To propozycja dla takich wariatów, co będą szukać tego, czego i tak nie znajdą. Dla tych, którzy gotowi są wyruszyć na spacer do Gdyni w poszukiwaniu kaszubskiej wsi. Za przewodnika mogą posłużyć archiwalne fotografie. To wyprawa w przeszłość, trochę nostalgiczna. Uruchamia wyobraźnię. Uzmysławia, jak szybko zmienia się świat, jak wszystko pędzi w niewiadomym kierunku.
Rozwój Gdyni – miasta i portu, jaki miał miejsce w latach dwudziestych i trzydziestych, jest sprawą ogólnie znaną. Nie ma sensu rozpisywać się na ten temat. Wystarczy przypomnieć kilka statystyk. W 1921 roku wieś Gdynia liczyła 1268 mieszkańców. 5 lat później otrzymała prawa miejskie – wówczas mieszkało tu 12 tys. ludzi. Minęło kolejnych osiem lat – i Gdynia stała się (w 1934 roku) największym portem na Bałtyku pod względem wielkości przeładunków, a zarazem najnowocześniejszym portem w Europie. W 1936 roku liczba mieszkańców przekroczyła 100 tysięcy, zaś w 1939 roku Gdynia liczyła już 127 tys. mieszkańców.
Spacer zaczynamy na Kamiennej Górze.
Idąc w stronę Placu Kaszubskiego mijamy skrzyżowanie ul. Świętojańskiej z ul. 10 lutego (dawna ul. Kuracyjna). Na rogu stoi charakterystyczny dom z wieżyczką – to dom pierwszego polskiego wójta Gdyni, Jana Radtkego. Jest widoczny na wielu fotografiach z okresu międzywojennego. Wydaje się trwać niezmiennie i uporczywie, na przekór wszystkiemu…
To jedno z moich ulubionych zdjęć. Nie wymaga komentarza.
Centrum Gdyni, umierającej wsi i rodzącego się miasta. Jak miejscowi gospodarze przyjmowali zmiany? Byli pogodzeni z losem? A może nie mogli na to patrzeć? To był koniec ich świata. Ten nowy, który nadszedł, musiał wydawać im się obcy i straszny.
Ul. Świętojańska – piaszczysta, błotnista droga. Powstaje kościół. Wokół – pustki, wiatr hula, rośnie zboże, ptaki śpiewają. Kilka lat później przestrzeń wokół wybudowanego kościoła obrasta kamienicami. Dziś, w zgiełku miasta trudno sobie wyobrazić tamtą pustkę, zboże i śpiewające ptaki.
Nie ma już wsi o nazwie Gdynia. Na ul. Starowiejskiej zachował się wiejski dom, podobny do tych, które znamy z archiwalnych fotografii. Do niedawna było w nim muzeum poświęcone Antoniemu Abrahamowi. Dziś znajduje się tam restauracja. Tzw. Domek Abrahama wciąż nie może otrząsnąć się z szoku. Co tu się wydarzyło? Skąd się wzięły te kolosy po lewej i prawej stronie? Gdzie się podziały inne, podobne, zbudowane z czerwonej cegły, tonące w zieleni, domy z okiennicami?
Taka jest więc propozycja Magazynu Kaszuby na kolejny spacer lub wycieczkę. Powyżej przedstawiliśmy tylko kilka propozycji, miejsc do odkrycia na nowo. Gdynia lat dwudziestych i trzydziestych była tak często fotografowana, że obecnie w internecie znajduje się mnóstwo zdjęć, szlakiem których można wyruszyć w podróż w czasie i przestrzeni.
Polecamy profil na Facebooku Gdynia zakurzone fotografie. Te, które opublikowaliśmy powyżej, stamtąd właśnie pochodzą. Przy okazji dziękujemy Administratorowi za umożliwienie ich publikacji.
Co dziś pozostało z tamtej kaszubskości Gdyni? Okazuje się, że więcej niż moglibyśmy się spodziewać.
Eugeniusz Pryczkowski, znany pisarz i działacz kaszubski, stwierdził w jednym z wywiadów, że największym kaszubskim miastem jest Gdynia, gdzie mieszka osiemdziesiąt tysięcy Kaszubów.
– Myślę, że w Gdyni czuć kaszubskiego ducha. Tych liczb, które przywołałem, nie wyssano z palca, to wyniki badań socjologicznych. Można się z nimi zapoznać w wydanej niedawno książce dr. Jana Mordawskiego „Statystyka ludności kaszubskiej”. Natomiast spacerując po mieście się tego nie czuje, bo – tak, jak powiedziałem na początku – najważniejszy wyróżnik to jest język. Kaszubi w Gdyni nie mówią na co dzień po kaszubsku. Wizualnie miasto też niczym się nie wyróżnia. Natomiast w Gdyni coś jest z ducha kaszubskiego, bo jak przejdziemy przez centrum miasta, to widzimy flagi kaszubskie, jest pomnik Abrahama – oczywiście trzeba wiedzieć, kim on był, ale to już inna sprawa. Jest także pomnik ks. prał. Hilarego Jastaka – Króla Kaszubów – mówił w wywiadzie dla Magazynu Kaszuby Eugeniusz Pryczkowski.
Dlatego nasz spacer po śródmieściu Gdyni powinniśmy zakończyć właśnie na Placu Kaszubskim. Warto spojrzeć na monumentalną wręcz postać Antoniego Abrahama, chwycić z palec staruszka siedzącego ławce. Wieczorem Plac Kaszubski jest ślicznie oświetlony, aż miło usiąść w knajpce na piętrze znajdującego się tu drewnianego budynku, skąd roztacza się widok na najbardziej kaszubskie miejsce w Trójmieście.
Antoni Abraham – działacz kaszubski, orędownik przyłączenia Kaszub do Polski. Pracował jako tragarz, woźnica, rzemieślnik, sporo wędrował po Kaszubach jako komiwojażer – sprzedawał maszyny do szycia Singera. Pisywał również felietony. Mieszkał m.in. w Bolszewie, Sopocie. Ostatnie lata życia spędził w Gdyni. Z Tomaszem Rogalą w kwietniu 1919 r. przedarł się obaj przez kordon graniczny i dotarł do Warszawy, skąd pociągiem wyjechał do Francji na Konferencję Pokojową w Wersalu. Zażądał tam przyłączenia Kaszub do Polski.
Ławka z Parą Kaszubów stanęła na Placu Kaszubskim 30 września 2006 roku. Jej autorem jest rzeźbiarz i malarz Adam Dawczak-Dębicki. Ławeczka przedstawia małżeństwo Elżbietę i Jakuba Scheibe. Jakub wyemigrował do Ameryki, następnie wrócił do Gdyni. Tu – przy Placu Kaszubskim, wybudował kamienicę wg projektu znanego architekta Wiktora Lorenza (budynek stoi do dziś). Jakub zajmował się rybołówstwem, gdy wypływał w morze, w kamienicy, w specjalnie wybudowanej izdebce czekała na niego zona Elżbieta. Z izby roztacza się widok na całą Zatokę Gdańską. Kamienica stoi na wprost ławeczki (siedzący na niej Jakub wskazuje palcem na wybudowany przez siebie dom), nadal mieszkają w niej potomkowie Jakuba Scheibe. Z jego kieszeni wystaje rulon papieru z napisem: „Jakubie, Jeśli na ostatnim piętrze zbudujesz dla mnie pokoik, będę widziała kiedy wracasz z morza – Elżbieta”.