochodzi już ósma, jasno wokół, a leniwa żółta kula przewraca się z boku na bok gdzieś bardzo daleko, w planetarnych pościelach.
Mróz, rześko, Szara prawie od razu wskakuje na tory pracy. Na początek tylko kilka szalonych okrążeń na zamrożonej łące między lasem i jeziorem, i już, gotowa pociągnąć sto kilo opiekuna.
Pan czy opiekun?
Napisałem: „sto kilo opiekuna”. Unikam słów: „pan” czy „właściciel”. Wydają mi się nie na miejscu, koślawo oddają istotę tej relacji. Jedno kojarzy się ze stosunkiem feudalnym, drugie ze slangiem prawniczym. „Opiekun” także nie jest słowem semantycznie doskonałym w tym przypadku, ale jakoś daje radę. Chyba najlepiej spośród wyżej wymienionych.
Z Nowych Czapli, po zejściu w dół szosą niemalże do samego jeziora Ostrzyckiego, raźno zbliżamy się do rezerwatu Ostrzycki Las.
Orędowniczka mrozu
Po drodze do kolekcji przydrożnych świątków dołączam (obok spotkanego ostatnio Jezusa Pordzewiałego) Matkę Boską Zmarzniętą. Jest orędowniczką mrozu i śniegu. Do niej zanoszą błagania właściciele wyciągów narciarskich na Kaszubach.
Stąpając po ziemi chrzęścimy straszliwie. Jakbyśmy szli po cienkim, tłuczonym szkle. Białe, zmarznięte liście łamią się z trzaskiem. Kiedyś kogoś przekonywałem, że w taki poranek żaden Winnetou nie zdołałby podejść żadnego bizona.
Żywioły oswojone
Ale nie tylko my chrzęścimy. Chrzęści też coś w lesie obok nas, coś dużego. Szara przystaje, strzyże uszami wystawia nos. Być może ona już wie co tam jest, ja nie mam pojęcia. I tak już pozostanie, bo to coś się szybko oddala, co słychać wyraźnie.
Wędrowanie z psem to również pewna nauka – uświadamia sobie człowiek, jak bardzo nieprzystosowany jest do życia w naturze. Nie ma pojęcia, co czai się za drzewem. Szara nie ma z tym problemu. Gdybym ją teraz spuścił ze smyczy, pognałaby za tym, co jej teraz tak intrygująco pachnie (nie zrobię tego oczywiście, nie spuszczę jej ze smyczy). Śmignęłaby, jak te ogary, co poszły w las w pierwszych słowach „Popiołów” Żeromskiego. A ja mógłbym sobie, jakbym był jakiś niepełnosprawny, tylko cierpliwie czekać aż wróci, nie wiedząc, co tak naprawdę dzieje się wokół.
Trzymanie w domu psa, takiego jak Szara, który przez naturę jest przystosowany do półdzikiego życia w stadzie, gdzieś na Dalekiej Północy, jest ciekawym doświadczeniem. To trochę jak z kominkiem – chcemy mieć w domu odrobinę pierwotnego, dzikości. Ogień zamknięty w żeliwnej skrzyni. Dzikość psiego serca. Żywioły oswojone.
Zapachy są mi niedostępne. Ale za to wiem, skąd wzięły się tu marchewki. Być może Szara, idąc teraz w swoim jednoosobowym zaprzęgu, zastanawia się nad tym. Nie, kochana, swoim psim rozumem tego nie ogarniesz. Ja zaś – choć wiem, skąd się tu wzięły, powiem szczerze – też mam problem, żeby to zrozumieć.
Skąd się biorą w lesie marchewki?
Marchewki zwożą do lasu myśliwi. Mówią, że dokarmiają zwierzęta. Spotyka się czasem całe góry nadpsutych warzyw w środku lasu.
Jednak – mały szczegół wart odnotowania, myśliwi nie dokarmiają zwierząt w paśnikach. Wręcz przeciwnie, zrzucają karmę z dala od nich. Wędrując po lasach, widuję bardzo często zmurszałe rozpadające się paśniki, nie używane od lat, i tony warzyw – dosłownie całe wywrotki, w zupełnie innych miejscach.
Dlaczego myśliwi nie chcą dokarmiać zwierząt przy paśnikach i czy ma to jakieś znaczenie?
Ano ma. I to zasadnicze. I wiele mówi o intencjach dokarmiających.
Takie miejsce, w którym wyrzucane są warzywa, to nęcisko. Od czasownika „nęcić”. Tak jak nęcimy ryby, żeby podpłynęły w okolice haczyka z robakiem.
Myśliwi mają swoje kodeksy. Wskazują one, że nieetyczne jest strzelanie do zwierząt przy paśniku. No bo jak to tak strzelać do pożywiającej się właśnie sarenki? Stały się więc paśniki niepotrzebne.
Potrzebne są „nęciska”. Przecież to nie paśnik, więc można tu strzelać. Tak jakby stanowiło to jakąś różnicę dla dzika (to na nie najczęściej poluje się przy nęciskach), czy pożywia się przy paśniku, czy przy nęcisku.
Sprytne, nie?
A potem związek łowiecki się chwali: przeznaczyliśmy tyle i tyle ton marchewki, by pomóc zwierzętom przetrwać zimę.
Tylko że zimy póki co nie ma, paśniki stoją puste, a marchewka leży to tu, to tam, porozwlekana po lesie. Wokół myśliwskie ambony.
Idziemy tak sobie, ja pomyśliwuję, Szara węszy, i w sumie nieswojo się czuje mijając drewniane konstrukcje z otworami strzelniczymi. Kto wie, czy ktoś mnie nie obserwuje przez lunetę sztucera? Palec spoczywa nieruchomo na spuście.
Natura to czy kultura?
Tymczasem słońce wciska się w przestrzeń między drzewami. Z minuty na minutę powietrze robi się coraz bardziej pomarańczowe. Jak to jest, że określone kolory wprawiają nas w dobry nastrój, a inne w zły? Dlaczego teraz gęba mi się śmieje? Naturalne to czy kulturowe?
Trudno powiedzieć, czy Szarej też śmieje się gęba. Nie mogę tego wykluczyć.
Suczka pracuje równo, chodzi jak w zegarku. Kto nie spróbował, ten nie wie, jak smakuje to coś, co zwie się dogtrekking.
Jak żyć, panie leśniczy, jak żyć?
Mijam teraz kilka hektarów lasu, którego nie ma po sierpniowej nawałnicy. Dwóch drwali pracuje przy wycince i uprzątaniu terenu.
Zewsząd krzyczą zakazy wstępu do lasu. Nauczyłem się je ignorować. Być może kiedyś w końcu zapłacę mandat, ale… Przecież nie mogę nie chodzić do lasu, a zakazy po nawałnicy obowiązywały na niemal całych Kaszubach południowych i środkowych.
Rozumiem leśników, dlaczego wprowadzili zakaz. Chodzi o to, że wichura naruszyła systemy korzeniowe drzew i będą one jeszcze długo się przewracały, nawet przy niewielkim wietrze. Poza tym w koronach znajdują się duże gałęzie, które także mogą spaść komuś na głowę. Rozumiem. Względy bezpieczeństwa, i tak dalej… Ale niech leśnicy spróbują zrozumieć mnie. Jak mam nie chodzić do lasu?
Radośnie eklektycznie
Zbliżamy się do Krzesznej. O od razu, z miejsca – domki. Architektoniczne koszmarki. Kostki betonowe, gazobetony i blachy faliste. Kształty wąskie, wysokie, dostosowane do mikroskopijnych działeczek, żeby było pięterko za wszelką cenę, bo bez pięterka to zwykła altanka, a z pięterkiem – domek letniskowy, dacza niemalże.
W Krzesznej stara kaszubska chëcz o konstrukcji szachulcowej. Jak zwykle – chyli się ku upadkowi. Ktoś jednak w niej mieszka, o czym świadczą ozdoby świąteczne zawieszone po drugiej stronie szyby. Niebawem takie chaty będziemy podziwiać jedynie w skansenach.
Niektóre z owych nieforemnych „daczy” mają dachy jakby podhalańskie, ściany niby – szachulcowe, jakby kaszubskie. Eklektyzm radosny, twórczość nieskrępowana.
Szara idzie jak przecinak, dyszy i ciągnie. Zawsze do przodu. Lekko wariuje, gdy dostrzega kota.
Słońce chyba nabrało sił po wypiciu porannej słodkiej kawy z mlekiem, bo znikają srebrne igiełki z traw i krzewów.
W Nowych Czaplach zielona ciężarówka połyka kolejne porcje śmieci. Młody chłopak patrzy ponuro, ma zielony kombinezon i plastikowymi workami wypełnia trzewia maszyny, która przed nim wolno się posuwa.
Chwila. Szczelina czasu
I nic szczególnego się nie dzieje. Nic poza tym, że dzieje się wszystko. I to w jednej, tej samej chwili, chwili schowanej poza czasem, między jego najmniejszymi cząstkami. Ukryty w takiej szczelinie siedzę na zmarzniętej kępie trawy, mrożę sobie tyłek. Słońce mnie bezczelnie policzkuje, a ja się nie obrażam, a może nawet wręcz przeciwnie.
Szara chłepcze wodę z kałuży.
***
[Fragment książki: Szwajcarya 2017. Kaszuby” Tomasza Słomczyńskiego, która powstaje przy pomocy finansowej Województwa Pomorskiego]