Kaszubski Grudzień'70. Zbigniew Nastały 1

Kaszubski Grudzień’70. Zbigniew Nastały

„…podczas wojny podpisali volkslistę, więc dzieci ich brały udział w zajściach, gdyż tak ich wychowano w domu”

Na spotkaniach autorskich, wraz z Robertem Chrzanowskim i Piotrem Brzezińskim często – jako autorzy „Pogrzebanych nocą”, mówimy o tym, że przez ponad czterdzieści lat nikt nie napisał książki o ofiarach Grudnia’70. O sprawcach napisano ich wiele. Gomułka, Jaruzelski, Gierek – kto kazał strzelać do robotników? – to pytanie nie dawało spokoju dziennikarzom, prawnikom i historykom.

Sami „robotnicy” (piszę w cudzysłowie, bo znaczna część ofiar nie była robotnikami) niespecjalnie nikogo interesowali. Postawiono im pomnik obok gdańskiej stoczni, i uznano że to wystarczy. Wystarczy lista nazwisk, które nikomu nic nie mówią.

Dlaczego tak się dzieje?

„Robotnicy”, którzy zostali wówczas zabici, łzy ich matek i żon, tragedie rodzin i nocne pospieszne pogrzeby – to wszystko jest bardzo potrzebne w przestrzeni publicznej, ale tylko jako retoryczna formuła. Można się na tego rodzaju obrazki zaklinać, można owych „robotników”  wzywać na świadków historii, można z nimi robić co się żywnie podoba. Nie mają twarzy, poglądów, są więc wielofunkcyjni.

Nikomu nie są potrzebne informacje, że pochodzili z rodzin działaczy PZPR-owskich, albo z rodzin Żołnierzy Niezłomnych (bo byli wśród nich i tacy, i tacy). Po co to komu? Jeszcze by zabici przed 47 laty odzyskali ludzkie twarze i zepsuła się ich wielofunkcyjność.

„Nie wychodź poza przekaz” – mówi do kandydatki na panią premier bohater polskiego thrillera politycznego z Marcinem Dorocińskim w roli głównej. Tak, racja, nie wolno wychodzić poza przekaz, który ma być jasny: „Ofiary Grudnia są po naszej stronie, nie po waszej. To byli bohaterzy, a wy jesteście zdrajcy.” Przekaz wystarczy propagandowo podbić, i już wszystko jasne i oczywiste. Trafia do serc i umysłów Polaków. Tych prawdziwych, rzecz jasna.

Skoro już wspomniałem o propagandzie – w Grudniu’70 na ulice nadmorskich miast nie wyszli wściekli na podwyżkę cen robotnicy, tylko proniemieccy Kaszubi, sterowani przez rewizjonistów z RFN-u. W takim układzie strzelający do nich milicjanci i żołnierze bronili niepodległości.

Dziś uznajemy powyższą tezę za absurdalną. Ale nie zawsze tak było.

Bezpośrednio po „wypadkach grudniowych” (tak wówczas mówiono o tym, co wydarzyło się na ulicach) Dziennik Bałtycki zachęcał czytelników do pisania listów do redakcji z pytaniami o te wydarzenia. Czytelnicy pytali, a przy okazji ujawniali swoje własne opinie. Jako, że całe przedsięwzięcie było sterowane przez Służbę Bezpieczeństwa, dziś w aktach IPN znajduje się ten materiał, z którym miałem okazję się zapoznać podczas pracy nad książką „Pogrzebani nocą”. Okrutnie myli się ten, kto uważa, że po Grudniu’70 powszechna była w Trójmieście opinia o tym, że naprzeciw siebie stanęli bohaterscy robotnicy i podli milicjanci. Nic z tego. W listach tych jedni uważają za zdrajców manifestujących, inni zaś – milicję. Zdrada, hańba, wolność, niepodległość – odmieniane są przez wszystkie przypadki. Głębokość podziału przypomina tą, którą obserwuję dzisiaj.

Dzisiaj funkcjonują i są skuteczne inne spiski, już nie „niemiecko-kaszubskie” – chociaż te nie tracą na aktualności – patrz „dziadek z Wehrmachtu”. Jednak bardziej aktualne i skuteczne są spiski „okrągłostołowe” czy „ubeckie”.

Pozostaje nadzieja, że analogii do Grudnia’70 więcej już nie będzie.

Pomnik poświęcony ofiarom Grudnia '70. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Pomnik poświęcony ofiarom Grudnia ’70. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Zbyszek

Zbyszek miał siedemnaście lat. Tego dnia zdecydował się pójść do przystoczniowej szkoły. Inaczej niż jego brat, który postanowił zrobić sobie wagary.

Zbigniew Nastały padł pod stocznią od strzału prosto w czoło. Żył jeszcze przez półtora godziny. Prawdopodobnie był świadomy – jeden z księży relacjonował, że spowiadał ciężko rannego chłopaka, to mógł być Zbigniew. Potem lekarze próbowali ratować mu życie, ale się nie udało. Jego ciało zostało przez rodzinę odnalezione w prosektorium w Gdańsku.

Robert Chrzanowski jest historykiem, pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej. W grudniu ubiegłego roku ukazała się książka „Pogrzebani nocą”, w której historyk nakreślił sylwetkę Zbigniewa Nastałego.

– Chłopak pochodził z Wejherowa z ubogiej kaszubskiej rodziny. Jego dziadek był woźnicą, ojciec pracował w gdyńskim porcie. Co typowe dla Kaszubów, w czasie drugiej wojny światowej, zostali zmuszeni do podpisania volkslisty.

Zbigniew urodził się w 1953 roku, po nim na świat przyszło jeszcze pięcioro rodzeństwa. Długo mieszkali w trudnych warunkach – na poddaszu kamienicy, w lokalu z ubikacją na klatce schodowej, dopiero w 1964 roku otrzymali przestronne dwupokojowe mieszkanie kwaterunkowe z wszystkimi wygodami – relacjonuje Robert Chrzanowski.

Zbigniew dobrze się uczył. Ukończył podstawówkę w Wejherowie, poszedł do zawodówki. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w książce „Pogrzebani nocą”.

„Co zdecydowało o wyborze tej szkoły? – mówi Marian Nastały (brat Zbigniewa – red.) – Czysty pragmatyzm, nasza rodzina była liczna, jej utrzymanie było trudne, trzeba więc było jak najszybciej zdobyć zawód, posadę i zarabiać”.

W ośmioosobowej rodzinie Nastałych zarabiał tylko ojciec. Matka chorowała i miała III grupę inwalidzką.

Najpierw Zbigniew, a potem jego młodszy brat Marian rozpoczęli naukę w Zasadniczej Szkole Zawodowej Stoczni Remontowej „Nauta”. Kształcili się na ślusarzy.

Można by powiedzieć, że Zbigniew – zdolny uczeń, marnował się w zawodówce. Jednak wykształcony fachowiec – ślusarz, przed 46 laty, to było coś zupełnie innego, niż dziś.

Robert Chrzanowski: – Czekał go awans społeczny i zawodowy, pracownicy stoczni to była wówczas robotnicza elita. Tu zawsze były wyższe zarobki. Zresztą wyuczony fach to była wówczas cenna rzecz, mógł pracować nie tylko w stoczni, ale i w innych zakładach pracy.

Ze wspomnień bliskich i z dokumentów wyłania się obraz typowego nastolatka, nie rzucającego się w oczy. Miał kilku kolegów, ale nie był tzw. duszą towarzystwa. Raczej wyciszony, skryty. Głęboko wierzący, był ministrantem. Miał kilka sympatii, ale jeszcze nie przeżył swojej wielkiej miłości. Nigdy nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych.

Zbigniew Nastały. Źródło: archiwum prywatne
Zbigniew Nastały. Źródło: archiwum prywatne

17 grudnia opuszcza dom ok. godz. 6.30 w towarzystwie swojego brata Mariana. Chłopcy mają jechać do szkoły.

– Brat przyznał się, że wolał iść na wagary – relacjonuje Robert Chrzanowski. – Zbigniew Nastały pojechał sam i tak do końca nie wiadomo co dalej się działo… Znika bez śladu.

Wieczorem nie wraca do domu. Rzecz jasna, rodzina – jak wszyscy na Pomorzu, wie o tym, że w Gdyni trwają „zamieszki”. Sąsiadka Nastałych ma syna lekarza, który pracuje w jednym z gdyńskich szpitali. Rodzice Zbigniewa przekazują jej zdjęcie, sąsiadka pokazuje je swojemu synowi. Lekarz rozpoznaje chłopaka ze zdjęcia. Okazuje się, że tego dnia Zbigniew trafił do szpitala. I najstraszniejsza wiadomość: był operowany, ale nie przeżył.

Z akt sądowych wynika, że został trafiony prosto w czoło.

Prawdopodobnie stało się to pod Stocznią im. Komuny Paryskiej, gdy padła druga salwa, ok. godz. 9.00. Nie wiemy, czy przyłączył się do pochodu, czy też dosięgła go zabłąkana kula, gdy stał z boku i tylko się przypatrywał. I pewnie nigdy już tego się nie dowiemy.

20 grudnia 1970 roku do Nastałych zapukali urzędnicy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. To był wieczór, ok. godz. 20.00. Powiedziano: „szybko zbierajcie się na pogrzeb, nie więcej niż trzy osoby”. Nastałowie zdołali się postawić przedstawicielom władzy ludowej – ostatecznie w pogrzebie uczestniczyło 9 labo 10 (trudno dziś to dokładnie ustalić) bliskich Zbigniewa.

Pogrzeb odbywał się na cmentarzu przy ul. Czyżewskiego w Oliwie. Zakazano jakichkolwiek modlitw, śpiewów. Mimo to ktoś zaintonował pieśń „Witaj Królowo”. Bliscy Zbyszka zdołali ją odśpiewać.

Jak czytamy w „Pogrzebanych Nocą”:

„Śmierć Zbigniewa była ogromnym wstrząsem dla rodziny Nastałych. Matka była dwa tygodnie nieprzytomna, niemalże z dnia na dzień osiwiała, pogorszył się jej wzrok (chorowała na układ nerwowo-sercowy – red.). Ojciec również zaczął mieć problemy ze zdrowiem, zapadł na choroby serca i cukrzycę. (…) Zaniemogła również najmłodsza, siedmioletnia siostra Mirosława, u której śmierć brata spowodowała rozstrój nerwowy”.

Ciało Zbigniewa Nastałego zostało ekshumowane, spoczął na cmentarzu w Śmiechowie.

I jeszcze  – na zakończenie, jeden fragment „Pogrzebanych nocą”:

„Władze partyjne nie rezygnowały też z kultywowania swojej propagandy z okresu Grudnia, kiedy usiłowały wmówić żołnierzom, że rewolta jest dziełem piątej kolumny niemieckiej i współdziałających z nią Kaszubów. Także Edmundowi Nastałemu (ojciec Zbigniewa – red.) wytknięto jego pochodzenie. W lutym 1971 roku sekretarz Oddziałowej Organizacji Partyjnej (…) towarzysz Ś. sugerował, że niektórzy pracownicy portowi (m.in. Nastały – red.) podczas wojny podpisali volkslistę, 'przeto pod ich adresem padło szereg uwag, że dzieci ich brały udział w zajściach, gdyż tak ich wychowano w domu’. Służba Bezpieczeństwa potraktowała poważnie te insynuacje i postanowiła to sprawdzić oraz kontrolować zachowanie wymienionych portowców”.

Pomnik poświęcony ofiarom Grudnia '70. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Pomnik poświęcony ofiarom Grudnia ’70. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

***

Pogrzebani nocą. Źródło: ksiegarnia.dziennikbaltycki.pl
Pogrzebani nocą. Źródło: ksiegarnia.dziennikbaltycki.pl

Korzystałem z książki [mojego współautorstwa] : Piotr Brzeziński, Robert Chrzanowski, Tomasz Słomczyński, „Pogrzebani nocą. Ofiary Grudnia ’70 na Wybrzeżu Gdańskim. Wspomnienia, dokumenty„, POLSKAPRESS  Sp. z o.o., Gdańsk 2016.