Ze Sławomirem Formellą, historykiem IPN, zajmującym się badaniem dziejów kaszubskiego ruchu regionalnego po II wojnie światowej, rozmawia Tomasz Słomczyński
W grudniu 1970 roku żołnierze, którzy zostali sprowadzeni do Gdańska żeby stłumić robotnicze protesty, byli przekonani, że przyjechali by walczyć z niemieckimi Kaszubami, którzy chcą przyłączyć Pomorze do RFN. To oczywiście efekt propagandy, tym żołnierzom to wmówiono. Ale nie zmienia to faktu, że przynajmniej część z nich w tą absurdalną historię uwierzyła. To znaczy, że funkcjonowały stereotypy przypisujące Kaszubom „niemieckość” i dążności separatystyczne.
Takie stereotypy w jakimś stopniu funkcjonowały już w międzywojennej Polsce. Niejednokrotnie już wtedy uważano, że Kaszubi mogą mieć jakieś proniemieckie sympatie lub że mogą być uważani za ludzi, którzy będą szczególnie podatni na niemiecką propagandę na obszarze tak zwanego „korytarza pomorskiego”. Tak więc stereotyp, o którym pan mówi, sięga genezą lat międzywojennych. Natomiast władza ludowa nieraz wykorzystywała go w swojej propagandzie. Na przykład przez wiele lat w PRL mówiono o tzw. rewizjonizmie niemieckim. Chodzi rzecz jasna o Niemcy Zachodnie, wiadomo – wchodzące w skład NATO, proamerykańskie a w związku z tym nieprzyjazne Polsce. Im właśnie przypisywano chęć odebrania Polsce ziem północnych i zachodnich, a Kaszubi mieli rzekomo w jakiś sposób sprzyjać tym zamierzeniom. Takie nastawienie władzy i bezpieki miało miejsce głównie, chociaż nie tylko, do roku 1970, w którym uregulowano stosunki wzajemne (zawarto układ między PRL a RFN, który uznawał nowe granice polsko-niemieckie na Odrze i Nysie – red.).
Po co komunistom było akcentowanie rzekomej „proniemieckości” Kaszubów?
To było wykorzystywane jako dogodny straszak przeciwko ewentualnym próbom tworzenia przez nich jakichś niezależnych struktur albo podejmowania działań, które w większym stopniu mogłyby akcentować ich niezależność. W takiej sytuacji zawsze można było wysunąć zarzut odnośnie przeszłości… Ale nie tylko o rzekomą „proniemieckość” tu chodziło.
A o co jeszcze?
Mówiono również o separatyzmie Kaszubów, w którym chodzić miało o utworzenie jakiegoś państewka kaszubskiego. Było to oczywiście absurdalne, lecz i takie zarzuty się zdarzały. Na przykład w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych XX w. Aleksander Labuda, Jan Trepczyk i Ignacy Szutenberg byli inwigilowani przez Urząd Bezpieczeństwa. Oprócz chęci odłączenia Kaszub od Polski zarzucano im również „podejrzane” powiązania ze Związkiem Gdańszczan w Niemczech, a poza tym mieli oni również nosić się z zamiarem wystąpienia do władz ZSRR z prośbą o autonomię dla Kaszub…
To wszystko są informacje wyssane z palca?
Szczerze powiedziawszy – trudno powiedzieć. Trzeba dokonać szerszej niż dotychczas, kwerendy. Jednak należy pamiętać o tym, że w aktach które odziedziczyliśmy po UB i SB może być dużo rzeczy wyssanych z palca, wymyślonych.
Po co funkcjonariusze bezpieki mieliby zmyślać?
Żeby stworzyć fikcyjne zagrożenie, zmanipulować kogoś, zastraszyć. Trudno powiedzieć, czy to, co zarzucano działaczom kaszubskim, jest na pewno prawdą czy nieprawdą, jedno jest pewne – do informacji z akt bezpieki trzeba podchodzić bardzo ostrożnie. Służby specjalne mają specyficzny charakter, często są aż zanadto podejrzliwe. Czasami jakiś funkcjonariusz albo osobowe źródło informacji chciało „się wykazać”, a zdarzało się też, że sami funkcjonariusze UB kwestionowali prawdomówność swoich agentów. Przykładem może być publicysta, w latach 1945-1946 redaktor naczelny czasopisma „Zrzesz Kaszëbskô”, Brunon Richert. Został zwerbowany przez UB, a potem SB i współpracował z bezpieką, co prawda z przerwami, do lat sześćdziesiątych. W 1956 r. został on określony przez funkcjonariuszy jako osoba nieprawdomówna. Niektóre fakty, o których donosił, potwierdzały się, ale w ogólnej charakterystyce stwierdzono, że ma tendencje „do naciągania”.
Czym interesowały się służby w tym przypadku?
Brunon Richert dostarczał bezpiece informacji o osobach zaangażowanych w ruch kaszubski, nie tylko o Zrzeszeńcach, choć informacji o nich było tam dużo…
Kim byli Zrzeszeńcy?
Zrzeszeńcy to byli ludzie zaangażowani w redagowanie wychodzącego w latach 1933-1939 oraz w pierwszych latach po II wojnie światowej pisma „Zrzesz Kaszëbskô”. To właśnie im w największym stopniu przypinano łatkę separatystów. Już od lat trzydziestych uważali oni że kaszubski to język, nie gwara, i że Kaszubi to odrębny naród. Oni w największym stopniu podkreślali kaszubską odrębność. W czasach rządów sanacyjnych akcentowali ją, jednocześnie podkreślając swoją lojalność wobec „mocarstwowej” Polski, jednak ówczesne władze pomimo tego typu deklaracji były i tak nieufnie do nich nastawione. Po wojnie środowisko to odrodziło się, reaktywowano pismo „Zrzësz Kaszëbskô”. Z punktu widzenia powojennych „ludowych” władz miało ono być czymś w rodzaju „pasa transmisyjnego”, miało kształtować Kaszubów w duchu Polski „demokratycznej” czyli komunistycznej. To, co w piśmie tym było publikowane, miało być podporządkowane linii wytyczonej przez partię.
Czyli, z jednej strony radykalizm jeśli chodzi o „kaszubskość”, z drugiej zaś – uległość wobec nowych władz w Polsce. Czy Brunon Richert zaliczał się do Zrzeszeńców?
Co prawda ze względu na wiek (rocznik 1921) nie należał do redakcji przedwojennej „Zrzeszy”, ale chyba można określić go tym mianem, gdyż włączył się w redagowanie tego pisma w 1945 roku i był jego naczelnym redaktorem w latach 1945 – 1946. Był wtedy głównym publicystą w łonie redakcji i wyrazicielem poglądów swojego środowiska. Należał do grona działaczy kaszubskich, od lat międzywojennych był również sympatykiem Stronnictwa Narodowego, ale jednocześnie miał też kontakt z UB.
A co pisał?
W swojej publicystyce starał się dostrzegać przywiązanie ludu kaszubskiego do katolicyzmu, z drugiej zaś starał się podkreślać pozytywy tak zwanej Polski Ludowej. Akcentował swoją lojalność wobec władz, oprócz tego akcentował, że co prawda kultura kaszubska jest spokrewniona z polską, ale jest tworem odrębnym i powinna posiadać pewną autonomię. W jego publicystyce było więc obecne pojęcie „autonomii kultury kaszubskiej”, jak również akceptacja przemian po 1945 roku oraz przywiązanie ludu kaszubskiego do katolicyzmu… Jakby chciał połączyć ogień i wodę. Zresztą potem wielokrotnie mu to wytykano, że był chwiejny w swoich poglądach, że popadał ze skrajności w skrajność.
Jak pan mówił, do lat sześćdziesiątych Brunon Richert był informatorem Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa. Co robił w tym czasie? Na kogo donosił?
Kiedy brano go pod uwagę jako kandydata na informatora bezpieki (było to w roku 1949), podkreślano że ma dostęp nie tylko do działaczy kaszubskich ale też do dawnych endeków (działaczy dawnego Stronnictwa Narodowego) i miał za zadanie dostarczać o nich informacji Urzędowi Bezpieczeństwa. Był zwolennikiem PAX-u (stowarzyszenie świeckich katolików współpracujących z komunistyczną władzą i deklarujących lojalność wobec niej – red.). Ze środowiskiem tym bliżej związał się w latach pięćdziesiątych choć „ciążył” w ich kierunku już w latach czterdziestych. Funkcjonariuszy UB oprócz działaczy kaszubskich interesowały wówczas też właśnie osoby ze środowiska PAX-u.
Podsumowując i zostawiając już w spokoju Brunona Richerta, proszę powiedzieć: czy prawdą jest, że Kaszubi byli gorzej traktowani przez władze PRL, w porównaniu na przykład z innymi grupami etnicznymi Polaków?
Prawdą jest, że coś takiego, jak ruch kaszubski, nie było tolerowane, ale można też powiedzieć że w okresie PRL nie było to nic nadzwyczajnego w porównaniu z tym, co działo się wówczas w całym kraju. Wiadomo, że jeśli coś było niezależne od władzy, to władza tego nie tolerowała. Prawdą jest też, że Kaszubów nie było zbyt wielu na wysokich stanowiskach. Z jednej strony partia chciała Kaszubów do siebie przekonać, jednak nie objawiało się to ich liczną obecnością we władzach. Z drugiej strony sami Kaszubi nie przejawiali zaufania do nowej władzy, chociażby ze względu na to, że była to władza, która występowała przeciwko kościołowi katolickiemu.