Pomyślunki – z harfą, konno, w Połęczynie

I tak sobie wędruję dalej w tym upale, z harfą albo lutnią, leżąc na stoku wzniesienia

Połęczyno DO POMYSLUNKÓW
www.eko-kapio.pl

[Zdjęcia: Tomasz Słomczyński]

Wędrówki kaszubskie mogą, rzecz jasna, mieć różne dystanse. Ostatnie moje pomyślunki opisałem na trasie 17-kilometrowej. Tym razem będzie inaczej. Odwiedzę jedną wieś. Jedną, jedyną i nigdzie dalej nie pójdę. Z dwóch przyczyn: pierwsza jest taka, że upał nie daje żyć, trawa jest zielona, niebo niebieskie. Wnioski nasuwają się same (wcześniej już pisałem, że Harpagan ze mnie żaden). Druga przyczyna mojego lenistwa jest bardziej psychologiczna. Czas. Jakże go nam brakuje. Zawsze musimy gdzieś lecieć. A dziś jest niedziela. Chcę więc zwolnić tempo i bez pośpiechu wsłuchać się w to, co Połęczyno ma mi dziś do powiedzenia.

Nie będę oszukiwał, nie jestem tu pierwszy raz. Jedną połęczyńską historię opisałem w swojej książce „Miejsca Przeklęte”.

Widziałem go tylko jeden raz, kiedy w Połęczynie był jeszcze sklep. (…) Wzięliśmy po czarnym specjalu i usiedliśmy na murku. W prawie-milczeniu obserwowaliśmy czubki swoich butów, niekiedy rzucając jakieś słowo, jak kamyk do wspólnego ogródka. Wysmażona małżowina słońca zdawała się wsłuchiwać w naszą niespieszną, bardziej milczącą niż artykułowaną, rozmowę.

I wtedy się pojawił.

Wysoki i chudy, brudny, ubrany jak włóczęga. Nie pamiętam już szczegółów, zdaje się, że miał brodę i gęste zmierzwione włosy. Od razu było widać, że jest z nim coś nie tak. W pamięci pozostało, że nie patrzył na boki, wzrok miał utkwiony przed siebie.

(…) Wziął czarnego specjala w butelce i wszedł na skarpę.

Tak jakbym miał gdzieś w głowie schowaną fotografię: mężczyzna wyciągnął prawą rękę do przodu i lekko w górę, do słońca. Trzymał w niej butelkę z piwem. Odchylił głowę do tyłu. Lewa noga została z tyłu w pół kroku, prawa była lekko ugięta w kolanie. Lewa ręka, wyprostowana jak struna, powoli powędrowała do góry, ale nie wyżej niż ponad ramię. Zastygł. Udawał posąg jakiś, pomnik. (…) Potem usłyszałem taką historię: że był inny niż wszyscy we wsi, taki uczony bardziej. No i zakochał się, a ona konsekwentnie odmawiała.

Pili wtedy. Nie wiadomo (albo wiadomo) kto tam był, kto pierwszy wpadł na ten pomysł, czyja ręka go zrealizowała, lepiej dziś już nie wnikać. Wsypali mu środek pobudzający do piwa. Coś, co daje się bykom rozpłodowym, coś co działa na układ nerwowy, żeby byki chętniej pokrywały krowy. Myśleli, ze będzie wesoło. Ale nie było. Ledwo go odratowali, ale nie zdołali zawrócić go z dalekiej podróży. Chłop nigdy już z tej wyprawy nie wrócił. Wkrótce potem zobaczyli, jak przybiera pozy na górce przed sklepem.

***

Połęczyno. Dziś zalane słońcem – tak jak wtedy, przed kilku laty, gdy zobaczyłem tu po raz pierwszy szaleńca udającego pomnik. Postanowiłem się wybrać do tej wsi po raz kolejny, tym razem jednak w konkretnym celu, który nie ma nic wspólnego ze złocistym napojem.

Nigdy jakoś nie mogłem trafić do tutejszego kościoła. A kościół, jak podają różne internetowe krótkie informacje, jest jak najbardziej zabytkowy i godny zainteresowania.

...i zabytkowa jest drewniana wieżyczka, która wygląda jakby zaraz miała sie przewrócić.wieżyczka,
…i zabytkowa jest drewniana wieżyczka, która wygląda jakby zaraz miała się przewrócić. Może dlatego zdjęto z niej krzyż?

Kościół p.w. Św. Andrzeja Boboli w Połęczynie powstał w latach 1911-12 jako filia świątyni ewangelickiej w Szymbarku. Stanowi przykład kameralnej, wiejskiej świątyni, która zachowała do czasów obecnych zarówno pierwotny kształt architektoniczny, jak i elementy wystroju oraz wyposażenie wnętrza. Ponadto niewielka neogotycka bryła kościoła położona malowniczo na wzniesieniu porośniętym starodrzewem stanowi charakterystyczny element kompozycyjny wtopiony w pejzaż wsi Połęczyno, czyniąc go bardzo charakterystycznym (Źródło: somonino.pl).

Pod innym wirtualnym adresem czytam, skąd pomysł, żeby patronem kościoła był Andrzej Bobola.

Wybór patrona nie był przypadkowy. Po II wojnie światowej osiedliło się tutaj sporo rodzin z kresów wschodnich dawnej Rzeczypospolitej i to oni zaproponował żeby kościół był pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli Męczennika ze wschodu. Ksiądz proboszcz przyjął tę propozycje od pobożnej parafianki pani Bujko, tym bardziej że sam cenił sobie tego świętego (Źródło: poleczyno.pl).

Tymczasem kończy się msza (w każdą niedzielę na 9.30). Niedzielny poranek to w zasadzie jedyna okazja, żeby obejrzeć wnętrze świątyni. Po tym, jak ludzie wychodzą, jest chwila na zwiedzanie, zanim kościelny z żoną nie zamkną drzwi.

Na chórze i znajduję drzwi...
Myszkuję po kątach na chórze i znajduję drzwi…

 

 

***

Dziś Połęczyno jest bardziej „europejskie” niż jeszcze przed kilku laty. Dumnie i nowocześnie wyglądają postawione tablice, wiata, teren zagospodarowany i „zainwestowany” dla ruchu turystycznego.

DSC_0332

Dzisiaj turystów tu nie ma, a ludziska rozeszli się do domów po mszy, i tylko kilka osób komentuje aktualną sytuację geopolityczną stojąc przy ufundowanych przez Unię Europejską tablicach („ja tam nie wierzę, żeby oni przychodzili do Unii, bo uciekają przed wojną u siebie…”). Wychwycone jedno zdanie, jak sądzę o imigrantach.

Same tablice zaś czytam z prawdziwym zainteresowaniem. Dają sporo tematów do pomyślunków.

Same pomyślunki zaś, po lekturze tablic, mają charakter ściśle historyczny.

Wędruję sobie przez dzikie lasy, przez bagna, wsie tutejsze to jakieś sklecone z gliny i kamieni domostwa, w których żyją umorusani ludzie, włosy zmierzwione, twarze ogorzałe, wzrok dziki, gdzieniegdzie jakaś krowina, prosię biegające luzem między chałupami. Błoto. Przyglądają mi się ciekawie, bez lęku, wszak do siodła, zamiast miecza przytroczoną mam harfę…

Co? „Harfę”? No cóż, znając moje zamiłowanie do rywalizacji i wysiłku fizycznego, to raczej byłbym wędrownym poetą, niż rycerzem. Mniejsza o to.

Jest rok 1241, Kaszubami władają książęta pomorscy. Tu, gdzie teraz leżę w trawie, kontemplując sylwetkę kościoła, znajduje się tak zwana kasztelania goręczyńska. Miejscowi mówią: Białe Błota, bo oprócz lasów, pełno tu bagien.

Wędrując tak w czasie, docieram do 1309 roku, wówczas zaczynają się na gościńcach pojawiać zakonni rycerze w białych płaszczach z czarnymi krzyżami. Książąt kaszubskich – Subisławiców już nie ma. A od roku 1381 w kolasach wędrują tutejszymi traktami inni mnisi, znacznie mniej bojowo nastawieni. To zazwyczaj (choć nie zawsze) milczący i ponurzy kartuzi doglądający swoich interesów.

Potem wjeżdżam w sam środek wojny trzynastoletniej między królem Polski i zakonem krzyżackim (1454-1466). Wsie płoną, ludzie chowają się po lasach. Zresztą coraz mniej tu ludzi, sioła zarastają, puszcza postępuje tam, gdzie jeszcze niedawno biegały luzem puszczane prosięta. Okolica się wyludnia.

I tak wędruję dalej grzejąc się w słońcu, teraz już leżąc na stoku wzniesienia nad potokiem zwanym Reknicą, wpatrując się w szeroką dolinę niemalże wyschniętej dzisiaj rzeczki.

DSC_0261
Połęczyno, widok na dolinę Reknicy.

Zajeżdżam z moją lutnią do początków szesnastego stulecia. Widzę, jak gościńcami jadą wozy zaprzężone w woły, ciągną dobytek ludzi mówiących po niemiecku. Luteranie, sprowadzeni tu przez kartuzów i lokalnych możnowładców. Zajmują stare, opuszczone chaty, rozbudowują je, budują nowe. Wprowadzają porządki – błotniste podwórka zamieniają w twarde klepiska a świnie nie biegają już luzem tylko mają zgrabne i solidne zagrody.

Puszcza z hukiem opadających drzew kurczy się i kurczy. Na stokach doliny Reknicy, gdzie dzisiaj sieje się zboża, niczym wypryski, sterczą z trawy pnie kilkusetletnich dębów. W prawie każdej wsi powstają teraz huty szkła. Wypalany jest węgiel, piece muszą mieć paliwo. Piasku tu pod dostatkiem. Nadymając policzki ludzie produkują masowo szklane naczynia.

Pod okiem biegłych w rachunkach kartuzów wyposażonych w pergaminy i gęsie pióra, powstają wsie: Chylowa Huta, Starkowa Huta, Fustpeterowa Huta, Egiertowska Huta, Kapelowa Huta, Grabowska Huta… Naczynia wędrują do Gdańska, ciężkie monety do klasztoru, który dzisiaj jest atrakcją turystyczną Kartuz.

Pomyślunek mógłby jeszcze się przeciągnąć, zajechałbym swoim nowym automobilem (z maszyną do pisania w bagażniku i akordeonem) w rok 1912, gdy po raz pierwszy na kościelnej wieży w Połęczynie zabrzmiał dzwon, a potem prosto w lata trzydzieste, tu, na pogranicze. W Połęczynie przebiegała granica między Wolnym Miastem Gdańsk a Polską. Pod koniec lat trzydziestych napięcie systematycznie rośnie. W pobliskiej Kameli działa bardzo prężna komórka NSDAP. Chłopcy w brunatnych koszulach mają pełne ręce roboty – bacznie obserwują, co dzieje się po polskiej stronie. Przygotowują listy osób, które zostaną wywiezione wkrótce do Piaśnicy… Zatrzymuje mój automobil i dopytują… Biorą mnie za polskiego szpiega i nagle sprawy przyjmują bardzo niebezpieczny obrót.

Oj długi ten pomyślunek, sześćsetletni z okładem. Połęczyno jeszcze nie opowiedziało mi wszystkich swoich opowieści, ale ja – syty i uraczony, stwierdzam nagle, że czas na powrót do rzeczywistości, zupełnie współczesnej. Zabieram więc torbę (zamiast harfy, lutni albo maszyny do pisania – lustrzanka i dyktafon) i pokonuję dwa kilometry by sprawdzić, jak wygląda nowiutkie kąpielisko, które powstało nad jeziorem Połęczyńskim w zeszłym roku.

Ruszam więc drogą na Kamelę, by w odpowiednim momencie, kierując się drogowskazem („Park Wiejski”), skręcić w prawo i znaleźć się nad jeziorem.

Z boku plaży, za wiatami idealne miejsce do rozbicia namiotu. Tablica z regulaminem o rozbijaniu namiotu nie wspomina – czyli: co nie jest zabronione, jest dozwolone. Obok miejsce na ognisko. „Zabrania się pozostawiania ognia bez opieki” – czyli, że można ogniska palić.

Oj warto by było przyjechać tu z namiotem, w środku tygodnia pod wieczór, gdy nie będzie wielu ludzi, żeby sobie pomyślunki wszystkie powyższe zafundować raz jeszcze. Pomyślunki takie – w nocy, przy ogniu, nad wodą… Co tu dużo gadać. Sami pewnie rozumiecie.

Ilość kilometrów: 2.

Czas przejścia: Hmmm… Jakieś pół dnia.