[tekst: Ryszard Leszkowski]
– Bracie Antoni, na komplecie całkiem zaschło mi w gardle. Ostatni psalm to już wychrypiałem. Może by tak na kufelek, co? Do jutrzni jeszcze prawie cztery godziny?
– Cicho bracie Wilhelmie, zbliża się brat Stephanus. Jeszcze doniesie przeorowi, że rozmawiamy. Ale… Czemu nie? Dobry kufelek nie jest zły. Za 15 minut spotkamy się w piwniczce pod refektarzem, tylko dyskretnie. A może by tak po „maluchu”, co? Napoczniemy achtelik? Pilnujmy się… Uwaga na brata prokuratora!
Wszelkie podobieństwa do osób są niezamierzone i przypadkowe. Jedyna w tym dialogu postać ojca Andreasa, ma tylko tyle wspólnego z klasztorną historią, co imię. Jest jednym z dwóch zakonników- kartuzów, których postacie, uzdolniony artystycznie współbrat namalował na desce. Możemy ich oglądać przy wejściu na emporę organową kościoła poklasztornego w Kartuzach.
Dla nieobeznanych z regułami życia klasztornego, wyjaśnijmy, że w zakonnym oficjum kompleta to ostatnie nabożeństwo o zachodzie słońca, zaś jutrznia to pierwsze nocne modlitwy i laudensy, odbywające się około północy. Zaś ojciec Stephanus, prokurator przywołany w dialogu, zarządzał majątkiem klasztornym kartuzów.
Nunguam reformata (1)
Na kufelek? Po „maluchu”? I to kto – ojcowie eremici z Kartuzji Kaszubskiej? Czy to możliwe? Wszak kongregację otacza aura świętości.
Samotność, milczenie i kontemplacja – to nakazy reguły kartuskiej, spisane w 1127 r. przez piątego przeora Grande Chartreuse Piotra Guigo de Chastel w Consuetudines Carthusiensis („Zwyczaje kartuskie”).
Połączenie elementów eremickich (samotność w domkach – pustelniach) z cenobickimi (wspólne posiłki w refektarzu, uczestnictwo w liturgii godzin oraz niedzielna rekreacja –spacer), sprzyjało zachowaniu dyscypliny klasztornej. Wpływ na nią miał także obowiązujący braci chórowych nakaz samotnej pracy w eremach. Dodajmy jeszcze do tego jarską kuchnię i posty… to wszystko sprawia, że regułę Kartuzów uznaje się dziś uznać za jedna z bardziej „surowych”.
W literaturze historycznej można znaleźć taką oto ocenę kartuskiej kongregacji (2):
„Zwyczaje kartuskie”, jakkolwiek wiele zawdzięczające innym powstałym w XI i XII wiwku zakonom reformy gregoriańskiej, w sposób chyba najszczęśliwszy połączyły nurty cenobicki i eremicki życia zakonnego. Najpewniej temu należy przypisać nie zakłócony rozwój kongregacji, która nigdy nie popadła w stan rozprzężenia w przeciwieństwie do benedyktynów, innych wspólnot gregoriańskich, czy później powstałych grup mendykanckich. Kartuzi, w odróżnieniu od innych wspólnot monastycznych, nie wymagali nigdy reformy życia klasztornego, co podkreślił w bulli zatwierdzającej nową redakcję statutów kartuskich z 1688 r. papież Innocenty XI, stwierdzając: Carthusia nunquam reformata, quia nunquam deformata (3)
Nunguam deformata? (4)
Zajrzyjmy do kartuskiego klasztoru z XVII stulecia. Nie będziemy jednak szukać w jego murach świętości, lecz – za ks. Pawłem Czaplewskim, ludzkich słabości.
Historyk ks. Paweł Czaplewski, autor wydanej w 1966 roku „Kartuzjii kaszubskiej”, niespecjalnie lubił białych mnichów z Raju Maryi, którym to mianem określano kartuski klasztor. Z drugiej strony jednak nie można mu też odmówić obiektywizmu uczonego.
Drażniły go konszachty kartuzów z Krzyżakami, dodajmy – dobroczyńcami klasztoru. Pisze on, że tak czyniąc, zapomnieli o regule i nadużywali habitu, a wszystko wynikać miało z ich poczucia związków z nacją niemiecką, i jako „obcoplemieńcy z Zachodu nie chcieli mieć Polaka nad sobą”.
Tak na marginesie zauważmy, że współczesny historyk prof. Klemens Bruski z Gdańska zauważa, iż „oceny takie już dziś nie wystarczą, zbyt mocno przenoszą bowiem w epokę wieków średnich pojęcia współczesne, a zwłaszcza doznania i urazy charakterystyczne dla pokoleń doznających na sobie wszelkich niegodziwości nacji niemieckiej”.
Jako się rzekło, autor „Kartuzji Kaszubskiej” miał mnichom to i owo za złe. Tym łatwiej było mu eksponować rysy na, wydawałoby się, nieskazitelnym wizerunku kartuzów z Raju Maryi. W rezultacie znamy dziś szczegóły wizytacji, które odbywały się w XVII wieku. Dokonywali ich przełożeni zakonni z prowincji nadreńskiej, a potem górnoniemieckiej. Zachowane dokumenty dostarczają aż nadto przykładów wykroczeń kartuzów przeciw dyscyplinie i regule.
Zauważyć należy, że jeszcze przed rokiem 1454 r. w klasztorze znajdującym się w dzisiejszych Kartuzach, obowiązywał taki rygor, że nazywany był „koroną całego zakonu” (Corona totus Ordonom nostri)”. co więc się stało w latach późniejszych?
Źle zaczęło się dziać po wybuchu reformacji. Nauki Lutra w pobliskim Gdańsku znalazły wielki posłuch. Przez całe dziesięciolecia XVI w. do Raju Maryi wizytatorzy nie docierali, a liczba braci zakonnych malała. O stanie wspólnoty niech świadczy fakt, że w 1541 w konwencie przebywało czterech ojców, a pięć lat później było ich już tylko trzech.
Najgorsze klasztor przetrwał, ale kłopoty z dyscypliną pozostały.
Grzech pierwszy – przeciw wstrzemięźliwości
W 1627 r. wizytatorzy z prowincji nadreńskiej upominali braci, aby zaniechali pijaństwa, zaś po wizytacji przybyłej z prowincji górnoniemieckiej, generał zakonu w 1686 r. upominał przeora Raju Maryi aby piwa i wina nie wydawał ponad ustaloną miarę. Nawet wizytacja za czasów zacnego i uczonego przeora Jerzego Schwengla stwierdziła, że mnisi urządzali libacje, przeciągające się do wieczora, a nawet nocy.
Z zapisów sporządzanych w klasztorze, wynika, że w 1591 r. siedmiu ojców zużyło 30 beczek piwa. Licząc, że beczka pruska mieściła 114, 5 litra, na każdego z mnichów przypadało 1,3 litra dziennie. Ks. P. Czapiewski nie uważa jednak tej ilości za nadmierną, jako że piwo zastępowało kawę i herbatę. W tym czasie spożycie piwa w Gdańsku było ogromne, m.in. w związku z brakiem w mieście odpowiedniej wody do picia.
Ojcowie z Nadrenii zapewne przyzwyczajeni byli do wina. Nałożyli w 1601 r. na dzierżawcę wsi Czaple obowiązek dostarczania klasztorowi połowy beczki wina kanaryjskiego rocznie, a w 1632 r. zapewnili sobie u karczmarza gdyńskiego całą beczkę wina co roku.
W ten sposób podnosiło się spożycie alkoholu w klasztorze, aż, jak wyżej wspomnieliśmy, interweniować musiał sam generał zakonu.
W połowie XVII w. pokusa stała się jeszcze większa, jako że klasztor założył własną gorzelnię, która dostarczała klasztorowi przez sześć zimowych miesięcy, co tydzień jeden achtelik (1/8 część beczki) wódki. Używano jej dla uodpornienia przed działaniem zimnego piwa, mimo że w 1732 r. na czas zimy ustawiany był w środku refektarza specjalny ogrzewacz do piwa, a w celach pieców nie brakło…
Grzech drugi – przeciw posłuszeństwu
Wizytatorzy w 1621 r. zauważyli, że ojcowie przejawiają brak respektu wobec przeora Henryka Villariusa, cenionego dla pokory, pobożności, trzeźwości i znajomości języków. W 1653 r. piszą o braku subordynacji i poszanowania przełożonych. W podobnym tonie piszą w latach 1665 i w 1671.Wizytatorzy w 1686 r. upominali przeora, aby występki mnichów poskramiał odpowiednimi karami. W 1728 r. wizytatorzy zanotowali: „Karność klasztorna tak podupadła, a uprawianie cnoty i przestrzeganie reguły tak dalece zanikły, że tylko rumieńcem oblani dom ten Rajem Maryi nazwać możemy”. W 1648 r. napominano przeora Filipa Bolmana, aby „podzieliwszy się ciężarem administracyjnym z wyznaczonymi pomocnikami, mógł niekiedy „z Maryją zasiadać u stóp Chrystusowych i częściej przebywając w klasztorze powtarzać z Dawidem: Audiam, quid loquatur in me Dominus Deus” (fragment Księgi Pslamów).
Grzech trzeci, czwarty, piąty… i kolejne
Za przeora Henryka Villariusa podupadło w konwencie stosowanie głównych reguł: milczenia i samotności – pisali wizytatorzy w 1621 r., a 27 lat później wytykali, że obok ojców pobożnych, znajdowali w Kartuzji leniwych w służbie bożej, niezgodnych, bezdusznych, wykraczających przeciw regule samotności i milczenia.
W 1722 r. wizytatorzy notują, że „z wyjątkiem zaledwie kilku ojców, inni na ciągłym łazikowaniu poza celami i wzajemnym gwarzeniu spędzają nie tylko całe dnie, ale i nawet godziny nocne, tak iż wstydliwość i pobożność zanikły”.
Źle działo się za murami klasztoru, skoro w 1639 r. chłopak zabił w kuchni brata.
Ta tragiczna historia widać niewiele zmieniła, skoro wizytatorzy w 1653 r. zauważyli, że poddani wyzywająco odnoszą się do przeora i prokuratora, i że do imion mnichów zaledwie niekiedy dodaje się grzecznościowe „frater”.
Zakonnik z Raju Maryi Mikołaj Steurman goszcząc w kartuzji gidelskiej, rzucił się na tamtejszego przeora i tak zbił go kijem, że ten po kilku godzinach dokonał żywota. Trafił do celi więziennej w macierzystym klasztorze.
A propos cel więziennych – z zachowanych dokumentów wynika, że od początku XVII w. karcer rzadko stał pusty.
Wtrącony doń w 1606 r. Marcin z Trzemeszna, sześciokrotnie z niego uciekał. Ojciec Rajnold Schlein „ulotniwszy” się z klasztoru w 1673 r., tułał się przez kilka lat po świecie. Wróciwszy w 1679 r., odsiadywał pokutę w więzieniu klasztornym aż do śmierci w 1682 r., tkając złociste pasy celebransów. Podobne przykłady można mnożyć: Żywota w celi dokonał w 1724 r. inny uciekinier, gdańszczanin Marcin Haasen. „Zabijał” czas czytając dostarczane mu dzieła i pisał własne. Z celi uciekł do Gdańska ojciec Jakub Streithagen, który wcześniej złożył profesję (czyli przyjął śluby zakonne). „Dostarczony” do klasztoru uciekał jeszcze kilkakrotnie. Poeta – improwizator, ojciec Herman Holling wtrącony przez wizytatora w 1714 r. do celi, zmarł w niej w 1733 r.
Zaś ojciec Michał Steither, magister filozofii- obłąkany matematyk i astronom spędził w swej celi 50 lat (1679- 1729). Nieustannie kreślił węglem sfery i ciała niebieskie.
To nie Niemcy, to miejscowi?
Prawdąa jest, że XVII i XVIII wieku w życie kartuskiej społeczności klasztornej wkradło się rozprzężenie, ale pamiętajmy że obraz tu przedstawiony jest jednostronny. Nie przywołaliśmy tu zastępów zakonników oddanych służbie Bożej, mężów uczonych.
Ks. P. Czapiewski konkluduje: „Raj Maryi, goszczący w swoich murach przeważnie Niemców, z natury łatwiej poddających się wszelkiej dyscyplinie, wolny był początkowo od skrajnego wyłamywania się spod reguły klasztornej, a odchylenia od niej, jakie tam się zdarzały, spadały najczęściej na karb przedstawicieli właśnie szlacheckiego, miejscowego pochodzenia”.
Wybryki zakonników z Raju Maryi nad jeziorem Klasztornym w żadnej mierze nie zmieniają jednak faktu, że sława kartuzów, jako zgromadzenia o najsurowszej regule przetrwała wieki i dzisiejsi kartuzi godni są swej legendy.
Ryszard Leszkowski
(1), (3), (4) Cartusia numquam reformata, quia nunquam deformata – w wolnym tłumaczeniu: Kartuzja nigdy nie potrzebowała reformy gdyż nigdy nie była zdeformowana. Tym hasłem szczycili się Kartuzi zwracając uwagę na swoją wierność surowej regule.
(2) Sobiesław Szybkowski, Zakon kartuzów; w Dzieje Kartuz (T 1), Kartuzy 1998.