Może to banalne pytanie, ale je zadam: Dlaczego pani śpiewa po kaszubsku?
To może się wydawać banalne pytanie, ale wcale takim nie jest. To jest dla mnie naturalne. Jestem rodowitą kartuzianką. Język kaszubski jest pierwszym językiem, który poznałam. W domu mówiło się po kaszubsku i po polsku. Po polsku mówiło się też po to, żeby nam, dzieciom krzywdy nie zrobić.
Wiadomo, dzieci szły do szkoły i w szkole musiały mówić po polsku. Bo jak dzieci mówiły w szkole po kaszubsku, to nawet zdarzało się, że były wysyłane do szkoły specjalnej. Tak było…
Jest pani kolejną osobą, która mi mówi o tym, że w dzieciństwie w szkole nie można było specjalnie chwalić się swoim kaszubskim rodowodem.
Tak. To był efekt celowego, odgórnego działania. Tak się tłumi wszelkie powstania – ogłupiając lud.
Trzeba więc było ukrywać swoją kaszubskość?
Nie, tu nie chodzi o pochodzenie, tylko o język. Nie chodziło o ukrywanie tożsamości – w szkole byli sami Kaszubi, więc nie było sensu udawać. Chodzi o język kaszubski, z którym trzeba się było ukrywać, o sytuacje w których ktoś mówił po kaszubsku albo „zaciągał” lub na przykład nie odmieniał końcówek – bo w języku kaszubskim czasem nie odmieniamy końcówek. Jeśli z tego robimy polonizm, to wychodzi coś dziwnego – „ja był”, „ja widział”. I to się od razu kojarzy…
Z wiochą?
Z wiochą, tak, dokładnie. Tak mówi przygłup jakiś. Na skutek działania ówczesnej propagandy, jeśli ktoś miał takie naleciałości językowe, to mógł się z tym czuć gorzej… Zresztą ja do dzisiaj, jak mówię po polsku, to mam naleciałości i melodię języka inną – ze względu na to, że pierwszym moim językiem był kaszubski właśnie. To jest zupełnie naturalne. Jak się z kimś rozmawia po polsku, to słychać, kto mówi po kaszubsku, a kto nie…
Śpiewa pani po kaszubsku, bo to naturalne, bo to pani pierwszy język…
I jestem lokalną patriotką. Dla mnie ta ziemia, Kaszuby, cała kultura, która się z tym wiąże, nawet każdy kamień przy drodze… Dla mnie to jest coś takiego… Może nie obsesyjny patriotyzm, ale bardzo silne poczucie obowiązku. Moim obowiązkiem jest kultywować tę tradycję.
Robi to pani śpiewając po kaszubsku, ale nie są to pieśni ludowe.
Robię to inaczej – nie jestem w zespole folklorystycznym, choć moja muzyka zawiera w sobie elementy folku. Dla mnie podstawą jest język kaszubski. Muzyka jest już zupełnie z innej bajki.
Jak dzisiaj ludzie reagują na język kaszubski na scenie ogólnopolskiej?
Reagują bardzo fajnie. Czasem nie wiedzą, że to kaszubski, pytają, czy jest to ukraiński. Myślą, że jest to jakiś wschodni język. Powiem szczerze, że często jest tak, że na język kaszubski lepiej, fajniej reagują ludzie nie pochodzący z Kaszub, niż sami Kaszubi. Nie wiem, czy za to, co teraz powiem nie będę miała tutaj na Kaszubach nieprzyjemności, i nie wiem, czy pan to w wywiadzie zamieści…
Zamieszczę wszystko, co pani powie.
Dobrze. Uważam, że Kaszubi kompletnie nie doceniają tego, co mają.
Taki damy tytuł wywiadu.
O, nie!!! [śmiech] .
Uważam, że wstydzimy się, nie doceniamy tego, co mamy. Spotykam się z taką postawą: „Po co? Po co się wygłupiać? Po co nam w ogóle ten kaszubski?” To jest brak wiary, brak motywacji, Kaszubi nie czują wartości w posługiwaniu się tym językiem. Przyjmują wszystko z zewnątrz, bo to jest fajne. Ale swoje – to nie…
Uściślijmy może – mówi pani „Kaszubi”. Jak sadzę, nie ma pani na myśli wszystkich Kaszubów.
Oczywiście, że nie. Są też i tacy, którzy kultywują tradycje i język. Ale czuję, że jest takie przekonanie, o którym powiedziałam – i nie wiem, z czego to wynika.
Porozmawiajmy o muzyce. Język kaszubski zazwyczaj utożsamiany jest z folkiem, w tradycyjnym wydaniu. Kaszubka musi mieć kiecę, występować w stroju ludowym.
Oczywiście, tak jest.
Pani próbuje przełamać ten stereotyp.
Nie tylko ja, są jeszcze inne zespoły, które też próbują to robić. Ale jest coś takiego, to chyba efekt jeszcze tej dawnej propagandy, że my się kojarzymy z ludowymi strojami, i mieszkamy w starych chałupach.
Tym bardziej potrzebne są inicjatywy polegające na przekładaniu kaszubskości na język nowoczesny, współczesny.
No pewnie! To jest bardzo fajne. I to się dzieje. Niech pan zwróci uwagę na wysyp galerii, ludzie próbują to robić. Trampki malowane we wzory kaszubskie, takie rzeczy. To już trwa od jakiegoś czasu, ale wydaje mi się, że jeszcze wyraźniej mamy do czynienia z przełamaniem poglądu, zgodnie z którym traktuje się kaszubszczyznę jak skansen. Niech pan zwróci uwagę, jak młodzież reaguje. Nie miałam pojęcia, ilu młodych ludzi słucha mojej muzyki. Przekonuję się o tym na koncertach.
Myślała pani, że dla kogo śpiewa?
Na początku nie wiedziałam, do kogo trafimy, ale spodziewaliśmy się, że bardziej do ludzi dojrzałych, starszych. Tymczasem młodzi cieszą i się rajcują, że wiedzą jak jest na przykład traktor po kaszubsku. To jest frajda i nauka przez zabawę. Nie dość, że mogą sobie fajnie potańczyć, to jeszcze przy okazji poznają kilka słów po kaszubsku.
Teraz kilka słów o nowej płycie Damroki Kwidzińskiej, nazywa się „Made in Kaszëbë”. Proszę się pochwalić.
No właśnie się chwalę i zachęcam wszystkich do kupienia. To jest kontynuacja poprzedniej płyty, „Kaszëbë joł”. „Made in Kaszëbë” jest trochę delikatniejsza, ale to kontynuacja tej drogi, na która weszliśmy kilka lat temu. Jestem z niej bardzo dumna.
Cieszę się z tego, ze grają na niej muzycy z bardzo wysokiej półki. Udało mi się do tego projektu zaprosić muzyków, którzy dzisiaj grają ze mną, a jutro ze Steczkowską albo z Możdżerem… Słyszałam kiedyś coś takiego: „Jak wy robicie coś po kaszubsku, to róbcie tak, żeby to nie była siara”.
Nie wiem, czy pan pamięta, jak powstało Radio Kaszebe, występowało tam kilka zespolików. I to niestety był taki średni poziom… Słyszałam wtedy ludzi, którzy mówili: „no fajnie, że po kaszubsku, ale żeby to jakoś brzmiało…” Wszystko było słabej jakości. Było słychać, że to nie jest grane przez zawodowych muzyków.
Wtedy sobie pomyślałam, że trzeba zrobić coś żeby nie było wstydu. Żeby się nie przyjęło i utarło, że jak coś jest kaszubskie, to jest kiczowate, „umpa umpa”.
Kiedy u pani pojawiła się taka myśl?
Przełom w moim myśleniu pojawił się, gdy do swojego projektu zaprosił mnie Olo Walicki. Napisałam teksty i śpiewaliśmy – chodzi o płytę Olo Walickiego „Kaszebe”. Wtedy „przeskoczyłam”. Wcześniej to, co robiłam… to było takie trochę weselne granie – fajne, ale… I nagle: Olo Walicki. Pomyślałam: „o nie, nigdy już nie schodzę w dół”.
Ile lat temu to było?
„Kaszebe” Ola Walickiego to jest 2007 rok, potem była moja płyta „Kaszëbë Joł” – w 2011 roku. Dostaliśmy stypendium od marszałka, kompletnie kasy nie mieliśmy. Ale mieliśmy przyjaciół i znajomych wśród muzyków, i udało się ich namówić do udziału w projekcie.
I teraz, druga płyta „Made in Kaszëbë” – i pełna profeska.
Tak, i pełna profeska.
NAJNOWSZA PŁYTA DAMROKI „MADE IN KASZEBE” DO KUPIENIA – TUTAJ