Podróże z dziećmi trzeba zaplanować – bardziej i dokładniej niż bez nich. Planując urlop natknąłem się w internecie na strony tytułowane: atrakcje dla dzieci, Zakopane albo: atrakcje dla dzieci, Tatry. Jako że urlop spędzimy rodzinnie, kliknąłem.
Okazało się, że w Tatrach dla dzieci przewidziano: plac zabaw w jednym z miejskich parków, aquapark, gokarty, dmuchane zjeżdżalnie, park linowy. Dolina Chochołowska na przykład – doskonale nadająca się do wycieczek, również z wózkiem, jeśli w ogóle się znalazła w tych rankingach, to na szarym końcu, daleko za gokartami.
Postanowiłem więc sprawdzić, jak mają się te sprawy na Kaszubach. Króluje oczywiście najdłuższa deska świata i dom do góry nogami (hm… ciekawe, wszak dom – jak wiadomo, nie ma nóg). Potem Park Miniatur i Park Gigantów. Dalej: ferma strusi i ZOO Egzotyczne Kaszuby i – na końcu, Muzeum Ceramiki Neclów. Owszem, w niektórych zestawieniach pojawia się skansen we Wdzydzach i Muzeum Kaszubskie w Kartuzach. Znowu: daleko za odwróconym domkiem, strusiami i miniaturową wieżą Eiffla. W niektórych zestawieniach, na szarym końcu, pojawia się również wieża widokowa na Wieżycy.
Czy rzeczywiście kaszubskie podróże z dziećmi mają wyglądać tak, że pociechy zapamiętają dom do góry nogami i miniaturową Wieżę Eiffla?
Tak się złożyło, że byłem dziś na szczycie najwyższego wzniesienia na Kaszubach.
Szedłem z parkingu do wieży, całe kilkaset metrów. I stwierdzam, że miałem wątpliwą przyjemność uczestniczenia w katordze. To jednak nie była moja katorga. Mijane przeze mnie dzieci, zmuszane przez rodziców, doświadczały traumy pokonania na własnych nogach dystansu z parkingu do wieży. Jakaż rozpacz je ogarniała! Łzy jak grochy kapały na kaszubską ziemię. Bo nóżki bolą, bo tata ponieś, bo pić mi się chce (100 metrów od parkingu), bo już nie mogę, bo daleko jeszcze?
No tak. Przywożone do polecanych przez portale atrakcji turystycznych, dzieciaki nie wiedzą, że nogi służą do chodzenia. Są w szoku – tym bardziej, że: zamiast dinozaurów – las. Zamiast budek z goframi – zarośla. Zamiast automatów, w których kupuje się kolorowe kulki – tablice informujące, że znajduje się tu rezerwat.
W ciągu kilkuminutowej przechadzki w tę i z powrotem minąłem kilka rodzin z wrzeszczącymi dziećmi, wyczerpanymi, opadającymi z sił i mdlejącymi ze zmęczenia.
Ostatnio znajomi z głębi Polski, którzy planują urlop z dziećmi na Kaszubach, pytają mnie, gdzie warto wynająć kwaterę. Gdy proponuję im jakąś lokalizację, pytają: A daleko stamtąd do domku do góry nogami? Inni znajomi wrócili z Karkonoszy. Na pytanie, czy fajnie było, odpowiadają: Tak, mieliśmy super basen w hotelu.
Postanowiłem więc napisać własny TOP – pięć największych atrakcji Kaszub dla dzieci.
Zdaję sobie sprawę, że tym felietonem uczynię sobie wielu wrogów. Ale co tam…
Atrakcja 1:
Chodzenie.
Najbardziej niedoceniana przez dzieci atrakcja. Z winy rodziców, którzy zdają się nie zauważać, że w chodzeniu najbardziej atrakcyjny jest znajdujący się wokół świat. Ten na wyciągnięcie ręki i ten całkiem daleki. Czasem wystarczy zapytać dzieciaki, co widzą. Wtedy nagle się okazuje, że my – dorośli nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele objawień znajduje się wokół. Dlatego konieczne jest połączenie atrakcji nr 1 „Chodzenie” z atrakcją nr 5 „Rozmawianie”. Dla przykładu: podczas wycieczki do Lasów Mirachowskich Natalia, widząc leżącą na ziemi szyszkę, spytała mnie: Tato, skąd się bierze grawitacja? Z Szymonem łaziliśmy po wzgórzach w okolicach Goręczyna. Tematy były piłkarskie – w związku ze zbliżającymi się wówczas Mistrzostwami Europy.
Myślę sobie, że łażenie z dzieciakami nie różni się za bardzo od wędrowania z dorosłymi. Kiedy idziesz w znakomitym towarzystwie, droga mija szybko i przyjemnie. Gdy zaś łazikujesz w towarzystwie nieodpowiednim, nie ma do kogo buzi otworzyć, droga się dłuży.
Atrakcja 2:
Rozpalanie ogniska i różne inne czynności z nim związane. Atrakcja często stosowana niewłaściwie. Cóż to znaczy? To, że autor niniejszego rankingu nie ma na myśli ognisk, przy których siadają dorośli, pieką kiełbaski, i raczą się piwem. Z czasem coraz częściej muszą powstrzymywać słownictwo, a żarty z minuty na minutę zaczynają być coraz bardziej nieodpowiednie dla dzieci. W efekcie wszyscy czekają, aż dzieci pójdą spać, a one same czują się jak piąte koło u wozu.
Chodzi mi o ogniska, które od początku przygotowują dzieci, układają stos, pod opieką dorosłych podkładają drewno, dmuchają, potem strugają patyki, nakładają kiełbaski. Poza tym – na ognisku można piec nie tylko kiełbaski i ziemniaki. Można na przykład ugotować zupę. Można podgrzać obiad. Można powierzyć dziecku utrzymywanie ognia poprzez dokładanie gałązek, tak żeby zagotowała się woda na herbatę albo mleko na kakao.
A potem, gdy zrobi się ciemno, czasem dzieciom udziela się nastrój. Pomilczeć z sześcioletnim synem wpatrując się w dopalające się drewno, w żarzące się polana… Bezcenne.
Dla mnie osobiście ważniejsze to niż tysiąc dinozaurów – podróże z dziećmi wówczas dopiero, w takich chwilach właśnie, nabierają sensu i smaku.
Warto łączyć Atrakcję nr 2: „Ognisko” z Atrakcją nr 5: „Rozmawianie”, ale czasem dobrze jest nie przegadać takiego wieczoru. Dzieci też czasem potrafią wspólnie z dorosłymi trochę pomilczeć wpatrując się w płomienie. Z doświadczenia wiem, że chwilę potem trzeba je zanieść do miejsca, w którym będą spały.
Atrakcja 3:
Spanie w namiocie. Atrakcja kojarzona często z książkami przygodowymi Adama Bahdaja, Edmunda Niziurskiego, Zbigniewa Nienackiego lub innych autorów, których nasze dzieci nie kojarzą albo (te starsze) kojarzą z Mikołajem Rejem czy Bogurodzicą.
Atrakcja zaczyna się w momencie, gdy opróżniamy worek – i różne tajemnicze przedmioty lądują na trawie. Bo namiot to zagadka. Jak go rozbić? A dzieci uwielbiają zagadki. Można próbować ją wspólnie rozwiązać.
Jeśli zaś chodzi o spanie w namiocie – dla dzieci, które nie mają podobnych doświadczeń, zaskoczeniem może być fakt, że słychać wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Ktoś przechodzi obok, ktoś inny chrapie albo głośno rozmawia na polu namiotowym. Ale solidnie zmęczony dzieciak nie będzie długo na to zważał. Tak jak Natalia – miała wtedy cztery lata. Rozbiliśmy namiot nad jeziorem Borowo, w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Kompletnie sami. My, noc i las. Zasypiamy. Nagle… Huk. Strzały nad naszymi głowami. W pobliżu odbywało się polowanie. Ja struchlałem. Nic się nie bój, córeczko, nic nam nie grozi – skłamałem. Natalia zaś, zaspanym głosem: Mogliby przestać, spać nie dają. Wtuliła się mocniej w moje ramiona i zasnęła. No tak, przecież jeśli tata mówi, że nie ma się czym martwić, to znaczy że nie ma. Proste, nie?
Atrakcja 4:
Przerwa od rodziców. Atrakcja doceniana przez dzieci, coraz rzadziej stosowana przez rodziców. Ze strachu o dzieci. Wracając dziś z Wieżycy byłem świadkiem takiej sytuacji: Dziecko zeszło ze ścieżki i weszło do lasu – na jakieś dwa metry. Mama na to: wracaj natychmiast, tam mogą być żmije. No tak, mogą, w sumie mama miała rację. Żmije, szerszenie, wilk, który zwykł połykać czerwonego kapturka.
Jeśli w ciągu roku szkolnego pracujemy w charakterze szoferów i wozimy dzieciaki między lekcjami gry na gitarze i zajęciami sportowymi, to dajmy im w wakacje czas na to, żeby mogły się trochę same powychowywać w gronie rówieśników. Nawet, jeżeli wiąże się to z ryzykiem, że złapią kleszcza, ukąsi ich komar, żmija albo szerszeń, albo wilk połknie.
Inna rzecz, że dzisiaj trudno o rówieśników. Dwoje dzieci w ośrodku wczasowym może nie mieć dla siebie czasu. Kiedy jedno pojedzie z rodzicami na gokarty, drugie będzie w Parku Miniatur, gdy pierwsze zwiedzi mini-ZOO, drugie obejrzy najdłuższą deskę świata.
A mogłyby w tym czasie założyć bazę, odeprzeć atak żądnych krwi Indian, uratować rozbitka na morzu i odnaleźć piracki skarb.
Albo – jak na zdjęciu, założyć na plaży hodowlę własnoręcznie złapanych rybek i zbudować im system basenów.
Albo pokonać 26 etap gry na tablecie. Niestety.
Atrakcja 5:
Rozmawianie. Nie wymaga komentarza. Może tylko tyle, że nie chodzi o pouczanie, przemawianie i rodzicielski lans: zobacz jaki jestem doskonały. Chodzi o rozmawianie. W ostatecznym rozrachunku – ta właśnie atrakcja może być najważniejsza. Podróże z dziećmi – dla nas to przede wszystkim widoki, sweet focie na Facebooku – dla nich to tak rzadko spotykane rozmowy „jak równy z równym”. Możliwe do stosowania właśnie podczas wojaży.
Atrakcje można łączyć. Wcześniej napisałem o łączeniu Atrakcji nr 5 z innymi. Ale wyobraźmy sobie połączenie Atrakcji 1 z Atrakcją 2, z Atrakcją 3, z Atrakcją 4 i Atrakcją 5 – wszystko w ciągu jednego wakacyjnego wyjazdu.
Gokarty się nie umywają.
Jest jeszcze wiele innych atrakcji, dla przykładu: łowienie ryb, jeżdżenie na rowerze, podchody – dzienne lub nocne, zbieranie grzybów, budowanie szałasów, pływanie kajakami, czytanie baśni pod gołym niebem, zasypianie pod gwiazdami.
Rzecz jasna, nie wszystkim spodoba się ta sama atrakcja. Każde dziecko jest inne, podobnie zresztą jak każdy rodzic. Jeden przedszkolak będzie wolał ognisko, inny namiot. Jeden wędkowanie, inny kajaki. Trzeba więc znać swoje dzieci, żeby wiedzieć, co lubią.
A znajomość tego zagadnienia, niestety, nie jest powszechna.
Bo łatwiej jest je zabrać na gokarty. Każdy dzieciak lubi gokarty, tym bardziej, jeśli w pakiecie ma gofra i ciupagę (może być kaszubska). Poza tym – godzinkę spędzimy na gokartach, i luz do końca dnia. Byłeś na gokartach, kosztowało mnie to wszystko pięćdziesiąt złotych, nie marudź mi teraz, że się nudzisz. Jutro idziemy do Parku Gigantów więc siedź cicho i zajmij się tabletem – z czystym sumieniem będzie można powiedzieć. Takie to sa te nasze – przykro to mówić, podróże z dziećmi.
To nie jest tak, że jestem zaprzysiężonym przeciwnikiem atrakcji typu „najdłuższa deska świata”.
Moje dzieci były w Szymbarku, w Stryszej Budzie, odwiedzamy podobne przybytki – oczywiście że tak. Podoba im się tam bardziej lub mniej. Zazwyczaj po godzinie od opuszczenia podobnych miejsc, zapominają że tam były.
Ja zaś staram się, żeby wiedziały co jest ściemą, a co przygodą.
Ze swoich doświadczeń, mogę powiedzieć, że znacznie większy entuzjazm wywołuje aquapark niż spanie w namiocie czy rozpalanie ogniska. Być może dlatego, że dla moich dzieci powyższe atrakcje nie są żadną nowością, raczej wakacyjną rutyną.
Namiot? Niech będzie namiot…
Ognisko? No dobra…
Aquapark? Hurra!
Mógłbym więc powiedzieć, że się mijam z prawdą w tym felietonie, że te wszystkie moje atrakcje, to żadna dla nich atrakcja, a podróże z dziećmi w praktyce nie wyglądają tak, jak je opisuję.
Podróże z dziećmi. Jakie są naprawdę?
Może się mylę, ale chyba dzieciaki już wiedzą, co jest ściemą, a co przygodą. Park Rozrywki w Łebie – owszem fajny, ale: – Tato, a kiedy znowu pojedziemy na kolejny spływ? Tak żebyśmy rozbijali namioty gdzieś w lesie, na pustym polu namiotowym? I nie na trzy dni, tylko przynajmniej na tydzień?
Bo dzieci wcale nie są takie głupie, jak się niektórym dorosłym wydaje.
PS. Kiedy już zejdziemy do wystarczającej ilości jaskiń i wejdziemy na dostateczną ilość wieeeelkich gór, zafundujemy sobie jakiś aquapark. Albo gokarty. Nie wiem jeszcze dokładnie co to będzie, spytam się dzieciaków.