W zeszłą sobotę opublikowaliśmy artykuł Padł strzał. Znaleźliśmy się w środku polowania. Była to relacja rodziny, która podczas spaceru na często uczęszczanym, turystycznym szlaku, natknęła się na polowanie. Wysłaliśmy prośbę o komentarz do rzecznika Polskiego Związku Łowieckiego. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy, próbowaliśmy się dodzwonić – bezskutecznie, wysłaliśmy sms-a z prośbą o kontakt – nic to nie dało. Wobec tego poprosiliśmy znanego w trójmiejskim środowisku myśliwego, o to, by napisał dla nas „list od Czytelnika”, w którym przedstawi racje drugiej strony. Ukazał się drugi artykuł: Polowanie w Łapalicach. Odpowiedź myśliwego.
Obydwa artykuły wywołały ogromne emocje. Przeczytało je kilkadziesiąt tysięcy internautów. Dyskusja, która rozgorzała na Facebooku, czasem była merytoryczna, częściej jednak przypominała obrzucanie się inwektywami. Starli się „ekoterroryści” z „mordercami zwierząt”. Dość powiedzieć, że kilkukrotnie musiałem ukrywać komentarze, gdyż kwalifikowały się do miana „mowy nienawiści”.
Tak, myślistwo to dzisiaj bardzo gorący temat.
Zdecydowałem się – po lekturze wpisów pod artykułami, zabrać głos w tej sprawie. Pozwolę sobie więc na komentarz od redakcji. Obawiam się, że narobię sobie w ten sposób wrogów, i to zarówno wśród myśliwych, jak i „zielonych”.
STARUSZEK NA AMBONIE
Myśliwych znam kilku.
Z jednym z nich wybrałem się kiedyś na rykowisko. O człowieku tym krążą legendy. Wychował się w lesie.
Siedzieliśmy wtedy w pogrążonej w ciemnościach puszczy. Wsłuchiwaliśmy się w jej odgłosy. Z jednej strony ryczał dorosły byk (samiec jelenia), z drugiej – młodzież, która raczej w tym sezonie nie miała szans… Oczywiście wiem to z opowieści owego myśliwego. Opowiadał też, jak po porożu wytypować byka do selekcji. Jak bardzo trzeba się przyjrzeć, jaką trzeba mieć pewność, żeby wyeliminować zwierzę, z którym (pod względem genetycznym na przykład), coś jest nie tak. Jakże trudna to sztuka. Jak trudne jest odnalezienie postrzałka (ranione zwierzę), i jak ważne dla myśliwego, żeby zrobić to jak najszybciej, by ukrócić cierpienia, choć to czasem wielogodzinny, wyczerpujący marsz…
Mówił, że w całym swoim życiu (jest po pięćdziesiątce) zaledwie raz zdecydował się strzelać do byka, tylko wtedy miał absolutną pewność, i wcale go nie ciągnie, by robić to częściej.
Nazwanie tego człowieka „mordercą zwierząt” byłoby podłością. Nie znam nikogo, kto jak on, poświęca się, by chronić las, przyrodę.
Siedzieliśmy, wsłuchiwaliśmy się w rykowisko, aż myśliwy zaczął zbierać się do powrotu.
– Muszę już iść, bo obiecałem znajomego znieść z ambony.
Wokół wszystkie ambony były zajęte przez myśliwych. Rozpoczął się właśnie sezon polowań na jelenie.
– Jak to – znieść z ambony? Jak wlazł, to chyba i zejdzie?
– Nie wlazł, tylko go wniosłem. Teraz muszę go znieść. Jest po siedemdziesiątce.
GŁUSZCE POLSKIE, GŁUSZCE BIAŁORUSKIE
Inna sytuacja: jeden z myśliwych na swoim profilu na Facebooku (jeśli to czyta, to zapewne zorientuje się, że o niego chodzi) umieścił filmik z polowań na głuszce, pt. „Pieśń głuszca”. Dla niewtajemniczonych: ptaki te zostały przez myśliwych prawie doszczętnie wytrzebione w Polsce. Są pod ochroną, polowanie na głuszce w naszym kraju jest zabronione. Myśliwi w sposób szczególny „upodobali” sobie te piękne ptaki – ich podchodzenie („głuchną” podczas tokowania – stąd nazwa) to prawdziwa „myśliwska przygoda”. Wracając do filmiku, który ów myśliwy umieścił na swoim profilu entuzjastycznie komentując – pisząc coś o „przygodzie” właśnie [o ile dobrze pamiętam] … Widzimy na nim podchodzenie, strzały i na koniec – zadowolonych z siebie myśliwych, którzy z uśmiechem prezentują martwe, zagrożone wyginięciem w naszej części Europy, ptaki. „To się nadaje do prokuratora” – to była moja pierwsza myśl. Byłem w błędzie. Filmik nakręcono w Białorusi, pewnie po białoruskiej stronie Puszczy Białowieskiej. Tam polowanie na głuszce wciąż jest (było wówczas) dozwolone, wszak u naszych sąsiadów jest ich aż 5 tysięcy osobników, więc pewnie należy im się selekcja dla wzmocnienia populacji. Nic prostszego więc, można jechać na polowanie na „białoruskie” głuszce, nasze „polskie” chronić, i wszystko jest w porządku. Wszak wybijanie głuszców „białoruskich” przyrodzie nie szkodzi.
FARBA NA KARMISKU
Często gdy chodzę w zimie po lesie, widuję góry marchwi. Ktoś wywrotką podjeżdża i zostawia warzywa. To tak zwane karmiska. W ten sposób myśliwi dokarmiają zwierzynę. Nasuwa się pytanie: po co? Czy rzeczywiście mamy takie srogie zimy, że zwierzęta nie mogą znaleźć sobie pożywienia, śnieg przykrywa ściółkę, zmarznięta ziemia nie pozwala na poszukiwanie w niej pokarmu? Oczywiście, że nie. Pytanie: „po co?”, pozostaje więc bez odpowiedzi.
Chociaż…
Wydaje się, że jest powód. Karmiska często lokalizowane są na skrajach lasu, na polach lub łąkach, w zasięgu strzałów z ambon. Co prawda, przepisy zabraniają strzelania do zwierzyny, która się tam posila. Nie dotyczy to dzików. To znaczy niby dotyczy, ale obecnie dziki „się strzela” bez ograniczeń. A właśnie dziki są najczęstszymi gośćmi w takich jadłodajniach.
Karmiska takie zakłada się dla niedożywionych podczas srogiej zimy saren i jeleni. Teoretycznie dla nich, bo przychodzą na nie głównie dziki. I teoretycznie – nie strzela się… Bo nie wolno, bo przepisy zabraniają.
Sam, wielokrotnie w takich miejscach, przy górach marchwi, widywałem „farbę” – czyli krew.
PARKUJĘ POD AMBONĄ
Jeden z lekarzy, do których chodzę regularnie, jak się okazało, jest myśliwym. Pewnego razu zaczął mnie przestrzegać przed kleszczami.
– Ja tam do lasu nie chodzę, boję się boreliozy – powiedział.
– Jak to pan nie chodzi do lasu, przecież jest myśliwym?
– Jeżdżę na polowania samochodem, parkuję pod amboną… Żebym miał iść w krzaki, nikt i nic mnie nie zmusi. Wiesz pan, że borelioza to bardzo groźna choroba?
ZWYŻKA NA WEKSLU
Może jeszcze jeden przykład. Tropiłem niegdyś wilki w Borach Tucholskich. Zresztą z myśliwymi, którzy są fascynatami tych zwierząt, tropią je, obserwują. Wiedzą o nich wszystko (kolejni myśliwi, których włączam do kategorii miłośników przyrody, którzy zasługują na wyjątkowy szacunek). Zaprowadzili mnie w jedno miejsce, gdzie krzyżują się wilcze tropy. To „weksel” czyli takie „skrzyżowanie”, miejsce, w którym stosunkowo często te piękne i chronione zwierzęta się pojawiają.
– Spojrzyj za siebie – usłyszałem.
Za mną do drzewa przybita była drabinka. Wysoko w górze – platforma. Tak zwana „zwyżka” myśliwska, tylko nie wolnostojąca, a jakby przymocowana do drzewa, ukryta nieco między gałęziami.
Powiedział wtedy myśliwy, który był moim przewodnikiem:
– Wokół same zagajniki, daję ci słowo, że to jest najgorsze miejsce do polowania, nic tu nie upolujesz.
– To po co ta zwyżka? – zapytałem.
– Nie upolujesz nic oprócz wilka – dodał.
PIES INKARNACJĄ BÓSTWA
W tej sytuacji mam już wrogów pośród myśliwych. Czas więc zrazić do siebie ekologów.
Niektórzy z nich utrzymują, że myślistwo to mordowanie zwierząt. Niech więc popatrzą na przykład na zdjęcie lotnicze środkowych Kaszub. To taka mozaika, złożona z kwadratów, niektóre są zielone (lasy), inne brunatne lub żółte (pola uprawne). Czy ktoś, kto ma choćby ogólną wiedzę o przyrodzie, zdrowy rozsądek, będzie utrzymywał, że w tych warunkach, gdy na polach jest mnóstwo jedzenia, równowaga może być utrzymana w sposób naturalny? A co ze szkodami rolniczymi i w uprawach leśnych? Czy rolnicy też są oprawcami, gdy podnoszą, że dzików jest za dużo, bo wyrządzają im ogromne szkody?
Ekologom, których tak bardzo mierzi widok krwi polecałbym obserwację w terenie posilającego się drapieżnika. Może zrozumieją, że krew w przyrodzie to nic nadzwyczajnego. Że walka i śmierć, jest częścią tego świata, od którego tak bardzo się oddaliliśmy. Że myśliwi – czy nam się to podoba, czy nie, wypełniają lukę, są potrzebni i należy im się szacunek.
Ekologom, którzy często rekrutują się spośród wielkomiejskich środowisk, polecałbym częstsze wycieczki na łono natury, na wieś, nie tylko po to, żeby grzać się w słońcu gdy ładna pogoda. Śmieszy mnie, gdy słyszę na przykład o tym, że pies jest inkarnacją bóstwa, i człowiek nie ma prawa mu narzucać swojej woli. Śmieszy mnie, gdy ktoś nie je mięsa, a zażera się kukurydzą, i mówi, że myślistwo należy zlikwidować. Szybko musiałby zmienić menu – kukurydza wyjedzona zostałaby przez dziki. Żałosne jest, gdy ktoś zachwyca się pięknem ptaków i pomstuje na myśliwych polujących na lisy…
Myśliwi robią potrzebną robotę. Ale czy robią to właściwie, to już inna historia.
BOLESŁAW KRZYWOUSTY
Myśliwi lubią powoływać się na tradycję. A tradycja – jak mawiają, musi trwać. Tymczasem tradycje łowieckie się zmieniały. Bolesław Krzywousty – jak głosi legenda, swój defekt na twarzy zyskał w starciu z rozpędzonym odyńcem, który zahaczył kłem o jego usta podczas polowania.
Wtedy tradycją było, że młody chłopak, by stać się mężczyzną, szedł na dzika z oszczepem. Tradycja? Proszę bardzo – niech panowie wezmą dzidy i idą do lasu…
Oczywiste jest, że każda tradycja jest kompromisem między tym, co bywało za dziada-pradziada, a tym co współczesne. Wcale nie jest niezmienna. I chyba nadchodzi czas, żeby ją przedefiniować. Dostosować do współczesnej wrażliwości – wrażliwości nie tylko myśliwych, ale wszystkich, tak zwanego ogółu. Bo ogół ma tu więcej do powiedzenia, niż się zwykle myśliwym wydaje.
CZYJA JEST SARNA?
Podobnie jest z prawem. Myśliwi lubią powoływać się na prawo, że to, co robią jest z nim zgodne. Otóż: nie wszystko, co robią jest zgodne z obowiązującymi ich samych przepisami. I jak się wydaje – nader często przepisy te są łamane, dzieje się to z dala od postronnych oczu, w leśnej głuszy, i wszystko zostaje „w rodzinie”. To po pierwsze. Po drugie zaś: nawet jeśli przepisy te są obowiązujące, to nie znaczy, że nie podlegają społecznej krytyce.
Myśliwi muszą się przyzwyczaić, że będą kontrolowani i często krytykowani. Z jednego, prostego powodu: strzelają do zwierząt, które są dobrem wspólnym. Sarna nie jest własnością myśliwych, Lasów Państwowych, rządu czy prezydenta. Sarna jest naszą wspólną własnością. I w drodze porozumienia trzeba ustalić, jak się z nią obchodzić. Jeśli te ustalenia nie satysfakcjonują którejś ze stron, to trudno, chciał nie chciał, trzeba usiąść do stołu i szukać porozumienia. W efekcie: zmieniać tradycję i prawo.
Oczywiście – macie rację drodzy myśliwi, nie ma mowy o porozumieniu dopóty, dopóki będziecie nazywani mordercami. I to często przez tych, którzy o przyrodzie nie mają pojęcia. Obrażanie was i obarczanie zbiorową odpowiedzialnością za przewiny jednostek jest niedopuszczalne, i powinno być piętnowane. Niech ci, co takim szacunkiem darzą psy i inne zwierzęta, zachowają nieco szacunku do ludzi o odmiennych poglądach.
MECZ SIATKÓWKI NA DRODZE DO MORSKIEGO OKA
Teraz, kiedy już jestem gotowy na hejt z obu stron, pokuszę się o coś w rodzaju socjologicznej analizy.
Otóż Polacy poszli w las. Wskazują na to badania socjologiczne, zresztą widać to na co dzień na Kaszubach. Z roku na rok jest coraz więcej ludzi w lesie: biegaczy, rowerzystów, spacerowiczów, z psami lub nie. To już nie tylko grzybiarze, wędkarze i myśliwi, jak kiedyś. Dziś las stał się ważnym elementem przestrzeni społecznej, publicznej.
Myśliwi stają więc wobec nowej rzeczywistości, która nie jest dla nich łaskawa. Najlepszy przykład: zdarzenie z 7 stycznia z Łapalic, które opisaliśmy. Tak, jak myśliwi mają prawo do polowania, tak samo inni użytkownicy lasu mają prawo do spacerowania.
W społeczeństwie obywatelskim nie będzie zgody na prymat jednych hobbystów nad innymi. Zawsze będzie konflikt, jeśli na szlaku turystycznym spotka się spacerowicz z myśliwym, a ten drugi powie: spływaj pan, tędy nie przejdziesz, bo ja tu poluję. To tak jakby amatorzy siatkówki rozpostarli siatkę do gry w poprzek drogi do Morskiego Oka i kazali wszystkim turystom czekać, aż skończą seta.
DO LASU PO SKÓRKĘ
Dlatego myśliwi muszą coś zmienić. Jeszcze większy nacisk położyć na etykę, na kulturę organizacyjną, usprawnić mechanizmy samokontroli. Zrobić rachunek sumienia, porzucić obłudę i pychę. Wyeliminować z własnego środowiska ludzi, którzy swoją „pasję” ograniczają do trzygodzinnych wizyt na ambonie, którzy wpadają na chwilę do lasu „po skórkę”.
Nie zwiększać swoich uprawnień, a uczynić krok wstecz, ustępując miejsca innym użytkownikom lasu. Uznać, że ci „ekoterroryści” to – oprócz tego, że często dyletanci, to również nierzadko naukowcy, których w zasadzie powinni się słuchać…
No właśnie – potrzebna jest kontrola naukowców, nie-myśliwych, organizacji społecznych, nad działalnością Polskiego Związku Łowieckiego – centralnie i w regionach. Bo – jak już napisałem, każda sarna naszą wspólną sarną jest.
I jeszcze jedno: trzydzieści, dwadzieścia lat temu myślistwo w wielu przypadkach było rozrywką dla władzy, establishmentu, elit politycznych, biznesowych. Czy aby na pewno się to już całkowicie zmieniło? Czy w mentalności panów z wąsem i dubeltówką nie zostało coś z dawnych lat?
DREDY I NIENAWIŚĆ
Z drugiej strony ekolodzy muszą porzucić roszczenia ekstremalne, uznać, ze łowiectwo było, jest i będzie. I że człowiek z bronią to nie żaden morderca, tylko element ekosystemu. I trzeba porzucić mentalne pakiety: jestem zwolennikiem feminizmu, gender i LGBT, nie jem mięsa, głosuję na lewicę, nie chodzę do kościoła, noszę dredy, nienawidzę myśliwych… To jakiś absurd. Intelektualne barbarzyństwo.
No to się teraz naraziłem… Wszystkim?