Sejm. Majdan. Mediator [FELIETON]

Opozycja, dziennikarze, więc i wyborcy usłyszeli: Spadać! Nie wasza sprawa! My tu rządzimy! Won!

– Jak wiesz nigdy nie byłem uczestnikiem żadnych manifestacji, w PRL-u byłem jeszcze dzieckiem, a mój ojciec nie zabierał mnie na demonstracje, nie angażował się politycznie – powiedział do mnie przyjaciel, który wczoraj spędził noc pod Sejmem. Został do samego końca, do momentu, w którym posłowie PiS opuszczali budynek. – To było dla mnie nowe doświadczenie. Emocje były bardzo duże. Ktoś uderzył pięścią w szybę samochodu. Nerwy puszczały. Całe szczęście, że szyba nie zbiła się. To mógłby być impuls do tego, żeby policja bardziej zdecydowanie weszła do akcji. A złość u protestujących była ogromna. Brakowało niewiele, by doszło do rozlewu krwi – relacjonował przyjaciel.

Od wczoraj nic się nie zmieniło. Sytuacja dalej jest napięta. „To może się źle skończyć” – słychać z obydwu stron konfliktu. Padają sformułowania: „zamach stanu”, „destabilizacja państwa” czy nawet „rewolucja” lub „wojna domowa”. Kiedy to piszę, od paru godzin pod sejmem demonstruje tłum Polaków (nie złodziei, nie komunistów, nie ubeków), niezadowolonych z rządów Prawa i Sprawiedliwości. Ich zwolennicy (również krewcy związkowcy i nosiciele szalików z barwami klubów piłkarskich) pozostają w domu. Przynajmniej na razie. Policja stoi z boku i się przygląda.

W Magazynie Kaszuby dotychczas nie publikowaliśmy tekstów odnoszących się do krajowej polityki. I raczej nigdy nie będzie to naszą specjalnością. Ale Kaszuby są częścią Polski. Nie ma co udawać, że nas to nie dotyczy. Oczywiście, że dotyczy. Jak wszystkich Polaków.

Wielu też chciałoby w naszym Magazynie widzieć portal, w którym będziemy pisać o pięknych krajobrazach i ciekawych zwyczajach ludowych. Tak, w dużej mierze tak właśnie będzie, ale od tej reguły będą wyjątki. Oto właśnie jeden z nich.

Dziś rano zaczynałem pisać artykuł o przedświątecznym zakupowym szaleństwie na Kaszubach. Chciałem poradzić Czytelnikom, gdzie kupić kaszubskie upominki dla bliskich. Jednak, po nieprzespanej – spędzonej przed telewizorem nocy, zmieniłem zdanie. Świąteczne zakupy, choć pewnie ważne dla wielu Czytelników, wydają się dziś miałkim tematem na artykuł.

Walkę polityczną trzeba odróżnić od walki o zasady. Bo mimo wszystko są takie zasady, które politycznych barw nie mają. Można i należy je stosować wobec wszystkich, niezależnie od partyjnej przynależności.

Dotychczas wielu Polaków (zaryzykuję stwierdzenie, że była to tzw. milcząca większość) krytycznie patrzyło na poczynania zarówno KOD-u, jak i PiS-u. Afera taśmowa kontra destrukcja Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli skrytykować jedną stronę, to tak jakby zapisać się w szeregi drugiej. W takiej właśnie zero-jedynkowej rzeczywistości daleko było wielu rozsądnym Polakom do opowiadania się po którejkolwiek ze stron.

Tak było do wczorajszego wieczoru.

Dziś wielu z nich opowie się po stronie protestujących pod sejmem. Bo dzisiaj nie chodzi już o politykę, tylko o zasady. Są działania, które należy uznać za niedopuszczalne, dla których nie ma żadnego usprawiedliwienia, których po prostu robić nie wolno. Bo rzeczywiście, na dłuższą metę grozi to „majdanem”, przemocą na ulicach.

***

Co takiego wydarzyło się w ciągu ostatniej doby?

Najpierw marszałek Kuchciński wykluczył z obrad posła Szczerbę. No tak, można by rzec, kolejna odsłona polsko-polskiej wojenki, tyle straszna, co śmieszna. Tylko, że tu nie chodziło o odebranie posłowi głosu z mównicy sejmowej, tylko odebranie prawa do głosowania. Czyli: pozbawienie opozycji jednego głosu. A jak wiemy, niejednokrotnie poszczególne głosy w parlamencie decydowały o losach takiej czy innej ustawy. Marszałek Kuchciński, nieprowokowany, w ten sposób wytoczył przeciwko opozycji ciężką artylerię.

Chwilę później przez posłów opozycji okupowana była sejmowa mównica. I znowu – można by rzec: kolejna odsłona polsko-polskiej wojenki. Przed oczami stanął obraz posłów Samoobrony – a nie jest to dobre wspomnienie. Ale po chwili przyszła refleksja: co posłowie opozycji mieli zrobić w tej sytuacji? Kiedy ich koledze bez żadnego powodu odbiera się prawo do głosowania i osłabia jako całą formację. Według widzimisię jednego posła PiS, pełniącego akurat funkcje marszałka. Co więc mieli zrobić? Udawać, że nic się nie stało? Krzyczeć z mównicy sejmowej, jak zwykle? Wiadomo, że to by nic nie dało, poza tym że znalazłby się asumpt dla rządowych mediów do przedstawienia protestujących jako krzykaczy i pieniaczy.

Tak czy inaczej, do tego czasu bardziej było to wszystko śmieszne niż oburzające.

Wszystko zmieniło się jednak w momencie, w którym doszło do głosowania w Sali Kolumnowej. Bez udziału mediów, bez jakiejkolwiek kontroli, z ogromnym polem do nadużyć.

Nie tłumaczy opozycji, że takie były warunki, że to wina blokujących mównicę, że… Nie, nie ma tłumaczenia.

Takie stanowienie prawa – to właśnie jest działanie, dla którego nie ma wytłumaczenia. To precedens, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Demokracja w tym momencie rzeczywiście stała się zagrożona. To już zupełnie inna kategoria wagowa niż sejmowe śmichy-chichy i pyskówki.

Wszystko, co działo się później pod sejmem, na ulicy, to, co dzieje się teraz – jest już konsekwencją arogancji partii rządzącej. Arogancji i antydemokratycznego postępku, który nigdy nie powinien mieć miejsca.

Komitet Obrony Demokracji zyskał poważny argument – ci, którzy wzruszali ramionami słysząc o zagrożeniu demokracji (o absurdalnych dość porównaniach do stanu wojennego), po ostatniej nocy zastanawiają się – i zmieniają zdanie. Pyskówki pyskówkami, durna retoryka, złośliwości i obraźliwe gesty z obydwu stron, to wszystko już znamy i na Polakach nie robi to wrażenia.

Ale tu widzieliśmy akt stanowienia prawa, bez żadnej kontroli, bez głosów opozycji, bez mediów, bez zachowania podstawowych standardów. Opozycja, dziennikarze, więc i wyborcy usłyszeli: Spadać! Nie wasza sprawa! My tu rządzimy! Won!

Nagle rządzący dali protestującym świąteczny prezent. Nagle uczynili zasadnymi ich dotychczasowe protesty w obronie demokracji.

***

Co dalej?

Są, jak się wydaje, dwie opcje. Kolejny „polski” grudzień. Nawet nie chcę o tym myśleć. Po napisaniu książki o Grudniu’70 zbyt wiele widziałem bólu i cierpienia wśród bliskich ofiar tamtej tragedii – po 45 latach.

Druga opcja: dogadają się. Wydaje się to nierealne. A może…? Kluczową postacią mógłby być mediator. Zaoferował się prezydent Rzeczpospolitej. Nie jest to dobry pomysł – z oczywistych względów.

Prof. Norbert Maliszewski zaproponował na antenie TVN24, żeby to był ktoś pochodzący ze środowiska akademickiego. Może jest to jakiś pomysł?

Potrzebujemy jednego przyzwoitego, sprawiedliwego, który niczym John Wayne pojawi się w miasteczku i zaprowadzi porządek. Kogoś, kto powstrzyma polityków, głównie partii rządzącej, od dalszego postępowania w sposób niedopuszczalny, szkodliwy i niebezpieczny.

Sprawi, by opozycja, widząc gest dobrej woli ze strony partii rządzącej, odpłaciłaby się tym samym.

Sprawi, że obie strony powstrzymają polityczne i osobiste ambicje i przestaną się opluwać.

Czy znajdzie się taki mediator w czterdziestomilionowym narodzie?

Czasu na znalezienie kogoś takiego jest bardzo niewiele. To byłby niemalże cud, gdyby ktoś taki się znalazł.

 

Tomasz Słomczyński

Redaktor Naczelny

[email protected]