Z Kartuz nad jez. Biale k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Kijkiem w pomyślunek

Na Kaszubach nie wolno proponować pieniędzy za nocleg, bo się gospodarz obrazi. A ja jestem matoł, osioł uparty i caban.

Niniejszym, wszem i wobec ogłaszam, żem matoł, osioł uparty i caban. Taki, co nie chciał słuchać mądrzejszych od siebie. Co więcej, zamiast docenić ich troski i dobre rady, wolał kpić, drwić i folgować żartom.

A wszystko to przez kijki do nordic walkingu. W zasadzie nie przez same kijki, tylko przez wrodzoną lub nabytą – trudno powiedzieć, osobistą do nich niechęć, która jednakowoż przejszła była już do przeszłości i jej nie ma.

Przepraszam zatem i o łaskawość upraszam wszystkich, którzy dzierżąc kije w ręku, wobec mojej krotochwili, powstrzymywać się musieli, by nie zdzielić mnie przez czerep.

Ano tak, śmiałem się z kijkowców, a teraz sam do nich dołączyłem.

Najzwyczajniej w świecie zmieniłem zdanie.

Myliłem się i do tego się przyznaję.

W końcu dotarło do mnie, że sport ten jest dla mnie stworzony. Głównie dlatego, że idealnie nadaje się do pomyślunków.

I dziś, dzierżąc odpowiednie kije, wyruszam na pomyślunki, być może ostatnie w tym roku w śniegu i mrozie.

Wychodzę z domu w Kartuzach i mijając po lewej ręce jezioro Klasztorne Duże, zatykając nos przy oczyszczalni ścieków, skręcam z torów kolejowych do lasu i przez Melgrową Górę dochodzę do jeziora Białego. Zajmuje mi to półtora godziny, z czego jedną trzecią spędzam na przystawaniu celem fotografowania lub pomyśliwania.

Uprawiam także poczytanki…

Kartuzy - jez. Białe. Źródło: ekokapio.pl
Kartuzy – jez. Białe. Źródło: ekokapio.pl

 

Dla przypomnienia: Kiedy ruszam w trasę, lubię mieć czas na podpatrunek i pomyślunek. A zanim wyruszę, lubię mieć czas na poczytanki.

Co za dziwnych słów używam? Nie można po prostu napisać o patrzeniu, myśleniu i czytaniu? Można, oczywiście. Ale ja w trasie nie tyle patrzę, co podpatruję. Myśli jakieś takie ślizgające się mam, z dala od sedna spraw ważnych dla świata, a skądinąd – tak blisko nich. A z czytaniem to też sprawa dość niejednoznczna – tu poczytam, kartkę przewrócę, tam poczytam, nie jest to na pewno systematyczne studiowanie przewodnika i literatury źródłowej. Wyruszam więc w trasę nie żeby myśleć tylko pomyśliwać.

I tak powstają pomyślunki.

Tym razem pomyśliwam o tym, jak łatwo przychodzą nam niekiedy twierdzenia, z których wypada się z czasem wycofać. Tak jak z tymi kijkami do „nordyckiego spacerowania” (ang. nordic walking).

Czasem autor twierdzenia winien się z niego wycofywać, czasem czas dezaktualizuje owo twierdzenie, z początku, być może prawdziwe. I chyba tak jest ze słowami zapisanymi przez Aleksandra Majkowskiego w wydanym w 1913 roku przewodniku Zdroje Raduni. Przewodnik po Szwaycaryi Kaszubskiej z mapą i 22 ilustracyami.

Podczas wędrówki nocleg i proste jedzenie można dostać w każdej wsi kościelnej i to za tani grosz. W wioskach leżących tuż nad drogami, którymi turyści zwiedzają okolice nad Radunią, od Kartuz do Ostrzyc, ceny są już nieco wyższe. Może się zdarzyć, że w takich Zaworach lub Ostrzycach turysta nie znajdzie noclegu w karczmie gdyż letnią porą na stałe mieszkają w niej niemieccy letnicy i malarze. W takim razie przenocować można u gburów, którzy w miejscach bardzo zwiedzanych już wymagają skromnej zapłaty za łóżko (1 mr. do 1,50 mr.). W dalszych okolicach powiatu gbur z przyrodzonej gościnności przyjmuje turystę Polaka, a obraziłby się, gdyby mu ofiarowano za przyjęcie pieniądze.

Dla porównania: W 1913 roku bilet kolejowy III klasy z Gdańska do Kartuz kosztował 3,20 marki. Wychodzi więc na to, że nocleg u gbura kosztuje jedną trzecią lub połowę stawki za bilet kolejowy. Przekładając to na warunki dzisiejsze – to tak jakby nocleg kosztował 5 lub niecałe 10 zł.

Pomyśliwuję jak dzisiaj postrzegani są Kaszubi. Czy elementem stereotypu „Kaszuba” jest również skąpstwo, jak w przypadku Poznaniaków albo nadmierna chęć zarabiania na turystach, jak u Górali? Chyba nie. Spotykam się z różnymi krzywdzącymi opiniami o Kaszubach, ale raczej nie dotyczą one skąpstwa. Co prawda, darmowy nocleg (lub udzielony za symboliczne 10 zł.) jest dzisiaj nie do pomyślenia.

Pomyśliwuję więc, jak to jest z tym upływem czasu? Że wszystko idzie ku gorszemu, że kiedyś ludzie byli lepsi, mniej nastawieni na zarabianie pieniędzy, bardziej skorzy do pomocy? Przecież to banały są, bajki, bzdury wierutne. Gdyby tak było, nie byłoby wojen i gwałtów, rzezi, pogromów, okrucieństw. A były zawsze.

„Ludzie zawsze byli tacy sami” – oto głos rozsądku.

Tak? To dlaczego dzisiaj Kaszubi nie nocują nikogo za darmo? W ogóle nie nocują w domach. Trzeba do hotelu iść, do ośrodka albo do pensjonatu jakiegoś. I płacić, słono płacić – za miejsce do parkowania, za sześć albo sześćdziesiąt kanałów w telewizorze, świeży ręcznik i śniadanie (wszystko w cenie noclegu).

„A ty, gdybyś miał chałupę nad jeziorem, nocowałbyś za darmo każdego, kto zapuka do drzwi?”- pyta głos rozsądku i wobec oczywistej racji argumentu każe skapitulować w tej dyskusji.

Z Kartuz nad jez. Biale k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Z Kartuz nad jez. Białe k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wracając do stereotypu Kaszuby – na pewno jego współczesnym składnikiem jest podejrzliwość, nieufność wobec obcych, o której pisał Majkowski już przed stu laty:

W obcowaniu z ludnością wiejską kaszubską trzeba pamiętać, że z nader małymi wyjątkami nie ma ona tradycji poddaństwa. To też trzeba z nią mówić z godnością i szczerze. Jeżeli Kaszuba to odczuje to jego przyrodzona podejrzliwość ustąpi od razu. Wystrzegać się koniecznie trzeba najlżejszych nawet zaczepek jego mowy kaszubskiej lub poprawiania wprost używanych przezeń germanizmów. Jest faktem, że Kaszubi pomiędzy sobą nie używają tylu germanizmów, ile w rozmowie z obcym.

Język. Dla Kaszubów rzecz absolutnie pierwszorzędna choć jak się wydaje, ważniejsza dla zaangażowanej społecznie inteligencji kaszubskiej, dla tzw. działaczy niż „zwyczajnych” mieszkańców. Z pewnością jednak to on wyróżnia Kaszubów spośród innych tzw. ludowizn w Polsce.

W poszukiwaniu informacji o języku kaszubskim w roku 1913, przerzucam strony przewodnika sprzed stu lat i zwraca moją uwagę taki oto fragment. Pisze Aleksander Majkowski (przypomnijmy: rok 1913, na mapie Europy nie ma Polski):

Turysta polski nie powinien zapominać, że jest w swoim a nie obcym kraju. Winien zatem wszędzie i zawsze mówić po polsku, nie kupować nic w sklepach ani mieszkać w hotelach czy karczmach, w których nie chcą języka polskiego rozumieć. (…) Wyjątek czynić trzeba jedynie w urzędach, na poczcie i na kolei. Chociaż i tam bardzo często się napotyka urzędników Kaszubów, którzy radziby z bratem z dalszych stron pomówić w ojczystym języku, jednak w obecności innych urzędników nie mogą się odezwać po polsku jeżeli nie chcą narazić się na denuncjację i ewentualne przesiedlenie do czysto niemieckich okolic. W cztery oczy natomiast względy takie upadają.

Czyżby? Czyżby Kaszubi na początku XX wieku tak chętnie mówili po kaszubsku, a używanie niemieckiego wynikało tylko z konieczności, i miało miejsce jedynie w urzędzie na poczcie i na kolei? Oj, czy aby Aleksander Majkowski nie idealizował polskiemu czytelnikowi sytuacji na Kaszubach?

Spójrzmy na inna publikację, z tego samego okresu.

Z Kartuz nad jez. Biale k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Z Kartuz nad jez. Białe k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

***

W czerwcu 1911 roku ukazał się monograficzny numer tygodnika krajoznawczego Ziemia, poświęcony „Pomorzu Kaszubskiemu”. Znajduje się tam artykuł Stanisława Thugutta, znanego później – w dwudziestoleciu międzywojennym, polityka i publicysty.

Zatytułowany on jest Z wrażeń kaszubskich. Autor przybywa na Kaszuby i czyni relację z tej podróży. Posłuchajmy:

Oto 'Bazar’ wejherowski, wielki zasobny, dziesięć lat istniejący sklep bławatny spółkowy polski. Półki uginają się pod stosami materyi…. (…) W głębi jakieś towarzystwo targuje palto letnie… po niemiecku.

– To Niemcy? – pytam pana zarządzającego.

– Nie, panie. To Kaszubi. Zresztą bywają też i Niemcy.

– Tu, w polskim sklepie spółkowym?

– Oczywiście. (…)

To jest niezłe: Kaszubi zakładający sklep dla bojkotowania Niemców i mówiący w sklepie po niemiecku.

Stanisław Thugutt wędruje dalej po Wejherowie, w poszukiwaniu polskiej lub kaszubskiej mowy. Trafia do tutejszej fary. Rozczarowany wychodzi słysząc pieśni w języku niemieckim. Idzie więc do oberży.

Oberżysta jest Kaszub, ale na sali słychać słowa wyłącznie niemieckie. Twarze szczere, mocne, oczy tylko jakieś smutne, jakieś nieufne, jakieś takie… nasze.

– To Niemcy? – pytam się swego łaskawego przewodnika.

– Kaszubi, panie. (…) Poza domem wolą mówić po niemiecki bo to „fajna” mowa.

Chwilę później w bocznej salce oberży Kaszubi zbierają się na swoje „posiedzenie towarzystwa ludowego”. Tu, we własnym gronie rozmawiają po kaszubsku. Przemawia jakiś „prelegent” – autor nie podaje jego imienia i nazwiska. Szkoda, bo z tego co napisane wynika, że może to być któryś ze znanych orędowników i bojowników „sprawy kaszubskiej”. Człowiek ten w żarliwy sposób namawia swoich pobratymców do tego, by odrzucili niemiecki, i posługiwali się swoim ojczystym językiem. Przekonuje że mowa niemiecka wcale nie jest „fajna” (po kaszubsku: „fejn”).

Hm… To jak było z tym niemieckim? Czy w okolicach roku 1913 Kaszubi posługiwali się nim tylko z konieczności i wobec zaborcy?

Ta kwestia pozostanie jeszcze do kolejnych pomyślunków. Jednak nie zmienia to faktu, że dzisiaj Kaszubi nie mają nic wspólnego z Niemcami (oprócz tego, że chętnie ich goszczą na wczasach). Chociaż stereotypy są tak głęboko zakorzenione, że… Napisałem kiedyś – w jednym z reportaży, o tym że przodek jednej z kaszubskich rodzin został – jak wiele tysięcy jemu podobnych, wcielony do Wehrmachtu. Rodzina poprosiła o usunięcie całego fragmentu tekstu. Wciąż „lepiej o tym nie mówić”.

Stereotypy dotyczą też języka kaszubskiego. Wciąż utożsamiany jest bardziej z językiem niemieckim niż z mową Słowian sprzed wieków. A w rzeczywistości zawiera on w sobie znacznie więcej prasłowiańskich pamiątek niż współczesny język polski. Choć, rzecz jasna nie brakuje w nim również i germanizmów, z którymi dziś walczą uczeni kaszubolodzy.

***

To już koniec dzisiejszej wycieczki z kijkami. Punkt docelowy – jez. Białe. Całe zlodowaciałe zastąpiło mi drogę.

Z Kartuz nad jez. Biale k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Z Kartuz nad jez. Białe k. Pomieczyńskiej Huty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Na jego przeciwległym brzegu znajduje się wzniesienie z pensjonatem „Kania Lodge”. W tym miejscu w naturalny sposób pomyślunki wędrują sobie swobodnie ponad zamarzniętą taflą w stronę właściciela owego przybytku, Johna Borrella i jego książki. Zupełnie już współczesnej.

Zanim jednak tam dotrą, na chwilę wracam do Majkowskiego i Thugutta. Z czego mogą wynikać różnice w ich relacjach? Z kilku przyczyn. Między innymi z tego, że o ile pierwszy był synem tej ziemi, Kaszubą, to drugi był przybyszem. Majkowski mógł z jednej strony – widzieć i rozumieć więcej, z drugiej zaś – chcieć idealizować Kaszubów i nie mieć dystansu do tematu. Thugutt zaś miał spojrzenie świeże, choć – siłą rzeczy, jak to wędrowiec, dość powierzchowne, oparte na przelotnych wrażeniach.

I w ten sposób, stojąc u brzegu jeziora Białego, docieram pomyślunkiem do postaci Johna Borella. Jest on przybyszem – z jednej strony, i miejscowym – z drugiej.

***

Zamieszkał na Kaszubach w 1993 roku. Urodzony w Wielkiej Brytanii, wychowywał się w Nowej Zelandii. Wiele podróżował, był dziennikarzem – korespondentem wojennym, pracującym dla najbardziej znanych tytułów prasowych na świecie. W 2014 roku ukazała się jego książka Nad jeziorem Białym, w której opisuje swoje perypetie związane z osiedleniem się na Kaszubach.

Opisuje również wieś, w której przyszło mu mieszkać – Sytną Górę.

W jego opisie tak wyglądała w roku 1993 (jak należy sądzić – bo w tym roku osiadł na Kaszubach):

Tylko jeden rolnik miał tu traktor. Reszta orała pole końmi (…). Podstawą diety były ziemniaki, sadzone i wykopywane ręcznie – w okresie zbiorów całe rodziny klęczały na polu wrzucając bulwy do wiklinowych koszy, które później opróżniano na wozach. Każdy rolnik miał jedną lub dwie krowy, kilka świń i drób. Krowy dojono ręcznie, często podczas wypasu na łąkach. (…) Wodę czerpano ze studni wiadrami, i noszono do domów, w których nie było normalnych łazienek ani bieżącej wody w kuchni. Kąpiele brano w sobotę. Następnego ranka wszyscy wyruszali do kościoła, niektórzy pieszo, inni na rowerach, jeszcze inni na wozach zaprzężonych w konie. Szczęśliwcy tłoczyli się w popularnych maluchach…

Czy tak właśnie na początku lat dziewięćdziesiątych wyglądała wieś koło Kartuz? Domy bez łazienek, woda ze studni, ziemniaki na obiad…?

Hmmm…

John Borell pisze o języku kaszubskim, że to „dialekt”, „który z grubsza można opisać jako połączenie polskiego i niemieckiego”. Dodajmy – pisze to w 2013 roku, kiedy mija już dziesięć lat od przyznania językowi kaszubskiemu międzynarodowego kodu CSB i osiem lat od wejścia w życia ustawy nadającej kaszubskiemu charakter języka regionalnego. Języka, nie zaś dialektu. Dodajmy też, że dla wielu przedstawicieli inteligencji kaszubskiej utożsamianie tego języka z niemczyzną działa jak policzek wymierzony w twarz.

John Borrell kończy swoją książkę stwierdzeniem, że osiedlił się „w niedużej wsi na krańcach Europy”.

Kaszuby znajdują się na krańcach Europy? Jakiej Europy? Anglosaskiej?

***

Chwytam moje kijki i kroczę z powrotem w stronę Kartuz. Dobrze mi się idzie. Tak, jestem matoł, osioł uparty i caban. Taki, co potrafi zmienić zdanie. Pomylić się i do tego przyznać.


Korzystałem z:

Aleksander Majkowski, Zdroje Raduni. Przewodnik po Szwaycaryi Kaszubskiej z mapą i 22 ilustracyami, 1913.

Stanisław Thugutt, Z wrażeń kaszubskich. Artykuł opublikowany w: Tygodnik krajoznawczy „Ziemia”. Zeszyt monograficzny poświęcony Pomorzu Kaszubskiemu, 1913.

John Borell, Nad jeziorem Białym, Wydawnictwo WAB, 2014.

***

Podziękowania dla firmy Ekokapio za udostępnienie mapki. Polecamy ich mapki i przewodniki

www.ekokapio.pl