Rzecz działa się w latach 60 ubiegłego wieku, kiedy moja mama Maria, kończyła ośmioklasową szkołę podstawową.
Pewnego dnia babcia Konrada wróciła z zakupów z Przodkowa, bardzo zadowolona.
– Marysiu – zawołała do mojej mamy z kuchni– chodź, spójrz, co kupiłam!
Mama biegła ile sił w nogach ze swojego pokoju na piętrze, ciekawa zakupu babci. Gdy dotarła do kuchni, oczy zabłysły z podniecenia – przed nią, na stole, pysznił się nowiusieńki, błyszczący prodiż. Dla tych z Was, którzy nie kojarzą co to jest, wyjaśniam, że to urządzenie na kształt okrągłej blachy z przykrywką, podłączanej do prądu. Służyło do pieczenia ciast i było wtedy nie lada luksusem. Była sobota, a w kaszubskich domach w sobotę zawsze piekło się ciasto „na niedzielę”. Babcia zapowiedziała więc Marysi, że musi pójść pomóc dziadkowi obrabiać zwierzynę do chlewa i poprosiła córkę, by ta wypróbowała nowy nabytek i upiekła jakieś ciasto. Moja mama ochoczo zabrała się do pracy, ponieważ pieczeniem ciast interesowała się od wczesnych lat szczenięcych, więc nie było możliwości by nie wypróbowała takiego cacka. Marysia zdecydowała zrobić babkę na proszku do pieczenia. W tym celu utarła masło z cukrem, dodała po jajku, aromat cytrynowy, potem mąkę, proszek i wymieszała do połączenia składników. Przełożyła masę do prodiża, podłączyła do prądu i poczekała, aż się ciasto upiecze. Ponieważ prodiż posiada okrągłą szybkę w przykrywce, mama umilała sobie czas podglądając jak rośnie. Wreszcie pieczenie dobiegło końca. Marysia odczekała chwilkę, otworzyła pokrywę i postawiła sobie na blacie talerz, na który chciała wyrzucić, do góry nogami,upieczoną babkę. Owinęła prodiż ręcznikiem kuchennym by się nie poparzyć i wzięła zamach, by wyrzucić ciasto na talerz, kiedy nagle…Łup!!! Mama źle oszacowała odległość od talerza i cała zawartość prodiża znalazła się na podłodze. Jakże się dziecko rozbeczało! Babcia, wiedziona instynktem, wpadła na chwilę do domu, a Marysia na podłodze siedzi i szlocha. Łzy rzewne wielkości ziarenek grochu urządzają sobie wyścigi na Marysinych polikach.
– Dziecko, ale dlaczego ty tak szlochasz? – zapytała babcia. – Mamo, bo przecież widzisz, że mi całe ciasto spadło na podłogę, kiedy próbowałam je przełożyć na talerz! Na pewno jesteś zła, że zmarnowało się tyle jajek, masła, cukru. Buuuhuhhhuhu!
A babcia na to – w śmiech.
– Mamo, ale dlaczego się śmiejesz? Myślałam, ze będziesz krzyczeć – powiedziała Marysia.
– Dziecko, a dlaczego mam krzyczeć? Starałaś się jak mogłaś, to twoje pierwsze prodiżowe ciasto, takie rzeczy się zdarzają nawet najlepszym. Jeśli zmarnowały się produkty – trudno. Następnym razem będziesz już pamiętać, że należy położyć talerz na otwartym prodiżu i wtedy, przytrzymując go, przekręcić blachę do góry nogami. A teraz chodź, kupiłam pyszne cukierki w sklepie, osłodzimy sobie życie. – Mamo, jesteś najlepsza na świecie – skwitowała Marysia tuląc się do maminej piersi.
A ja dziś mogę się pochwalić, że moja mama przejęła tę przypadłość po babci – nigdy nie usłyszałam od niej bury za zbity wazon czy potłuczony talerz, za nieudane ciasto lub spaloną potrawę.
Ciasto proszkowe nazywane jest też na Kaszubach desznym kùchã, czyli szybką babką ponieważ ukręcenie jej w makutrze zabiera niewiele czasu.
- 1 kostka masła
- 1 szklanka cukru
- 5 jajek
- 1 1/2 szklanki mąki pszennej
- 1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
- 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- skórka z cytryny lub inny aromat
Ucieramy masło ze szklanką cukru, dodając stopniowo po jednym jajku i aromat. Powoli dodajemy przesiane mąki wraz z proszkiem do pieczenia. Wykładamy do blaszki i pieczemy przez około 50 minut, w temperaturze 180 stopni. Po wystudzeniu można babkę polukrować.