Jakiż ostatnio ruch na Facebooku. Człowiek wprost nie może się opędzić od nowych znajomych. Nawet takich, których nigdy na oczy nie widział, nie rozmawiał z nimi przez telefon, nie ma pojęcia, kto zacz… A jednak chcą dołączyć do grona wirtualnych „friendsów”. Niekiedy publicznie pochwalą Magazyn Kaszuby, i jego założyciela we własnej osobie. Skąd te mnożące się dowody sympatii?
Gdzie człowiek nie zajrzy, tam widzi takie oto deklaracje: „za namową wielu znajomych, w końcu, z oporami i niechętnie zdecydowałem się…” – i temu podobne. Zaraz potem: Lista nr… Pozycja nr…
I dobrze, niech tak będzie. Niech będzie demokracja.
Szkoda czasu na ten felieton
Odnoszę wrażenie, że – ogólnie rzecz biorąc (są wyjątki!), kandydaci wolą mówić niż słuchać. Poza zaproszeniami do grona znajomych na FB, nie otrzymuję zachęty do jakiejś dyskusji, nie odnoszę wrażenia, żeby kogoś interesowało, co myślę i czego oczekuję do moich reprezentantów. A oczekiwania mam dość sprecyzowane.
Postanawiam więc zabrać głos przez nikogo niepytany. Wychylić się przed szereg. Napisać o tym, co dla mnie – jako wyborcy – jest najważniejsze.
Jeśli któryś z kandydatów chce, niech czyta dalej, który nie chce – niech nie traci czasu, wraca do Facebooka, tam czekają nowi znajomi, których trzeba z sieci wyhaczyć. Może, jeśli dadzą „lajka”, to potem także postawią krzyżyk na karcie do głosowania. Czasu, z dnia na dzień coraz mniej, więc trzeba się sprężać.
A ja tymczasem mam trzy marzenia.
Po pierwsze – marzą mi się czyste jeziora w Kartuzach
Marzą mi się kąpieliska, tętniące życiem w upalne dni, wieczorami pełne knajpek (niekoniecznie bud z kebabami), gdzie człowiek popijając przy dźwiękach muzyki będzie spoglądał na wody jeziora.
Swego czasu pisałem w felietonie:
Wyobraźmy sobie, że kartuskie jeziora są czyste. Jedno kąpielisko jest nad jeziorem Karczemnym, drugie na Łabędziej Wyspie nad jeziorem Klasztornym Małym, trzecie jest położone w lesie nad jeziorem Klasztornym Dużym. Wyobraźmy sobie również kajaki, łódki – wiosłowe i małe żaglówki na wodzie. Upalny dzień. Dzieci, dorośli korzystają z kąpieli, zajadają lody, gofry… Pieniądz wlewa się do kieszeni mieszkańców szerokim strumieniem.
Bo w sprawie czystych jezior w Kartuzach wcale nie chodzi tylko o środowisko. Chodzi o duże pieniądze. Najpierw je trzeba wydać, ale z pewnością – gdy wszystko się powiedzie, wrócą one do miejskiej kasy w formie podatków, a przede wszystkim – trafią do kieszeni mieszkańców.
Można się spodziewać, że po oczyszczeniu jezior ceny nieruchomości w Kartuzach poszybują do góry. Nasze miasto ma bardzo ograniczone możliwości rozwoju przestrzennego – ze wszystkich stron jest otoczone lasami. Gdy wypełni się już ostatnia “plomba”, a stanie się to niebawem, jedynym sposobem na zamieszkanie w uroczym kurorcie, będzie kupienie lokalu na rynku wtórnym. Zresztą, żeby mieszkaniec mógł zarobić, wcale nie będzie musiał pozbywać się swojego domu. Wystarczy, że go wynajmie letnikom, którzy zapewne zapytają o to, jak daleko jest do plaży. Zresztą możliwości zarobienia będzie znacznie więcej. Wiadomo, że każdy przechadzający się promenadą turysta trzyma w kolorowych szortach portfel wypełniony pieniędzmi do wydania od zaraz.
Znajdą się inwestorzy, powstaną restauracje, hotele, pensjonaty, bary. Rynek będzie tętnił życiem do późnych godzin nocnych.
Po drugie – marzy mi się nowoczesne muzeum
Muzeum z salą konferencyjną, biblioteką, mediateką, salą kinową… i tak dalej. Ośrodek badawczy, wystawienniczy i miejsce spotkań, koncertów, konferencji. Na wzór gdańskiego ECS na przykład. Muzeum, które postawi sobie za cel opowiedzieć Polakom z różnych części kraju, jak było na Pomorzu, ale także muzeum wychodzące w teraźniejszość i przyszłość, organizujące dyskurs na tematy: „jak jest” i „jak będzie”.
Bo u nas na Kaszubach i na Pomorzu było inaczej niż w Krakowie czy Warszawie – i mam tu na myśli zarówno czasy średniowiecza, jak i Reformacji, zaborów, dwóch wielkich wojen XX wieku i PRL-u. Ta historia warta jest opowiedzenia. Koniecznie.
Ale nie chodzi tu tylko o ideologię, o politykę historyczną, jak zwał, tak zwał… Chodzi o potężna atrakcję turystyczną, dla której – do Kartuz albo w okolice, przyjeżdżaliby turyści. Nie tylko w wakacje. Kto nie wierzy, niech sprawdzi, jak wiedzie się podobnym muzeom w Polsce.
Oczywiście – wiem, w Kartuzach już jest muzeum. Z podziwem obserwuję starania Pani Dyrektor, która swoją aktywnością zdaje się czynić cuda, a samo muzeum tętni życiem. Ale – z całym szacunkiem do istniejącej placówki, marzy mi się coś znacznie większego, przedsięwzięcie zakrojone na dużo większą skalę.
Po trzecie – marzy mi się, żeby w końcu zatrzymać proces oszpecania najpiękniejszych zakątków Kaszub
Byłem ostatnio w Irlandii, większość czasu spędziłem na wsi i w miasteczkach, mniej więcej takich jak Kartuzy. Proponuję taką wycieczkę wszystkim miejskim, gminnym i powiatowym architektom, urzędnikom odpowiedzialnym za ład przestrzenny. Przekonają się ze zdumieniem, że można żyć bez ohydnych reklam, banerów, plakatów i billboardów. Że można budować się skromnie i ładnie. Że działki, która ma tysiąc metrów powierzchni, nie trzeba dzielić na trzy, żeby postawić na niej trzy byle jakie budy dla turystów.
Uważam, że na Kaszubach to plaga. Dzielenie parceli, stawianie tzw. domków holenderskich, budowanie koszmarnych letniskowców, zabudowywanie każdej piędzi ziemi, remonty i budowy, które trwają dekady. Niedokończone budynki, nieotynkowane ściany z pustaków, składowiska materiałów budowlanych na podwórkach, a wszystko to tuż przy brzegach najpiękniejszych jezior. Do których i tak nie ma swobodnego dostępu, bo nikt nie przestrzega zasady niegrodzenia brzegu, wolnego przejścia brzegiem jeziora.
Byłem też ostatnio w Tatrach. W Kirach, w Chochołowie. Gór z tych miejscowości nie widać, ale człowiek nie ma wątpliwości, że jest na Podhalu, w Tatrach. Dlaczego? Bo wszędzie stoją domy „w stylu zakopiańskim”. Jedne ładniejsze, inne stanowią parodię tego stylu, ale wszystkie – są „jakieś”. Nie wiem, czy to kwestia odgórnych zakazów i nakazów, czy też sami górale skonstatowali, że warto budować się „po góralsku”, bo tego właśnie oczekują turyści. Każdy chce spędzić urlop „w góralskim” domku w otoczeniu innych „góralskich” domków.
Dbałość o krajobraz i przestrzeń wokół, przynosi wymierne efekty, korzyści finansowe. Ale nie od razu. To proces długofalowy, a wszelkie ograniczenia w tym zakresie, restrykcje i kary mogą spotkać się z gwałtownymi protestami. Ale… Dzisiaj cenę za nocleg kształtuje nie tylko ciepła woda w kranie i czysta pościel, ale także prestiż miejsca. Kaszuby – jako cały region, muszą w końcu zadbać o swój prestiż.
I nie jest prawdą, że wobec świętego prawa własności, samorządowcy nic tu nie mogą poradzić. Owszem, mogą. Mają narzędzia w postaci prawa miejscowego, przepisów istniejących ale nieegzekwowanych, takich jak np. możliwości nakładania kar administracyjnych. Lecz jeśli kij, to i marchewka: na świecie wymyślono już instytucję zachęty dla inwestora budującego w zgodzie z ładem i lokalną tradycją. Jednak podstawowym narzędziem działania samorządu powinny być miejscowe plany zagospodarowania. To one mają chronić nasz krajobraz. Krajobraz, który moim zdanie, jest największą wartością Środkowych Kaszub, a zarazem – wartością najbardziej dewastowaną.
Takie to właśnie mam trzy marzenia.
„Think Big”. Nie myślmy już w mieście, mieniącym się być stolicą Kaszub, w kategoriach kolejnych 5 kilometrów ścieżek rowerowych, siłowni pod chmurką i szlaków nordic walking. Jasne, to wszystko jest potrzebne, i chwała Bogu, że powstaje, ale – szczerze mówiąc, nie ma się czym chwalić. Nic nadzwyczajnego. Dzisiaj podobne ścieżki i place zabaw powstają w najmniejszych nawet gminach.
Myślmy o takich obiektach, jak na przykład Filharmonia Kaszubska w Wejherowie. Skoro im się udało, to dlaczego nam (czyli: wam – zwracam się do kandydatów), nie miałoby się udać?
Wiem, że realizacja opisanych zamierzeń i postulatów, wymagałaby znacznej odwagi, determinacji. Wiem, że łatwiej zrobić kolejny plac zabaw, niż oczyścić jeziora, wyremontować kolejną drogę z rządowych środków niż zebrać środki na budowę muzeum, że łatwiej wydawać pozwolenia na budowę dla miejscowych przedsiębiorców w oparciu o tzw. „warunki” niż ryzykować utratą poparcia w sytuacji, gdy wprowadzi się restrykcyjny plan zagospodarowania przestrzennego.
Dlatego ja będę głosował na ludzi odważnych, którzy będą potrafili zaryzykować, a nawet narazić się na niepopularność.
Wciąż szukam kogoś takiego na listach kandydatów.