Mówi prof. Cezary Obracht-Prondzyński, socjolog, antropolog i historyk, kieruje Zakładem Antropologii Społecznej w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Uniwersytetu Gdańskiego. Jest też prezesem Instytutu Kaszubskiego.
Immanentną cechą doświadczenia Kaszubów jest emigracja. Znane powiedzenie Hieronima Derdowskiego – również emigranta, brzmi w tłumaczeniu na polski mniej więcej tak: „już na świecie nie znajdziesz zakątka, gdzie o nas Kaszubach nie byłaby pamiątka”. Od dziewiętnastego wieku w poszukiwaniu dobrego miejsca do życia Kaszubi emigrowali. Według statystyk Ramułta (1899 rok – przyp. aut.) pięćdziesiąt procent Kaszubów mieszkało na emigracji – w różnych krajach europejskich, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Brazylii, Australii i Nowej Zelandii.
Solidarność Kaszubów
Od wieków jest tak, że ludzie szukają dobrego miejsca do życia. Więcej, ludzie mają prawo do dobrego miejsca do życia. I my, Kaszubi z tego prawa skorzystaliśmy. W kolejnych falach emigracji, również po wojnie, z Kaszub wyjeżdżały tysiące osób, z powodów politycznych albo ekonomicznych. I wszędzie tam gdzie jechaliśmy, oczekiwaliśmy że przyjmą nas, że dadzą nam dach nad głową, schronienie, jedzenie, nie wyrzucą nas na ulicę, że nie będą bili nas kolbami, nie będą szczuli pasami. Tego oczekiwaliśmy, i to dostawaliśmy. Pytanie na dzisiaj brzmi: na ile my, Kaszubi, taką samą solidarnością teraz jesteśmy w stanie podzielić się z innymi?
Śmiech i łzy
Gdy patrzę na to, co się dzieje dzisiaj, to… Jedno oko się śmieje, a drugie płacze. Śmieje się dlatego, że wśród nas jest wielu migrantów. Po 1920 i po 1945 roku przyjechało tu do nas bardzo wielu ludzi, dobrowolnie lub pod przymusem. Wielu przyjeżdża wciąż na Kaszuby, na Pomorze. Udaje nam się wspólnie ułożyć to życie. To znaczy że jesteśmy w stanie integrować się z ludźmi, którzy są inni od nas. Nauczyliśmy się żyć razem. To śmiejące się oko zauważa, że byliśmy w stanie to zrobić.
Ale jest drugie oko, które płacze. Dzisiaj gorzkimi, powiedziałbym: krwawymi, łzami. Okazuje się, że wielu z nas dało sobie wmówić że oto mamy do czynienia z jakimś dramatycznym zagrożeniem. Powodowanie takiej sytuacji jest oczywiście motywowane politycznie. Nie ma wątpliwości co do tego, że po stronie Łukaszenki i Putina są motywacje polityczne. Ale jest dramatyczne pytanie: czy my musimy grać w tę grę? Czy nie stać nas na humanitarne zachowanie?
Infekcja nienawiści
Daliśmy sobie wmówić, że postawimy wielki mur i się odgrodzimy, jakbyśmy zapominali, że żaden mur w historii – również mur berliński, przed niczym nie chronił, a tylko prowadził do tragedii. Uważam, że jeśli coś ma wynikać z naszego, kaszubskiego doświadczenia, tego emigracyjnego, i krzywd, których sami doświadczaliśmy, to jest to zobowiązanie, że powinniśmy kierować się zasadami humanitaryzmu. A ci, którzy uważają się za chrześcijan, powinni pamiętać, że miłosierdzie jest najważniejszym przykazaniem.
Co powinniśmy robić? Po pierwsze nie dajmy się zainfekować nienawiścią. Mamy prawo do strachu. Każda taka sytuacja, niejasna politycznie, gdy nie wiemy co się dzieje, wywołuje obawy. Ale strach to jest uczucie, które mobilizuje do aktywności, w konkretnych warunkach. Niech ten strach mobilizuje nas do świadczenia pomocy. Pomagajmy uchodźcom, ale róbmy to także dla nas samych. Bo tu nie chodzi tylko o tych ludzi na granicy, ale także o nas samych, żebyśmy nie weszli na ścieżkę nienawiści… Nienawiść infekuje dusze, serca i umysły. Ona bardzo łatwo „wchodzi” ale bardzo trudno jest potem z niej wyjść.
Mamy więc prawo do strachu, ale nie dajmy się lękowi. Lęk to jest coś, co zaprzecza nam samym. Grozi nam, że przestaniemy być sobą. Wokół nas, w propagandzie trwa wzbudzanie sytuacji lękowej. Oto jakaś czarna, zdehumanizowana siła stoi u naszej granicy. W ten sposób lęk jest nam infekowany. A prowadzi on do frustracji, frustracja do agresji, a agresja rodzi nienawiść. Jesteśmy na prostej ścieżce do tego, byśmy dali sobie wbić w serce kolec nienawiści. A do tego nie mamy prawa! Dlatego tak ważne są małe gesty – że się zbierzemy, porozmawiamy, zapalimy znicz, zbierzemy pieniądze, to są drobne działania dla ludzi tam, na granicy. Ale wielkie dla nas samych, bo to jest świadectwo, które dajemy sobie i innym ludziom wokół.
Trzy małpy
Cała propaganda, zakaz działalności dziennikarzy przy granicy, to wszystko jest nastawione na to żebyśmy odnosili wrażenie, że atakuje nas jakaś bezkształtna masa. Dziennikarz – gdyby mógł tam pracować, zrobiłby zdjęcie, opisał los, i ten los zacząłby mieć twarz – dziecka, kobiety, mężczyzny, starca, miałby imię i nazwisko. I wtedy zobaczylibyśmy osobę, a nasze sumienie nie dawałoby nam spokoju. Dzisiaj władza, odcinając nas od informacji, robi wielką operację, żeby wyłączyć nasze sumienia. Chodzi o to, żebyśmy nie widzieli, nie słyszeli i nie mówili, żebyśmy byli jak trzy małpki zasłaniające uszy, oczy i usta. Niestety, ogromna część naszego społeczeństwa dzisiaj nie chce wiedzieć, co tam się dzieje.
Pamiętajmy słowa prof. Mariana Turskiego: „nie bądź obojętny!”. I wcale nie chodziło tylko o Auschwitz. Chodziło o zło, również to, które dzieje się tu i teraz. Ci, którzy dzisiaj są obojętni, nie mogą mieć czystego sumienia.
Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby zaprasza na spotkanie z Michałem Wojciechowiczem, działaczem opozycji antykomunistycznej, pisarzem, które odbędzie się w Kartuskim Centrum Kultury w niedzielę, 7 listopada, o godz. 16.00.
Spotkanie będzie poświęcone sytuacji na polsko-białoruskiej granicy.
Michał Wojciechowicz w ostatnim czasie zaangażował się w pomoc uchodźcom przy granicy polsko-białoruskiej. Opowie o swoich doświadczeniach, obserwacjach, o tym, jak w rzeczywistości wygląda kryzys humanitarny na polsko-białoruskiej granicy. Zda relację z tego, co widział na własne oczy podczas tak zwanych interwencji, w których uczestniczył.
Podczas spotkania będzie prowadzona zbiórka pieniędzy na pomoc dla uchodźców.
Ponadto podczas spotkania odbędzie się pokaz zdjęć fotoreporterów (również wcześniej nie publikowanych), którzy aktualnie pracują na granicy polsko-białoruskiej.