Książka „Wyrwana z piekła” Edmunda Szczesiaka nie jest nowością na rynku wydawniczym, jednakże – mimo to, warta jest polecenia. Szczególnie tym, którzy wciąż chcą postrzegać historię drugiej wojny światowej dwuwymiarowo, bardziej jak przygodę „Czterech pancernych i psa” niż jako traumę i dramat ludzi uwikłanych – wbrew swej woli, w koszmarną rzeczywistość. Jest też ważna jako świadectwo skomplikowanej historii Kaszub i Kaszubów w XX wieku.
Bohaterką tej reporterskiej opowieści jest Gertruda Jutrzenka – Trzebiatowska. Urodziła się w 1924 roku, wychowywała w Borowym Młynie. Była – jak wspominają świadkowie tamtych czasów, najpiękniejszą dziewczyną w tej kaszubskiej wsi, która – co ważne, do 1939 roku leżała w granicach Polski. Nie zmieniło to faktu, że – będąc terenem pogranicza, stanowiła ojczyznę zarówno dla Polaków, jak i Niemców, dla katolików, jak i ewangelików.
Gertruda jako dziecko należała do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Organizacja ta stawiała sobie za cel budowanie „silnych i zdrowych fundamentów na Pomorzu państwowości polskiej”. Uczestniczyła w defiladach z okazji święta 3 Maja, w marcu uroczyście obchodziła imieniny Marszałka i płakała w 1935 roku, gdy odbywał się jego pogrzeb.
W 1939 roku całe Pomorze zostało włączone do Rzeszy. W 1942 roku osiemnastoletnia Gertruda poznała Hansa Kosinga – Niemca. Młodych zeswatały matki, które znały się od lat. Młody Hans musiał jednak jechać na front w mundurze Wehrmachtu. Podczas jego urlopu, w październiku 1943 roku w Borowym Młynie Gertruda i Hans wzięli ślub.
W 1945 roku zbliżała się na Pomorze armia sowiecka.
Jest w książce jeden opis tego, jak wyglądało „wyzwolenie” Pomorza, konkretnie zaś – zajęcia przez Sowietów rodzinnej wsi Gertrudy.
Weszli z bronią gotową do strzału, wycelowaną w zbitą ciżbę, odmawiającą głośno pacierze. Z okrzykiem zapytali: „Germany ili Polaki?” Odpowiedział im chór przelęknionych starców, kobiet i dzieci: „Polaki”.
To jednak niewiele dało, nie uchroniło mieszkańców wsi od cierpień. Po wypiciu pierwszej flaszki wódki, bolszewicy zażądali drugiej.
…i wtedy zaczęło się piekło. Syci i podpici zapragnęli kobiet. Wybierali sobie panny i młode mężatki. Z przyłożonym karabinem do pleców wyprowadzali je do stodoły lub kuchni i zbiorowo gwałcili. Część kobiet siedziała pod piecem, ja na kolanach matki. Obok niej siedziała, trzymając kurczowo dziecko na ręku, młoda matka. Ją upodobał sobie Rosjanin o rysach Azjaty. Był brudny, nieogolony, obszarpany. Kobieta płakała, trzymała się mojej matki, nie chciała iść.
Zgromadzeni w izbie kurczowo trzymali młodą kobietę – tak mocno, że wyrywanie jej przez Azjatę na niewiele się zdało. Wobec tego żołnierz zaczął strzelać. Dopiero wtedy udało mu się pojmać ofiarę. Historię tę opowiedział autorowi „Wyrwanej z piekła” Bogdan Reszka, urodzony w 1935 roku, ówczesny mieszkaniec Borowego Młyna.
Zaczęło się gwałcenie, którego jako dziesięcioletnie, nieświadome dziecko, byłem świadkiem, i które traumatycznie utkwiło w mojej pamięci.
Gertrudy wówczas w Borowym Młynie nie było. Uciekła przed Sowietami do Gdyni. Być może uratowała w ten sposób życie, gdyż wiele młodych Kaszubek i Niemek Rosjanie wówczas rozstrzelali. Być może jednak przeżyłaby, i doczekała starości wśród swoich… Tak czy inaczej, podejmując decyzję o ucieczce, skazała samą siebie na tragiczny los.
Z Gdyni chciała dostać się do Berlina, gdzie miała spotkać się z Hansem. Jednak nie zdołała wsiąść na statek. Do miasta weszli Rosjanie.
O szczegółach tego, co działo się wówczas, z książki się nie dowiemy. Wiadomo, że została schwytana przez Rosjan. Została branką. Po kilkudziesięciu latach staruszka nie chciała o tym mówić.
Z wyrywanych z trudem zdań wynika, że przemierzyła z wojskiem cały szlak do Berlina: na tyłach frontu. Z Gdyni przez Starogard, Chojnice, Wałcz. Trasą, gdzie już było – według słów Gertrudy – czysto.
– Jechalim dużymi autobusami, gdzie wojennych wożą. My schowane. Pilnowali, żeby my nie rozmawiali z obcymi.
Były wśród nich Niemki, Bułgarki, Polki. Branki. Niektórzy wyżsi rangą wojskowi mieli na tyłach frontu swe żony ściągnięte z Rosji, niżsi – upolowane dziewczyny.
W końcu Gertruda trafiła do Berlina. Tam ją wypuszczono. Niestety, nie zdołała odnaleźć Hansa. Postanowiła więc wrócić do Polski, do rodzinnych stron – Borowego Młyna.
Wsiadła do pociągu ruszającego z Berlina na wschód. Wypełnionego sowieckimi żołnierzami. Wtedy po raz drugi…
Pijane wojsko wypatrzyło młode dziewczyny w wagonie dla cywilów. Zostały wyciągnięte siłą i zabrane do przedziałów, w których jechali sowieci…
– Ja nie mogę o tym mówić – broni się przed pytaniami o szczegóły tego drugiego już porwania Gertruda. – Oni nas brali. Dziewcząt brali dużo…
Nie wypuszczono jej, gdy pociąg przejeżdżał przez Chojnice, nie wypuszczono na następnych stacjach. Z pociągu wysiadła dopiero we Lwowie. Tam jeszcze przez miesiąc dzieliła tragiczny los branki – z innymi dziewczętami. Wkrótce Rosjanki i Bułgarki wypuszczono do domu. Gertruda zaś została zesłana na Sybir. Wywieziono ją do Archangielska.
***
Gertruda wróciła do Polski – do Borowego Młyna, w lipcu 1998 roku. Po długich staraniach otrzymała polskie obywatelstwo. Ostatnie lata życia spędziła w Domu Pomocy Społecznej w Lęborku. Zmarła w tym roku, 24 lutego. Została pochowana na cmentarzu w Borowym Młynie.
– Ostatnie lata życia chyba wynagrodziły jej to wszystko, co złego ją wcześniej spotkało – mówił nad grobem Gertrudy autor „Wyrwanej z piekła”, Edmund Szczesiak.
Na okładce książki napisano, że „Jednostkowy los, chociaż wyjątkowo dramatyczny, uosabia tu w znacznej mierze los zbiorowy”. Chodzi o los Kaszubów, których w szczególny sposób uwikłała historia: dla Niemców byli Polakami, dla Rosjan zaś byli Niemcami.
– Jest dużo nieporozumień, jeśli chodzi o tragiczną historię Kaszubów – tłumaczy Edmund Szczesiak, autor „Wyrwanej z piekła”. – Wynikają one z tego, że tereny te zostały wcielone do Rzeszy, nie były traktowane – jak inne części Polski, jak tereny okupowane. Dla zajmujących te tereny Rosjan mieszkańcy byli „Germańcami”. Dodatkowo, dzisiejszy brak zrozumienia specyfiki Pomorza wynika również z tego, że o zsyłkach Kaszubów na Syberię w 1945 roku nie mówiło się w ogóle, nawet w domach, a co dopiero publicznie. Funkcjonowało powiedzenie „a potem znalazł się w zimnych stronach”…
***
Edmund Szczesiak, autor „Wyrwanej z piekła”, jak mówi, nie chciał opisywać tego, co mogłoby być zbyt bolesne dla Gertrudy i jej bliskich. – Bardzo mnie proszono, żebym nie naruszył pewnego tabu, żeby w tej opowieści nie było zbytniej i niepotrzebnej dosłowności – mówi dziś Szczesiak.
Rzeczywiście, czytelnik nie znajdzie tam drastycznych opisów tego, co przeżywała Gertruda na tyłach frontu czy w pociągu z sowieckimi żołnierzami. I bardzo dobrze. Byłyby to opisy zupełnie niepotrzebne. Autorowi udało się oprzeć pokusie napisania tzw. wstrząsającej książki. Bo sama książka nie musi być wstrząsająca – wystarczy, że wstrząsające są losy jej bohaterów.
***
Edmund Szczesiak, Wyrwana z piekła, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2014.
Do nabycia TUTAJ.