Rzeź Gdańska to jedno z tych wydarzeń, które możemy dziś uznać za sztandarowy przykład triumfu legendy nad wiedzą historyczną. Legendy tworzonej za pomocą sprawdzonego przepisu. Oto on:
Musi być wróg – najlepiej aktualny. Niemiec zawsze dobrze się spisuje w tej roli. Musi być sugestywny obraz – najlepiej przerażający. Rzeź niewiniątek to sprawdzony sposób. Musi być absolutnie podły kat (obcy) i całkowicie niewinna ofiara (nasi). Czarno-biały świat obrazuje, po której ze stron należy stawać, bez niepotrzebnych rozterek i filozofowania. I już mamy mitotwórczą opowieść, która stroi się w historyczne piórka rzekomej wiedzy. Opowieść idealną do wykorzystania – od zaraz, w zależności od potrzeb. Gotowy do użycia produkt, narzędzie, którym można okładać przeciwnika.
Historia zapamiętana
Jako, że w ostatni poniedziałek minęła rocznica wydarzeń, w wyniku których Krzyżacy zajęli Gdańsk, proponujemy przyjrzeć się temu, co stało się w 1308 roku. A także temu, jak łatwo można zafałszować obraz wydarzeń historycznych, dokonując zaledwie kilku przemilczeń. Przykład ze średniowiecza będzie bezpieczny – w tym sensie, że nie dotyczy aktualnego sporu politycznego i nie odnosi się wprost do współczesnej tzw. polityki historycznej. Choć wskazany mechanizm tworzenia propagandowych mitów – poprzez uproszczenia, w zasadzie jest taki sam.
Historia, którą pamiętamy ze szkoły, brzmi mniej więcej tak: tzw. „rzezi gdańskiej” dokonali Krzyżacy w 1308 roku, miasto nad Motławą spłynęło wówczas krwią setek mordowanych mężczyzn, kobiet i dzieci – gdańszczan, którzy – pozostając wierni polskiemu królowi Władysławowi Łokietkowi, wezwali na pomoc Krzyżaków, by ci ich obronili ich przed Brandenburczykami. Krzyżacy przybyli, Brandenburczycy odjechali, a rycerze w habitach – mnisi z czarnymi krzyżami, zajmując miasto dla siebie tak mordowali naszych, „polskich” mieszczan, że aż wody w Raduni zabarwiły się na czerwono.
Tyle wspomnień ze szkoły.
Bratobójcza walka niemieckimi mieczami
Tymczasem… Sprawy mają się nieco inaczej.
Po pierwsze: mieszczanie gdańscy sami zaprosili Brandenburczyków – a więc Niemców (wg dzisiejszej nomenklatury), występując tym samym przeciwko królestwu polskiemu (rozbitemu na tzw. dzielnice) i przeciwko Władysławowi Łokietkowi.
Ale, ale… Skąd wzięli się tu Brandenburczycy? Krzyżacy – to każde dziecko wie, sprowadzeni zostali przez Konrada Mazowieckiego i się rozpanoszyli.
Brandenburczycy natomiast już od dłuższego czasu spoglądali łapczywie na Gdańsk i Pomorze. Po śmierci Świętopełka w 1266 roku, na arenę – jako pretendenci do schedy po nim, wkraczają dwaj bracia – Mściwój II i Warcisław. Książęta pomorscy, jak najbardziej słowiańscy (czyli „nasi”)… Sami zwracają się przeciwko sobie o pomoc do Niemców (wg dzisiejszej nomenklatury). Warcisław, książę z Gdańska prosi o pomoc Krzyżaków, Mściwój – książę ze Świecia – Brandenburczyków. I tak to właśnie, niemieckimi kopiami i mieczami dwaj „nasi” (czytaj: słowiańscy) możnowładcy prowadzą bratobójczą wojnę.
Zdrada i interes – realia trzynastego wieku
I tak, w 1271 roku, na zlecenie Mściwoja, przy pomocy mieszczan, Brandenburczycy zajmują Gdańsk.
I tu dwie uwagi: Po pierwsze zawiłości dyplomacji średniowiecznej polegają m.in. na tym, że sojusznicy – zarówno Mściwój, jak i margrabia brandenburski Konrad, działają w tym samym celu – obaj chcą zająć Gdańsk i Pomorze. Ich sojusz jest więc iluzoryczny. W każdej chwili mogą go zerwać, stanąć naprzeciw siebie na polu bitwy i nikogo to specjalnie nie zdziwi. Takie były realia trzynastowiecznej polityki w kraju nad Wisłą.
Po drugie: trzeba spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego mieszczanie gdańscy woleli oddać się pod rządy Brandenburczyków niż książąt pomorskich. Odpowiedź jest prosta – marchia była wówczas dynamicznie rozwijającym się organizmem politycznym, rosnącym w siłę. Być w marchii – to było bardziej opłacalne. A sprawy narodowościowe? Rzeczywiście, cześć mieszczan gdańskich była narodowości niemieckiej. Jednak – jak przekonują historycy, te kwestię należy uznać za drugorzędną. Liczył się interes, jak najbardziej materialny – takie były realia trzynastowiecznego „patriotyzmu” mieszkańców Gdańska i Pomorza.
Zostawieni sami sobie
Przejdźmy teraz do roku 1308. Brandenburczycy ponownie – z pomocą gdańszczan, zajmują Gdańsk – to znaczy miasto znajdujące się u stóp grodu. Z tym że tym razem czynią to przeciwko królowi polskiemu, Władysławowi Łokietkowi, który zajął Gdańsk w 1306 roku, odbierając go… Czechom.
Zaraz, zaraz… Skąd się wzięli Czesi? To już historia na inną opowieść. Dość powiedzieć, że co kilka lat zmieniali się władcy w gdańskim grodzie. Wymieszana – słowiańsko-niemiecka ludność miejscowa musiała nader często lawirować między poszczególnymi, walczącymi ze sobą możnowładcami, żeby zachować nie tylko przywileje, ale i – niejednokrotnie, życie.
Mamy oto taką sytuację: miasto – z pomocą mieszczan, zostaje zajęte przez wojska brandenburskie. W grodzie natomiast zamykają się rycerze wierni Łokietkowi, z zamiarem obrony. Wysyłają umyślnych do króla, z prośbą o pomoc, ale – jak się okazuje, król ma ważniejsze sprawy – nie może i nie zamierza udzielić pomocy wiernym sobie rycerzom w Gdańsku. Okazuje się, że zostali pozostawieni sami sobie.
Buntownicy i przyjaciele
Interesujące są zeznania gdańskiego dominikanina Wilhelma, przeora tutejszego klasztoru, jakie złożył w 1339 roku w Warszawie podczas procesu polsko-krzyżackiego.
Mówił, że wierna Łokietkowi załoga grodu, widząc że nie potrafi się utrzymać…
…w tym mieście ani go odzyskać, przywołali świadka, który był wtedy przeorem swego konwentu i poprosili go o radę, jak wobec tego buntu mają obronić gród, gdy nie mają po temu możliwości, ale nie chcąc też puszczać grodu, aby nie zostało to uznane za zdradę przez pana Władysława króla [Łokietka – przyp. aut.] . Wówczas świadek powiedział im, że znalazł na to radę, iż skoro pan Władysław król nie może ich wesprzeć, niech wezwą Krzyżaków, którzy byli wtedy przyjaciółmi pana króla Władysława.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na trzy kwestie. Po pierwsze: gdańszczanie są tu traktowani jak buntownicy występujący przeciwko polskiemu królowi, po drugie: motywacją wiernych królowi rycerzy (tych, co się zamknęli w grodzie) jest głównie strach przed uznaniem ich za zdrajców, i po trzecie: Krzyżacy byli uznawani wówczas za „przyjaciół” króla Władysława.
Zdrada czy fortel?
Wezwani Krzyżacy przybywają, zaś Brandenburczycy – na ich widok, wycofują się z miasta i prawie z całego Pomorza. Krzyżacy zajmują gród wypierając z niego wierną polskiemu królowi załogę. Nie wiemy, co dalej się dzieje z wiernymi Łokietkowi rycerzami. Czy zostali we wrogim sobie mieście? Wszak miasto to przed chwilą opowiedziało się przeciw polskiemu królowi, sprowadziło Brandenburczyków, oblegało gród… Być może rycerze ci byli świadkami dalszych wydarzeń, być może zostali przez Krzyżaków zamordowani, a być może uszli z miasta… Tego nie wiadomo.
Tak czy inaczej – faktem jest, że 13 listopada Krzyżacy sami postanowili zająć bezbronne już teraz, miasto. Możemy oczywiście zżymać się nad tym faktem, nazywając rycerzy z krzyżami podłymi zdrajcami (wezwani na pomoc, zajmują miasto). Możemy też uznać, że w ten sposób użyli „fortelu” by zająć Gdańsk, który przecież w ciągu zaledwie kilku dekad wielokrotnie przechodził z rąk do rąk: Świętopełka, jego potomków, Czechów, Brandenburczyków i Władysława Łokietka. Tym razem po „swój” kawałek tortu sięgnęli Krzyżacy.
„Rzeź Gdańska”
Faktem jest również, że 13 listopada 1308 roku doszło do licznych egzekucji, do spalenia części miasta, do tego, co nazywamy „rzezią Gdańska”.
Sprawa zasadnicza: ile osób zginęło? Rzecz jasna, dane z procesów polsko-krzyżackich, są niewiarygodne. Strona polska uważa, że zabito 10 tysięcy mieszczan, strona krzyżacka – że zaledwie szesnastu „rabusiów”. Historycy uważają, że zabitych było od kilkudziesięciu do kilkuset, najpewniej liczba ofiar krzyżackiego terroru wynosiła około sto osób. Dodajmy, że według szacunków Gdańsk liczył wówczas 10 tys. mieszkańców.
Nie wiadomo też, kto dokładnie poszedł pod krzyżacki topór. Czy byli to bezbronni mieszczanie, jak chce legenda? Czy też gdańszczanie, którzy „zorganizowali” bunt, sprowadzili Brandenburczyków, walczyli z nimi ramię w ramię przeciwko polskiej załodze grodu? Czy jedni i drudzy?
W ten sposób Krzyżacy wymierzyli miastu karę za bunt, a przy okazji dali pokaz siły i brutalności.
W tym miejscu można postawić takie oto pytanie: czy takie zachowanie – częściowe spalenie zbuntowanego (dodajmy: przeciwko Łokietkowi) miasta i zabicie ok. 100 osób – czy to było czymś wyjątkowo okrutnym w warunkach średniowiecza, w warunkach nieustannych, często bratobójczych, wojen?
„Rzeź Wielenia” i wielu innych miast i grodów
Taki oto przykład: Dwieście lat wcześniej Pomorze najechał Bolesław Krzywousty. Gall Anonim opisywał oblężenie Wielenia, co z kolei relacjonował Lech Bądkowski w „Odwróconej kotwicy”:
Ta walka zakończyła się honorową kapitulacją Pomorzan: w zamian za oddanie grodu Krzywousty zaręczył im osobiste bezpieczeństwo. Polacy jednak wszystkich wymordowali, nie słuchając zakazów swego władcy. Gall (Anonim – przyp. aut.) opowiada to zupełnie po prostu bez zatajenia wiarołomstwa cnotliwych chrześcijan.
Czy znane jest nam dzisiaj pojęcie: „rzeź Wielenia”?
Sam Łokietek podczas licznych wojen „palił miasta”, które zajmował, na przykład Płock. Nie tylko on. Palili wszyscy. Takie były standardy prowadzenia wojen. Można oczywiście założyć, że podczas owych akcji eksterminacyjnych nie było ofiar w ludności cywilnej. Wówczas, rzeczywiście tzw. rzeź Gdańska, czyli wymordowanie stu osób, jawiłoby się jako szczególne okrucieństwo.
Krwawa Radunia
Pamięć o złych Krzyżakach, którzy dokonali w Gdańsku rzezi niewiniątek, przetrwała na Kaszubach przez wieki, urosła do rozmiarów legendy. Wyraz temu daje kołysanka, którą kaszubski poeta Hieronim Derdowski umieścił w poemacie z 1880 roku, pn. „O panu Czôrlińscim co do Pucka po sece jachôł”.
Ziuziu, ziuziu, corulenko,Zabilë cy ojca w rënku,Zabilë go ze drudzimiToporami żelaznymi.A w Raduni krwawô woda,Szkoda ojca, żëcô szkoda!(…)Wiónek bierzesz do dóm sobie,Kładzesz go na tatci grobie!Klęcząc modlisz sę za ojca,Co go zabił Krziżôk zbójca.A w Raduni krwawô woda,Szkoda ojca, żëcô szkoda!
Przez wielu badaczy tekst powyższy był uznawany za autentyczny, tzn. taki, który przetrwał w pamięci ludowej od 1308 roku. Jest jednak jeden szkopuł. W 1308 roku Radunia nie przepływała przez Gdańsk, płynęła kilka kilometrów dalej. Dopiero Krzyżacy wybudowali kanał, który przepływał przez miasto.