Gdańskie gry o historię [FELIETON]

Gdańskie gry o historię [FELIETON]

Zabawa Historią polega na przewracaniu złych żołnierzyków. Niech giną

Wczoraj wieczorem wróciłem z powiatowego miasteczka na Mazurach. Zrealizowałem trzy bardzo obszerne wywiady. Spotkałem się z trzema starszymi panami. Znają się dzisiaj, ale wtedy, siedemdziesiąt lat temu nie mieli pojęcia o swoim istnieniu.

1943

W 1943 roku Heniek ma 19 lat. Rzadko kiedy śpi dłużej niż trzy dni w jednym miejscu. Jest w specjalnej grupie uderzeniowej AK. Dywersja, rozpoznanie, zdobywanie broni i wykonywanie wyroków.

– Przychodziło zlecenie na kogoś, wychodziło się z lasu, jechało do miasta, dwóch ubezpieczało, jeden likwidował, i już.

Pan Henryk zaprzecza, że wykonywanie egzekucji wiązało się z jakimiś emocjonalnymi kosztami. Wojna, rozkaz, nikt się wtedy nie zastanawiał. Takie były czasy.

Kiedy Heniek rozstrzeliwał konfidentów, osiemnastoletni Hubert w mundurze Wehrmachtu przechodził wojskowe szkolenie. Jako mieszkaniec Pomorza został wcielony do niemieckiej armii. Wcześniej dwukrotnie nie stawiał się na wezwanie niemieckiej administracji, ale dalsze ukrywanie się groziło obozem koncentracyjnym dla rodziny.

– Co niby miałem robić? Oczywiście, że nie chciałem walczyć za Hitlera, nikt z nas nie chciał. Ale takie były czasy.

Czasem w niemieckich koszarach śpiewali po cichu Boże coś Polskę.

Hubert trafił na front zachodni, brał udział w walkach we Francji. Strzelał do Amerykanów, którzy także do niego strzelali, ratował się, gdyby się nie ostrzeliwał, zostałby zabity. Gdy poddawał się aliantom, w pobliżu był Polak – żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Gdy usłyszał rodzimy język i posługującego się nim człowieka w niemieckim mundurze, odbezpieczył broń, chciał na miejscu rozstrzelać zdrajcę. Strzał nie padł. Wkrótce potem Hubert zamienił mundur niemiecki na polski.

Dziewiętnastoletni Heniek strzela w imieniu Polski Podziemnej, osiemnastoletni Hubert – gdzieś we Francji wychodzi z okopu z podniesionymi rękami, a trzeci z moich rozmówców – siedemnastoletni Kazik pracuje niewolniczo u Niemców. Wykonuje polecenia, najlepiej jak umie, więc wkrótce „awansuje” od krów do koni. W sąsiedniej wsi ma rodzinę. W każdym momencie „bauerka” może się poskarżyć na niego, co skończy się obozem koncentracyjnym dla matki i rodzeństwa.

1945

Dwa lata później. Heniek patrzy jak umierają, jeden po drugim, jego koledzy z AK. Workuta, trafili tu po tym, jak sowieci zrobili im kocioł pod Wilnem. Niewyobrażalny mróz, czterysta gram chleba dziennie. Wystarczy podejść na trzy metry do ogrodzenia łagru, żeby padł strzał z wieżyczki. Wielu nie wytrzymuje, obiera tę drogę… Albo po prostu umierają z wycieńczenia.

W tym czasie Kazimierz musi towarzyszyć swojej „bauerce” w panicznej ucieczce przed Sowietami. Wie jednak, że gdy ich dopadną, zapewne zostanie uznany za Niemca, i nikt go nie będzie pytał, czy z własnej woli towarzyszy niemieckiej rodzinie w ucieczce. Musi więc jakoś uciekać. Wymyka się przy pierwszej okazji i przedziera do domu, a front przetacza się wokół. Raz kryje się przed Rosjanami, innym razem przed Niemcami. Nie wie, kim – Polakiem czy Niemcem, będzie dla napotkanego żołnierz a frontowego. Wie jedno: musi dotrzeć do matki, która została w domu. Tam jest teraz jego miejsce.

A Hubert? Hubert stara się wymazać z pamięci okres, kiedy musiał nosić mundur Wehrmachtu. W tym czasie jedzie przez Europę na jednym z czołgów generała Maczka.

1946

Rok później, w 1946 roku Heniek, skrajnie wyczerpany, wraca z Workuty. Gdy dociera do domu rodzinnego, matka go nie poznaje. Jest bliski śmierci z wycieńczenia. Wiele miesięcy będzie trwało zanim dojdzie do siebie. Wtedy też zaczyna się nim interesować UB.

Hubert próbuje jakoś poukładać sobie życie, idzie do szkoły – bo przecież u Bauera nie było mowy o szkole. Pracuje, poznaje dziewczynę, która będzie jego żoną. Wie, że jego służba w Wehrmachcie musi zostać przemilczana w komunistycznej Polsce. O tym się raczej nie mówi.

A Kazimierz? Kazimierz w tym czasie jeździ do lasu pod Lublinem polować na „bandziorów”. Tak wtedy się o nich mówiło, dziś są „niezłomnymi”.

– Zabrali mnie do wojska, do służby zasadniczej, nikt mnie nie pytał czy chcę iść do KBW, czy do innej jednostki, nie miałem na to żadnego wpływu. Rzucili mnie pod Lublin, w lasy i już… Jeździliśmy na akcje likwidować „bandy”. Co miałem zrobić? Oni zabijali nas, my ich.

Było trzech, którzy nie chcieli strzelać do AK-owców, uciekli z jednostki. Szybko zostali złapani, trafili do katowni UB, do tych samych cel, w których siedzieli ci, których dzisiaj nazywamy niezłomnymi.

– Za odmowę wykonania rozkazu groził sąd i czapa. Co miałem robić? Brat strzelał do brata. Takie były czasy.

2019

Wróciłem więc z powiatowego miasteczka, zmęczony po pracy, dla relaksu zajrzałem do serwisów informacyjnych. Moją uwagę zwrócił taki oto news, że „prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz fałszuje historię”. W tej sprawie związani z PiS-em intelektualiści i weterani walk z komuną wystosowali list otwarty. Dyrektor Muzeum Drugiej Wojny Światowej Karol Nawrocki chce zaprosić Aleksandrę Dulkiewicz, by wytłumaczyć jej, kto wywołał drugą wojnę światową. Jego zdaniem Aleksandra Dulkiewicz nie wie kto wywołał drugą wojnę światową, lub co gorsza – sądzi, że wywołali ją Polacy. Dlatego teraz prezydent Gdańska chce fałszować historię.

Skąd taki wniosek? Co zrobiła prezydent Gdańska, żeby przypisywać jej taką postawę?

Jak czytamy we wspomnianym liście, koronnym dowodem na powyższe, są słowa Piotra Grzelaka. Nie samej prezydent, ale jej zastępcy, wypowiedziane przed miesiącem, za które zresztą przeprosił. Co powiedział Piotr Grzelak?

Na początku było słowo, złe słowo. Słowo jednego przeciwko drugiemu. I to złe słowo było Polaka przeciwko innemu narodowi, Niemca przeciwko innemu narodowi. Europa została tym złym słowem podzielona.

Te właśnie słowa Piotra Grzelaka, to koronny dowód na to, że prezydent Gdańska twierdzi, że wojnę wywołali Polacy.

Ale są jeszcze inne dowody, o których wspominają autorzy listu otwartego.

Oto jeden z radnych PO porównuje współczesną Polskę do lat komunizmu. To kolejny dowód na to, że Aleksandrze Dulkiewicz trzeba tłumaczyć kto wywołał druga wojnę światową. I trzeci dowód na fałszowanie przez nią historii: otóż jedna z radnych porównała działania rządu w sprawie Westerplatte do działań zaborców.

Oto, jak Aleksandra Dulkiewicz fałszuje historię. Rzeczywiście, oburzające.

Tymczasem oburzeni w tej sprawie nie oburzają się gdy Donalda Tuska przedstawia się w mundurze SS czy Wehrmachtu albo NKWD, gdy podaje się w wątpliwość jego polskość uciekając się do argumentu „dziadka w Wehrmachcie”. Nie, to nie jest fałszowanie historii, to jest w porządku, tak?

Żołnierzyki, pistoleciki

Czytam te newsy w czwartkowy wieczór, po zrealizowaniu wywiadów z panami: Henrykiem, Hubertem i Kazimierzem. Ich historie nie dają mi spokoju. Nosili mundury Wehrmachtu, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Armii Krajowej, Ludowego Wojska Polskiego. Wszyscy trzej strzelali by zabić. Strzelali do Niemców, Amerykanów, Rosjan, Polaków. Mogło się zdarzyć, że strzelaliby do siebie nawzajem.

Wszyscy byli dzisiaj przeze mnie filmowani na tle sztandaru z wizerunkiem polskiego orła. Wszyscy są patriotami, kombatantami. Pełnią warty pod pomnikami i dumnie noszą swoje kombatanckie odznaczenia.

Historia to bardzo fajna zabawka. Taki pistolecik. Można sobie nim powymachiwać. Postrzelać na niby. Wystarczy powiedzieć, że ktoś fałszuje historię, przypisać mu znamiona zdrady, „niemieckości”, i już – jest zabawa, fajnie się szczuje. To nic, że połowa publiczności gwiżdże, przecież druga połowa bije brawo.

Ta zabawa polega także na ustawianiu i przewracaniu żołnierzyków. Są dobre i złe żołnierzyki. Tych złych poprzewracamy na bok – niech giną, niech zwyciężają te dobre żołnierzyki.

Gdybym chciał się tak bawić, to którego żołnierzyka powinienem przewrócić? Dziewiętnastoletniego Heńka w partyzanckim mundurze pewnie nie przewróciłbym, bo to wzorcowy wprost życiorys bohatera – AK, potem zesłanie na Syberię. Ale być może trzeba by przewrócić młodszego o rok Huberta w mundurze Wehrmachtu czy Kazika strzelającego do bojowników antykomunistycznego podziemia?

Związani z PiS-em profesorowie, którzy piszą list protestacyjny przeciwko fałszowaniu historii przez władze Gdańska to poziom podwórkowej strzelanki na kije, gdzie Czterej Pancerni dają łupnia złym Niemcom. Zabawa w sam raz dla ośmiolatków.

Nie rozmawiajmy w ten sposób o Historii.

Mądrość kombatanta

Wracając do kombatantów, z którymi przeprowadzałem wywiady. Spotykają się ze sobą, szanują się, działają w tej samej organizacji. Zgodnie mówią, że nie ma najmniejszego sensu żeby teraz obwiniać się nawzajem, dla nich oczywiste jest jedno: Historia potrafi być jak trzęsienie ziemi, jak nawałnica. Człowiek może próbować podejmować jakieś decyzje, ale w wielu przypadkach nie ma żadnego wpływu na to, gdzie się znajdzie i co będzie robił. Chce przetrwać. W sensie fizycznym i moralnym. Zachować życie i twarz. W jednym przypadku sposobem na to będzie rozstrzeliwanie konfidentów gestapo, w innym przejście na stronę aliantów, w jeszcze innym – praca dla Niemców by chronić rodzinę. I nie nam oceniać, które sposoby na przetrwanie – fizyczne i moralne, są lepsze, a które gorsze. Naszym zadaniem dzisiaj jest słuchać tych opowieści, słuchać w milczeniu i z pełną pokorą.

Wojna to wspólna lekcja trzech panów, której doświadczyli jako nastolatkowie. Doświadczali jej każdy na swój sposób, ale jest w tych opowieściach wspólny mianownik. Rozmawiając z nimi odnosi się wrażenie, że Historia – taka jaka była, bez upiększeń i fałszu, daje swego rodzaju mądrość, której brakuje krzykaczom XXI wieku.

***

PS. Żeby było jasne: ja też jestem zdania, że Niemcy wywołali wojnę.

 

EDIT: Już po publikacji felietonu dyrektor Muzeum Drugiej Wojny Światowej Karol Nawrocki zwrócił mi uwagę, że nie zapraszał do muzeum Aleksandry Dulkiewicz, tylko jej zastępcę Piotra Grzelaka. Mój błąd, przepraszam. Jednak, jak sądzę nie dyskredytuje on tez zawartych w artykule. Ocenę pozostawiam Czytelnikom.