Błotniak na Hejtusie

Jeden człowiek skrzywdził go skazując na śmierć głodową. Drugi go uratował nie szczędząc wysiłku

Proszę pani, mam orła

Wszystko zaczyna się od sygnału – najczęściej telefonu. Gdzieś jest zwierzę, które – jak twierdzi ktoś po drugiej stronie linii telefonicznej, potrzebuje pomocy.

Dzwonią strażnicy miejscy, strażacy albo „zwyczajni” obywatele.

„Ostoja” współpracuje z dwoma lecznicami weterynaryjnymi, w Gdyni i w Gdańsku. Najczęściej tam trafiają chore lub osłabione zwierzęta, stamtąd dopiero tu, „na Hejtus”.

Co dzień lub co dwa dni jada dziewczyny ośrodkowym „kangurem” i przywożą kilka zwierzaków.

Ale nie zawsze się tak dzieje. Czasem ludzie dzwonią bezpośrednio do „Ostoi”. Telefony odbiera Ola Mach – koordynatorka.

– Oprócz tego, że odbieram telefony, dbam o to żeby każdy robił to co umie najlepiej i to co najbardziej czuje – mówi o swojej pracy. Przy czym odbieranie telefonów, to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Coś jak dyspozytorka na pogotowiu dla ludzi. Jej błąd może kosztować życie zwierzaka.

– Jak dzwonią dzieciaki i mówią, że złapały orła, proszę, żeby podały kogoś dorosłego do telefonu. Najczęściej okazuje się, że orzeł to jest na przykład gołąb, zdarzyły się jeżyki, pustułki, puszczyki. Bardzo często jeździmy po „orły” albo „albatrosy”. A okazuje się, że to mewa śmieszka. Pisklęta gołębi też mają długie dzioby… – śmieje się Ola. Dodaje już zupełnie poważnie: – Muszę podejmować decyzje, czy trzeba interweniować czy nie, jeśli tak – co trzeba zrobić w pierwszej kolejności. Jeśli zwierzę potrzebuje pomocy, wtedy informuję osobę, z którą rozmawiam, jak je przetransportować, a kiedy nie ma takiej możliwości, albo zwierze może być niebezpieczne, wtedy podejmuję decyzję, żeby wysłać tam naszych pracowników na interwencję. Jednak dziewięćdziesiąt procent telefonów do nas kończy się rozwiązaniem sytuacji na miejscu, przez telefon. Znalazca najczęściej zostawia takie zwierzę w spokoju.

Zamiast papugi

Jak to: „zostawia zwierzę w spokoju”? Jak można zostawić zwierzę, które potrzebuje pomocy? Toż to nieludzkie.

Tak, to nieludzkie. Bo wcale nie ma być „ludzkie”. Sprawa jest dość skomplikowana.

W „Ostoi” widać jak w soczewce, efekty wzajemnych stosunków ludzi do dzikich zwierząt, i do przyrody w ogóle.

Ola: – Z jednej strony widzimy skutki działań człowieka. Tak, jak na przykład w przypadku błotniaka…

Ornitolog, Leszek Damps, w„Ostoi” rozpoznaje gatunki, oznacza je i obrączkuje ptaki przed wypuszczeniem. Jeździ z dziewczynami na trudniejsze interwencje, kiedy trzeba się wspiąć na drzewo albo wydostać łabędzia z jeziora: – Z błotniakiem było tak, że ktoś znalazł lub schwytał podlota błotniaka, chciał go sobie w celach sokolniczych… albo zamiast papugi, trzymać w domu. Ptak dorósł, zaczął latać, więc żeby nie zwiał, obcięto mu lotki. Najwidoczniej posiadanie drapieżnego, dzikiego ptaka znudziło się temu właścicielowi.

Ola: – Tak, to jest prawda, że te zwierzęta są poszkodowane na skutek działalności człowieka. A my – i to jest bardzo ważne, nie jesteśmy tutaj, żeby zmieniać mechanizmy, które funkcjonują w przyrodzie. My jesteśmy tutaj dlatego, że człowiek zaburza te mechanizmy. Złe rzeczy dzieją się na skutek działalności ludzi. To ludzie karmią łabędzie spleśniałym chlebem, budują budynki z szybami, o które roztrzaskują się ptaki, hodują psy, które atakują jeże, i tak dalej…

To nie jedyna prawda o ludziach. Jest też druga strona medalu.

Ola: – Trafiło do nas już 2,5 tys. zwierząt. Za każdym takim zwierzęciem stoi przynajmniej jedna osoba, która miała na tyle empatii i wrażliwości, żeby jakoś pomóc. Dlatego my na co dzień spotykamy się z ludźmi, którzy pomagają zwierzętom.

Wraca przykład błotniaka.

Ola: – To było tak, że ptak przebywał na polu koło obwodnicy i jakiś pan przejeżdżał w pobliżu na rowerze. Zobaczył, że coś tam skacze po polu, podszedł, sprawdził co to jest. Zauważył, że ptak ma obcięte lotki. Skontaktował się z nami. My w tym momencie nie mogliśmy tam przyjechać, powiedział więc, że w takim razie on szybko na rowerze pojedzie do domu po samochód, zabrał karton, wrócił po błotniaka i przywiózł go do nas. Musiał się naprawdę mocno zaangażować, poświęcić swój czas, paliwo, i tak dalej…

Ptaszek wypadł z gniazda

Ale z tym pomaganiem to też nie jest takie proste. Często, mimo najlepszych intencji, człowiek zamiast pomagać – szkodzi.

W ambulatorium na stole stoi karton, a w nim – podlot puszczyka. Został znaleziony w Sopocie, na ziemi. Jakaś pani, z pewnością w najlepszej intencji, zabrała go stamtąd. Młody puszczyk trafił do lecznicy w Trójmieście, potem – tu, do Pomieczyna. Zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze dziś wróci do Sopotu.6zmniejsz podlot puszczyka zawędrował z Sopotu do kaszubskiej wioski, zupełnie niepotrzebne

Leszek: – Ludzie mają tendencje do „uczłowieczania” zwierząt. Przypisywania im cech ludzkich. Oceniają sytuację swoją, ludzką miarą. A jest to błąd. Bo zwierzęta mają inne zachowania, wynikające z ich biologii.

Jak tłumaczy ornitolog, większość ptaków wyskakuje z gniazd – robią tak młode, które jeszcze nie potrafią fruwać, a są już opierzone. Jest to zachowanie naturalne. Leszek tłumaczy zachowanie ptaków, jakby odtwarzał sposób „myślenia” piskląt:

– „Wyskoczymy z gniazda i rozbiegniemy się po okolicy, wtedy każdy z nas szanse na przeżycie każdego z nas się zwiększą. Rodzice znajdą nas po głosie, dokarmią. W przypadku ataku drapieżnika w gnieździe zginęłybyśmy wszystkie.” Tłumaczy dalej ornitolog: – Często na wiosnę widzimy taką sytuację i myślimy: „ptaszek wypadł z gniazda”. Tak, to się zdarza, ale zazwyczaj wtedy, gdy pisklę jest jeszcze łyse, nieopierzone. To stosunkowo rzadkie przypadki.

– Ta pani, która zabrała puszczyka, powinna go przenieść w inne miejsce, postawić gdzieś na pobliskiej gałęzi, tak, żeby koty i psy miały do niego utrudniony dostęp. I pójść w swoją stronę.

A w razie jakichkolwiek wątpliwości – zadzwonić do „Ostoi” i zapytać, co należy w tej sytuacji zrobić – tłumaczy Ola.

– Bo przyroda rządzi się swoimi prawami. Warto, choć trochę, się z nimi zaznajomić. Nasza ludzka miara czasem jest zupełnie nieprzydatna, a czasem szkodliwa – stwierdzają opiekunowie zwierząt z „Ostoi”.

8 opis pod tekstem

Telefon interwencyjny do „Ostoi”:
606 907 740 w godzinach 9-20

Załoga „Ostoi”, od lewej stoją: Aleksandra Sławska – lekarz weterynarii, Małgorzata Stachurska – technik weterynarii, pielęgniarka, Patrycja Zelewska – technik weterynarii, pielęgniarka, Leszek Damps – ornitolog, Beata Rydelek – prezes zarządu fundacji: Pomorski Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Ostoja”, Aleksandra Mach – koordynatorka.

Strony:Poprzednia stona 1 2