Martyna Bunda: Lubię kaszubski chłód [WYWIAD]

Martyna Bunda: Lubię kaszubski chłód [WYWIAD]

Jestem Kaszubką, wychowaną w Kartuzach. Moje bohaterki mówią po polsku i po kaszubsku – dokładnie tak, jak było w domu mojej babci.

Martyna Bunda – dziennikarka, pisarka. Urodziła się w 1975 roku w Gdańsku, wychowała w Kartuzach, gdzie skończyła szkołę podstawową i liceum. Na początku lat dziewięćdziesiątych wyjechała na studia do Warszawy, w stolicy mieszka do dzisiaj. Od 2004 roku pracuje w tygodniku Polityka, gdzie jest kierownikiem działu krajowego. Za swoje teksty reporterskie była dwukrotnie nominowana do nagrody Grand Press. W październiku ubiegłego roku, nakładem Wydawnictwa Literackiego, ukazała się jej debiutancka powieść „Nieczułość”, której akcja rozgrywa się w Kartuzach i okolicznych wsiach.


Czy pani jest Kaszubką?

Tak, oczywiście.

Ma to jakieś znaczenie dla pani?

Tożsamościowe. Warto wiedzieć, kim się jest, w różnych sensach tego słowa. Pewnie przez całe życie człowiek odpowiada sobie, kim właściwie jest. To daje oparcie. To, że jestem Kaszubką ma znaczenie jeszcze w tym sensie, że to ukształtowało pewne moje zachowania, przekonania, doświadczenia.

Martyna Bunda: Lubię kaszubski chłód
Martyna Bunda. Fot. Leszek Zych

PIĘĆ PUNKTÓW NA DZIEŃ DOBRY

Jakie konkretnie?

Mam doświadczenie z pracy zawodowej, z czasów, gdy byłam reporterką, dużo wówczas jeździłam po Polsce, że ludzie w różnych miejscach są w różnym stopniu otwarci. Nie chcę tego oceniać, dla mnie to nie jest ani pozytywne, ani negatywne. Mówiąc o otwartości mam na myśli dopuszczanie innych ludzi do tajemnic rodzinnych, do tajemnic miejscowości, i tak dalej. Z tych podróży wyniosłam przekonanie, że Kaszubi są bardzo chłodni. Jak byłam bardzo młoda, ów dystans wydawał mi się nadmierny, kojarzył mi się źle. Natomiast dzisiaj, gdy jestem osobą zbliżającą się do połowy życia lub może już przekroczyłam tę połowę, to zaczynam ten dystans bardzo lubić i doceniać, i wydaje mi się, że to jest wartość. Poza tym Kaszubi mają przeróżne inne cechy… Są cenieni w Polsce, to jest takie zabawne… W ogólnej świadomości są w Polsce dwie mniejszości etniczne – Kaszubi i Górale.

Zdarzało mi się mówić, że jestem Kaszubką po to, żeby przełamać lody, zupełnie intencjonalnie. I wtedy słyszałam: „a taaak, Kaszuby, nasze Kaszuby…” Bardzo pozytywna jest konotacja Kaszub, zwłaszcza w okolicach Krakowa, i sama nie wiem dlaczego tak jest akurat tam.

A negatywny stereotyp Kaszubów?

Nigdy go nie odczułam. Z moich doświadczeń wynika, że Kaszuby kojarzy się pozytywnie, z morzem… To mniej więcej tak jak z Góralami. To zawsze wzbudza zainteresowanie. Na wejście masz pięć punktów na plusie.

Jakim językiem posługują się bohaterki pani książki?

No właśnie, nie wpadłam na to, żeby uściślić to w samej powieści, a też wydawcy jakoś nie zwrócili na to uwagi… Siostry mówią do siebie po polsku, kończyły polskie gimnazjum, do matki mówią po kaszubsku, mama mówi do nich po kaszubsku, czyli wszystko jest tak, jak było w domu mojej babci.

NIECZUŁOŚĆ UNIWERSALNA, KASZUBSKI CHŁÓD

Mieszka pani w Warszawie od wielu lat. Dlaczego umieściła pani akcję powieści na Kaszubach?

Dlatego, że ja jestem z Kaszub. Gdy tworzy się powieściowy świat, bardzo pomocne jest opieranie się na dzieciństwie. Z tego okresu człowiek ma najbardziej intensywne wrażenia. Sądzę, że trudno byłoby dzisiaj mi napisać książkę o Warszawie. Ale chciałam zaznaczyć, że zależało mi na tym, żeby opowiedzieć uniwersalną historię. Napisałam o gwałtach, jakich doświadczały kobiety po wkroczeniu Rosjan na Kaszuby w 1945 roku, i to rzeczywiście jest doświadczenie pomorskie, ale zrobiłam to żeby pokazać mechanizm leczenia się z traumy, a on już jest bardziej uniwersalny. To ma być książka w jakimś sensie lecząca. Zależało mi, żeby tę traumę wyprowadzić na pozytywne emocje – siły, nadziei. Nie chciałam, żeby to była książka o strasznych rzeczach, która dołoży czytelnikowi na plecy dodatkowy ciężar, ale taka, która pozwoli czytelnikowi odetchnąć.

Zaryzykuję stwierdzenie, że powieściowa nieczułość jest dość powierzchowna. Pani ją obnażyła, zdarła z niej sukienki, i okazało się że pod nimi znajduje się gorące, pełne temperamentu serce.

Oczywiście. Dobrze pan to ujął. Ta książka jest właśnie o wyrastaniu czułości z nieczułości. Wyrastaniu emocji, uczuć, całego życia, bo przecież życie to są właśnie emocje i uczucia w dużej mierze, jeśli nie w ogóle.

A czym w istocie jest owa nieczułość?

Nieczułość ma dwa znaczenia w mojej książce. To nie jest przypadek, że akcja powieści dzieje się na Kaszubach. Tutejszy chłód, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jest Kaszubom bardzo bliski, ale w książce dodatkowo wynika ze zranienia. Jest to mechanizm zamarznięcia po doświadczeniach, które są zbyt trudne żeby je unieść. Jest konieczny żeby przetrwać, ale żeby nie zostać w tym chłodzie na zawsze, trzeba przeżyć wiosnę, czyli odradzanie się, potem lato, i jesień, czyli godzenie się, że straty są częścią życia. I chcę zaznaczyć, że w odniesieniu do Kaszubów mówię o delikatnym chłodzie, o dystansie, natomiast powieściowa nieczułość to jest coś innego. To konieczność, która dotyczy ludzi postawionych w sytuacji nie do udźwignięcia. Inaczej nie dałoby się tego przetrwać.

Czyli – nieczułość jest pojęciem bardziej uniwersalnym niż kaszubski „chłód”.

Tak. Pisząc o Kaszubach użyłam tej historii… Ale, niestety historia całej Polski, wielu miejsc w naszym kraju, jest bardzo trudna i to są takie rzeczy, które się przekazuje z pokolenia na pokolenie.

Opowieść w tym przypadku dotyczy Kaszub, ale mogłaby się dziać w każdym miejscu w Polsce.

"Nieczułość" Martyny Bundy. Szorstka i gładka zarazem
Martyna Bunda, „Nieczułość”, Wydawnictwo Literackie, 2018. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

MARZEC 1945. TRAUMA NA KASZUBACH

Mogłaby się dziać w innych częściach Polski, choć różne są doświadczenia wojny w różnych regionach kraju, inne na Kaszubach, inne na Mazowszu, Podlasiu, i tak dalej…

Tak, uważam że nie ma jednej historii Polski. Jednak zranienia i traumy, niestety, są uniwersalne.

Doświadczenie Rozeli z marca 1945 roku, związane z wkroczeniem Armii Czerwonej, jak sądzę, jest…

Jest doświadczeniem wszystkich kobiet na Kaszubach właśnie. Tak, to prawda. Jeśli nie bezpośrednim, to pośrednim. Jeśli to nie dotyczyło osobiście jakiejś kobiety, ale jej siostry, matki, przyjaciółek, to też jest to jej doświadczenie. Dlatego mówię o wszystkich kobietach na Kaszubach, a właściwie powinnam mówić o wszystkich Kaszubach, bo przecież to również dotykało mężczyzn, choć w innym znaczeniu… Trzeba było schować kobietę, którą się kochało, nie udało się jej obronić… To jest upokorzenie, a potem trudne relacje między ludźmi – po wszystkim już… Myślę, że moi książkowi mężczyźni też są dotknięci rykoszetem.

DZIADEK Z WEHRMACHTU”. POLITYKA, GŁUPOTA, NARCYZM, AUTORYTARYZM

Spotkałem się z twierdzeniem, że w Polsce – mam na myśli mainstreamowy przekaz kulturowy, brak jest zainteresowania historią wojenną Kaszub, bo wciąż dominujący jest obraz okupacyjnej Warszawy, tak dominujący, że inne, alternatywne opowieści, już nie znajdują miejsca.

Dotykamy bardzo delikatnej sfery. Pamiętam, że gdy w szkole śpiewaliśmy o rzece Wiśle, to mi się wydawało, że to jest takie trochę… na wyrost. Już od czasów PRL-u próbujemy naszą historię opowiadać w taki uniwersalny sposób, na siłę budować uniwersalność wspólnej historii. Tymczasem prawda jest taka, że nie mamy jednej historii Polski, i nigdy takiej nie było, co nie znaczy, że nie mamy wspólnej tożsamości narodowej. Nasza tożsamość jest we wspólnym języku, w różnych wartościach, symbolach, mitach.

To usiłowanie budowania jednej narracji historycznej, a więc pomijanie różnic, powoduje, że co jakiś czas ktoś może wyciągnąć trupa z szafy w postaci „dziadka z Wehrmachtu”, i to ciągle działa…

To jest okrutne i niesprawiedliwe….

A jednak tysiąc albo i milion razy powiedzieliśmy, że Kaszubi nie mieli wyboru, że tu nie było okupacji jak w Generalnej Guberni, bo tu była Rzesza, a „dziadek w Wehrmachcie” i tak działa – w sensie politycznym, propagandowym.

Są różne płaszczyzny wyciągania tych rzeczy. Zwykle albo bardzo często dzieje się to na użytek polityczny. Polityka nie zna sentymentów, zwykle nie kieruje się tym żeby rozwiązywać problemy ludzi, tylko uderzać w różne frustracje i rozwiązywać swoje własne problemy. Więc jak mówimy o wyciąganiu „dziadka z Wehrmachtu na poziomie politycznym, to zwykle to jest właśnie taki mechanizm. A druga płaszczyzna to zwykła ludzka głupota. I nasz specyficzny polski autorytaryzm. Badacze zajmujący się autorytaryzmami w Polsce i w innych krajach, zwracają uwagę, że nasz jest specyficzny, narcystyczny… Ludzie na świecie skłaniający się ku autorytaryzmom tęsknią za porządkiem państwa, który był „do tej pory”, w Polsce zaś to jest tęsknota za porządkiem mitycznym, za mityczną wspólnotą.

A wracając do „dziadka w Wehrmachcie” – tak, to jest niesprawiedliwe, okrutne, i niedopuszczalne jest, żeby mówili to politycy z pierwszych stron gazet. Natomiast ja bym się tym specjalnie nie przejmowała, ludzie mówią różne głupstwa, i dotyczy to w tej samej mierze Kaszubów, jaki Żydów, muzułmanów, kobiet…


Przeczytaj recenzję pt. „Nieczułość” Martyny Bundy. Szorstka i gładka zarazem.

SZUKAJ W ARTYKUŁACH WYRÓŻNIONYCH POD WYWIADEM


TRUDNE LATA OSIEMDZIESIĄTE, DOBRE LATA DZIEWIĘĆDZIESIĄTE

I rudych, na przykład. Zostawmy historię. Mówi pani, że gdy oświadcza, że jest Kaszubką, ludzie się uśmiechają.

Tak, to jest tak zwany pozytywny stereotyp. Doświadczałam tego przez całe życie zawodowe. To jest bardzo fajne…

Jesteśmy niemal rówieśnikami. Moje doświadczenie, a wychowywałem się w Sopocie, było takie, że być Kaszubą – to nie był powód do chwalenia się, wręcz przeciwnie. Mam koleżankę, która przez cały okres ogólniaka nie przyznała się do tego, że zna kaszubski i pochodzi z takiej rodziny.

To musiała być specyfika Sopotu, Trójmiasta. Ja mam zupełnie inne doświadczenia. Pamiętam, że lata dziewięćdziesiąte to był bardzo dobry czas na Kaszubach, takiego odfolkloryzowania Kaszub, pamiętam pierwsze kursy języka kaszubskiego, moja mama zapisała się na jeden z nich. To był fajny czas szukania podwójnej tożsamości. Duży oddech i  świeżość. Dla mnie osobiście to był bardzo ważny okres. Rozbierano wtedy mity narodowe, które potem, niestety, pospieszenie skonstruowaliśmy na powrót. Natomiast to, o czym pan mówi – niechęć do Kaszubów, pamiętam, ale z czasów trochę wcześniejszych. Miałam kolegę w szkole podstawowej, we wczesnych latach osiemdziesiątych, który mówił tylko po kaszubsku. Trafił do szkoły specjalnej, zapewne z różnych powodów, ale jestem przekonana, że wśród nich znaczącym był fakt, że nie potrafił poprawnie mówić po polsku.

ZAAKCEPTOWAĆ STRATĘ

Na koniec rozmowy wróćmy jeszcze na chwilę do książki. Powiedziała pani, że ma ona za zadanie pozwolić czytelnikowi odetchnąć. Ja nie odetchnąłem. Przeciwnie – wręcz zabrakło mi tchu, bo przeczytałem ją właśnie jednym tchem. A rzadko mi się zdarza taką „babską” literaturę czytać z takim zaangażowaniem… Mam jednak inne odczucia, o czym zresztą napisałem w recenzji. To wszystko, o czym czytałem, było dla mnie takie ważne, mam na myśli emocje bohaterek, to, czy im się układa z mężczyznami, czy nie, jak pokonują trudności, życiowe zakręty. I nagle wszystko, na koniec, przeminęło… Jakby nic po tym nie zostało. I poczułem się z tym jakoś… niefajnie.

Przeminęło, jak w życiu.

No właśnie! Tak też to sobie tłumaczę. Przeminęło, bo jak miałoby nie przeminąć? Ale pojawiała się myśl: to po co ja to czytałem z takim zaangażowaniem, po co się tym wszystkim przejmowałem…

Przemijanie też trzeba potrafić unieść. Im jesteśmy silniejsi, tym większa szansa, że nas ono nie złamie. I to jest coś bardzo ważnego, przez nas dzisiaj pomijanego. Zapomnieliśmy, że należy godzić się na przemijanie, i próbujemy przez całe życie tych strat unikać. Tymczasem tego nie da się uniknąć, i chyba nawet nie warto próbować.

MARTYNA BUNDA W KARTUZACH. KOLEJNA KARTUSKA POWIEŚĆ

Jakieś plany literackie?

Tak. Jestem w trakcie pisania drugiej książki, która dzieje się w tym samym miejscu, to znaczy w Kartuzach i okolicach, ale jest zupełnie o czymś innym, dzieje się w innych czasach. Ukaże się, jak ją skończę, być może za rok, jestem mniej więcej w połowie pracy.

To będzie powieść historyczna czy osadzona we współczesności?

Bardzo historyczna. Ale wolałabym jeszcze o tym nie mówić.

Wiedziałem, że tak pani powie, czekałem na to sakramentalne „wolałabym nie mówić”.

[śmiech]

Nie chciałabym, żeby mój wydawca miał do mnie pretensje…

Wiem, rozumiem. Pozostaje nam więc cierpliwie czekać.

Martyna Bunda spotka się z czytelnikami w Kartuzach w dniu 11 maja o godz. 18.00 w Państwowej Szkole Muzycznej. Organizatorem spotkania jest Towarzystwo Miłośników Kartuz oraz dyrekcja szkoły.

Martyna Bunda: Lubię kaszubski chłód 1
Martyna Bunda. Fot. Leszek Zych