Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 14

Lasy Mirachowskie zimą czyli buschcraft w wersji light

Czas na zbudowanie albo rozwieszenie jakiegoś zadaszenia, nadmuchanie karimaty, wyciągnięcie śpiwora, przygotowanie się do snu w mroźnym lesie

Miało być inaczej. Po całotygodniowym opisywaniu, jak to dobrze jest zanocować w lesie na mrozie, jakie to w sumie łatwe i banalne, miała być wyprawa dwudniowa. A wyszło, jak wyszło. Jeden kolega buschcrafter się pochorował, drugi także. Trzeci kolega, któremu surwiwale różne nieobce, miał zaplanowaną imprezę i sprosił już gości, czwarty stwierdził kategorycznie, że poczeka do wiosny.  To co, sam mam iść na noc do lasu? Co prawda nie pierwszyzna mi, także jesienią i wiosną, gdy nad ranem są przymrozki i woda w menażce zamarza. Ale gdy jest minus kilkanaście? Żona kategorycznie protestuje. I chyba nie chodzi jej o moje bezpieczeństwo, raczej po prostu nie chce mieć w domu dodatkowych kłopotów: „Nabawiasz się zapalenia płuc, a ja będę musiała ci przez dwa tygodnie herbatki nosić do łóżka, wykluczone!”.

A synek i córcia, przeziębione od paru dni, wynudzone siedzeniem w domu, dodają z wyrzutem, że po całym tygodniu pracy od rana do wieczora mógłbym coś z nimi porobić,  w jakieś planszówki pograć, czy co…

Życie czterdziestolatka to sztuka kompromisu.

Na dodatek Adam Frątczak, z bushcraftowej grupy Hopeless Outdoor Team, zapytany, co by doradził komuś, kto pierwszy raz SAM wybiera się na noc do lasu przy dwudziestostopniowym mrozie, odpowiada:

– Poradziłbym mu, żeby został w domu.

Leśnictwo Mirachowo, sobota 3 marca, godz. 14.00, minus 7 st. C.

Na drodze do Kamienicy Królewskiej taki oto Jezus – kolejny do mojej prywatnej kolekcji Świątków Zmarzniętych. Krzyż postawiono w miejscu, w którym niegdyś miejscowy wozak zamordował leśniczego, który go chciał przyskrzynić za kradzież drewna z lasu. Chłop zatłukł go motyką.

Patrzę na Jezusa i zastanawiam się, czy sobie smacznie śpi złożywszy głowę na miękką poduszkę, czy też przygnieciony jest brzemieniem grzechu, który próbuje odkupić.

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light

Las sprawia wrażenie wymarłego. Albo raczej: uśpionego. Cisza sprawia wrażenie bezwzględnej i ostatecznej.

Łowca

Jestem z psem, Szara prowadzi mnie, ciągnąc żwawo w szelkach, na elastycznej smyczy. Teraz, gdy wszystko pokryte jest śniegiem, widać, jak psy – takie jak Szara (którym niedaleko do wilków – krzyżówka alaskana husky i psa grenlandzkiego), doznają leśnej rzeczywistości. Gdyby nie śnieg, nie rozumiałbym (mógłbym się tylko domyślać), dlaczego psiak ciągle interesuje się czymś po bokach, dlaczego co jakiś czas skręca gwałtownie w lewo lub w prawo. Teraz – w białym lesie, wszystko jest jasne, domysły można zastąpić namacana obserwacją. Gdy naszą ścieżkę przecinają stare tropy, kilkudniowe, Szara nie zwraca na nie uwagi. Gdy trop jest świeży, natychmiast chce podążać za nim. Nie, nie kieruje się wzrokiem – to ja widzę świeży trop. Szara kieruje się węchem. Bezbłędnie odczytuje zapach. Lubie czasem pozwalać jej przez chwilę prowadzić siebie za tropem, na przełaj między drzewami. Nie zwraca uwagi na odciśnięte w śniegu racice saren. Kieruje się tym, co podpowiada jej nos. Czasem odchodzi na metr, dwa od tropu, ale zaraz potem wraca.

Ma jednak jeden problem. Nie potrafi (jeszcze? może się nauczy) odczytać kierunku, w którym szła zwierzyna. Ja mogę to odczytać po odciskach w śniegu, ona zaś żwawo idzie w kierunku przeciwnym, niż „tropiona” sarna, cały czas czując woń dzikiego zwierza.

Zszedłem z drogi leśniczówka Mirachowo – Kamienica Królewska, kierując się na północny wschód. Szara kluczyła i kluczyła, że trzeba było wyciągnąć mapę – zwyczajną, turystyczną, i kompas, żeby ją dokładnie zorientować.

 

I tak docieramy do rezerwatu.

 

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 2
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Sowy

Po drodze zauważam dwie nowiuśkie budki lęgowe. Ta oznaczona literą „W” czeka swoją dość rzadką sowę – włochatkę. W Lasach Mirachowskich stale lokalizuje się jej stanowiska – od kilku do kilkunastu. Druga budka, oznaczona literą „P” przeznaczona jest dla puszczyka – sowy powszechniej występującej, jednak również rzadkiej. Jak widać, różnią się głównie rozmiarem otworów.

Budki są dopiero co powieszone przez pracowników Kaszubskiego Parku Krajobrazowego.

– Właśnie je wieszamy w miejscach, w których stwierdziliśmy – za pomocą nasłuchów, obecność tych sów – słyszę od pracowników Kaszubskiego Parku Krajobrazowego.

Takie „nasłuchy” to kawał  przygody. Idzie się w nocy po lesie, do wyznaczonego punktu. Wyciąga się głośnik, puszcza głos z netu, na przykład za pomocą smartfona. Czeka się. I nagle, przy odrobinie szczęścia, pośród nocnej głuszy odzywa się dźwięk. Pohukiwanie puszczyka albo skrzekliwy głos włochatki. Czasem się zdarzy, że zaintrygowany ptak nadleci, zupełnie bezgłośnie, jak duch. Wówczas można dostrzec jego sylwetkę między konarami… Robi wrażenie.

Dlaczego wiesza się budki?

W lasach – dotyczy to w zasadzie terenu całej Polski, mamy coraz mniej drzew dziuplastych – czyli takich, które są stare, często chore [ale nie zawsze] . Z punktu widzenia gospodarki leśnej drzewo z dziuplą jest mniej warte niż bez. Trzeba więc pozyskiwać materiał zanim pojawi się dziupla. Wycinamy naturalne miejsca do bytowania dla sów, a w zamian wieszamy im budki. Tylko, że jak twierdzą ornitolodzy, sowy niezbyt chętnie je zasiedlają. Wolą „stare budownictwo” niż deweloperskie apartamenty.

Obydwie budki, dopiero co zawieszone, nie nosiły na sobie śladów bytowania ptaków – nie było wokół odchodów, nie mówiąc o wypluwkach (to taki „zwitek” resztek piór, kości, niestrawione resztki pokarmu, sowy pozbywają się tego przez dziób, jakby wymiotując).

Lasy Mirachowskie. Pajęczyna ukryta między drzewami 2
Włochatka. Źródło:Kaszubski Park Krajobrazowy

Mostek

Ominąwszy rezerwat [staram się nie przekraczać jego granic] docieram do czerwonego szlaku pieszego, a dalej – do niezwykle urokliwego miejsca – wąskiego przesmyku między dwoma jeziorami: Potęgowskim i Kocenko. Znajdujący się tu mostek jest w połowie zarwany, nie budzi zaufania. Wolałbym nie skąpać się na mrozie w płynącej dołem, niezamarzniętej rzeczce. Z duszą na ramieniu przechodzę na druga stronę bez szwanku. Przeżył zarwany mostek, przeżyłem i ja, Szara nie zwróciła uwagi na niebezpieczeństwo.

Szczelina Lechicka

Teraz przyspieszamy, by wdrapać się na górę przed zachodem słońca. Szczelina Lechicka, punkt widokowy. Zazwyczaj często odwiedzany przez spacerowiczów, turystów, kijkarzy, biegaczy i rowerzystów. Dzisiaj – w sobotę, przy pięknej pogodzie, wprost wymarzonej do wędrówek – kompletnie pusty. Co więcej, nietrudno poznać po śniegu, że nikogo oprócz mnie nie było tu od co najmniej dwóch dni.

Zastanawiające jest, że trasy, które teraz przemierzam z psem – naprawdę urokliwe, najcenniejsze krajobrazowo i przyrodniczo tereny naszego województwa, są kompletnie nieużytkowane przez narciarzy. Nie mówię o tych, którzy chcą na biegówkach bić własne i cudze rekordy – wiadomo, ci potrzebują założonego śladu, przygotowanego toru. Ale istnieje przecież coś takiego, jak narciarstwo skiturowe, albo na biegówkach, ale bez wyczynu, turystycznie bardziej niż sportowo. Będąc w Górach Izerskich sądziłem, że biegówki to nasz sport narodowy. Będąc tutaj można sądzić, że Polacy nie wiedzą, co to jest przemieszczanie się na nartach poza stokami wyposażonymi w wyciągi.

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 6
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Odpoczynek na Szczelinie Lechickiej. Budka lęgowa dla włochatki. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 9
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Szczelina Lechicka. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 8
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Szczelina Lechicka. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Lasy Mirachowskie zimą

Przez cały czas, przez cztery godziny wędrówki nie spotkałem po drodze nikogo. Przez większość czasu stąpałem po kopnym śniegu, sądzę więc, że najpiękniejsze rejony Lasów Mirachowskich nie były odwiedzane przez co najmniej dwa dni.

I, powiem szczerze, bardzo nie to cieszyło. Czułem się jak dzieciak. Gdy miałem trzynaście, czternaście lat, mnóstwo czasu spędzałem na samotnym włóczeniu się po lesie między Sopotem a Gołębiewem i Leśna Polaną, bawiąc się w bohaterów powieści Londona i Curwooda. Dokładnie tak samo, jak dziś. Dziś mam nawet swój własny jednopsi zaprzęg. I żadne przypadkowe towarzystwo nie jest mi do niczego potrzebne.

Jeśli ludzie boją się zimy i mrozu, to ich sprawa. Niech siedzą w domach, albo jeżdżą na zatłoczone stoki. Co mnie to obchodzi… [na zdjęciu poniżej popularna zwykle ścieżka przy brzegu jeziora Lubygość – jedyny ślad przejścia, to ten, który zostawiliśmy z Szarą] .

 

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 10
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Nad jeziorem Lubygość. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Lis. Bobry. Narciarz

„Grota” Mirachowska czyli dzieło rąk ludzkich i natury – ciekawostka nie do końca przyrodnicza. Opiewana we wszystkich przewodnikach i internetowych artykułach i artykulikach. Szara, gdy ją widzi, stawia uszy i ogon, wpatruje się uporczywie w ciemną dziurę. Coś tam jest? Rzeczywiście, prowadzą do niej wyraźne, świeże tropy lisa. I nie ma żadnych innych wokół, które by świadczyły, że lis stamtąd wyszedł. A więc siedzi w środku… Dobrze, niech sobie siedzi. Idziemy dalej, po co mamy go niepokoić. I tak pewnie, widząc (czując) człowieka z psem, jest przerażony.

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 11
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. „Grota”. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wzdłuż brzegu jeziora Lubygość – ślady po zębach bobrów. A na zamarzniętej tafli jeziora – ich tropy. Mają tu swoją ścieżkę. Tropy niezbyt świeże, z wczoraj. Świeży natomiast jest ślad po nartach… A więc jednak, znalazł się (dzisiaj wcześnie rano, może wczoraj) jakiś narciarz, który „łyżwą” przemierzał zamarznięte jezioro. Proszę państwa, narciarze na lewo, bobry na prawo! (zdjęcie po prawej, poniżej)

Wilk (prawie)

Mija 18.00, gdy docieramy do miejsca ogniskowego. W stacji turystycznej Lubygość ani żywej duszy. Miejsce to ma jedną zaletę – można tu „na legalu” rozpalać ognisko i biwakować.

Szara z nosem przy ziemi szuka woni smażonych tu latami tysięcy kiełbasek.Czasem, gdy tak spogląda spode łba w mroku, gdy tak świeci oczami, przypomina wilka. To taka przyjazna, oswojona dzikość, którą sobie człowiek funduje do domu.

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 14
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Stacja turystyczna „Lubygość”. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Bushcraft i surwiwal. Lenie i wyczynowcy

Przez cały dzień, pomyślunki moje wędrownicze, błądzą po rejonach zimowo-buschcraftowych.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem słowo: bushcraft, pomyślałem, że to nowa nazwa na to, co od zawsze nazywa się surwiwalem. Ale dowiedziałem się, że jestem w błędzie. Rzeczywiście, spędzając od dziecka mnóstwo czasu w lesie w różnych okolicznościach i towarzystwach, zauważyłem, że (uogólniając oczywiście), surwiwalowiec jest jakiś taki bardziej… spięty niż ja. Chce stawiać przed sobą wyzwania, coś ćwiczyć, sprawdzać i trenować. A ja zwykle, jako że leń ze mnie pospolity, wolałem poleżeć sobie na trawie. I jakoś – choć zawsze miałem wiele szacunku dla tych, którzy stawiają na rozwijanie umiejętności i samokatowanie dla treningu, nigdy nie ciągnęło mnie do „survivalu”, wielkich noży, wojskowych sprasowanych racji żywnościowych i nocnych marszów na 100 kilometrów.

I nagle okazało się, że takich leni jak ja jest więcej. I wymyślili sobie nazwę: Bushcraft. Jak więc odróżnić bushcraftera od surwiwalowca? Pierwszy z nich siedzi pod drzewem i dłubie w nosie. Ma wygodą karimatkę i całkiem fajny szałasik. Drugi natomiast próbuje w jak najkrótszym czasie dotrzeć z punktu A do punktu B, pomiędzy którymi obowiązkowo znajduje się bagno, przez które trzeba się przedrzeć brnąc po pas w (najlepiej) śmierdzącej brei. Potem, surwiwalowiec, jak już dotrze do punktu B, wysuszy ciuchy, zrobi sobie fajny szałasik i rozłoży wygodną karimatkę… I na pewno znajdzie wiele wspólnych tematów z bushcrafterem, i być może pociągną po łyku ze wspólnej manierki.

Mają więc oni – bushcrafetrzy i surwiwalowcy, wiele wspólnego ze sobą, ale są i różnice – choć subtelne, to jednak – przynajmniej dla mnie, wyraźne.

Lasy Mirachowskie zimą czyli buschcraft w wersji light 20
Piotr Marczewski. Fot. archiwum prywatne

Ekspert od marznięcia

Inne pomyślunki są bardziej mroźne. W pamięci tkwi rozmowa z Piotrem Marczewskim, który „bushcraftuje” w wolnych chwilach, a zawodowo jest instruktorem surwiwalu.Jak widać jedno drugiego nie wyklucza, a wręcz przeciwnie. Chłop jest fachowcem od przebywania na mrozie. Ostatnio, w ramach eksperymentu przesiedział 3, 5 doby w pomieszczeniu, w którym było minus 55 stopni. Posłużę się więc kilkoma cytatami z mojej rozmowy Piotrem Marczewskim:

Jak człowiek się wychładza? Przez wiatr czyi konwekcję. Trzeba więc mieć takie schronienie, które osłoni od wiatru. Wystarczy szałas albo zwykła plandeka. Wychładza się także przez przewodzenie, czyli przez to, czego dotyka… Współczynnik konduktywności wody to 25, oznacza to, że jak będziesz spał na mokrym podłożu, to wychłodzisz się 25 razy szybciej, podobnie będzie jak położysz się w mokrym ubraniu. Można sobie zbudować łóżko z drewna – współczynnik konduktywności drewna to 4. Ale jak masz lepszą karimatę albo dwie, to nie będziesz budował łóżka, bo po co na to tracić energię?

Poza tym wychładzamy się bardzo mocno od promieniowania – wszystkie odsłonięte części ciała promieniują. Zawijamy się w śpiwór, tak żeby oddech dodatkowo ogrzewał ciało. Oczywiście, musi być jakaś mała dziurka wentylacyjna, jak piłka pingpongowa. No i ostatnia sprawa – parowanie. Kiedy idziesz na bushcraft zimą, na dużym mrozie, nie masz prawa dopuścić do tego, żeby się spocić, pot to jest woda, więc wracamy do konduktywności, wychłodzisz się 25 razy szybciej – organizm będzie chciał się wysuszyć i stracisz na suszenie olbrzymie ilości energii.

Przed snem musisz dostarczyć organizmowi energii – najlepiej coś ciepłego, ale tez dobrze jest dostarczyć szybkie kalorie, jakiegoś batonika na przykład. Jedzenie zimnych potraw, zamrożonych do dla organizmu dodatkowa utrata energii, organizm musi ogrzać pokarm zanim go strawi.

I – jak mówi Marczewski – dobry śpiwór, z „komfortem” do minus dwudziestu na przykład, do którego wchodzimy w bieliźnie, nie w ubraniu – i już, cała filozofia. Proste? Proste.

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 15
Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light. Szybki wrzątek na zupę instant. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Bushcraft na miarę możliwości. Zupka instant i do domu

Organizuję więc sobie namiastkę, namiasteczkę bushcraftu, rozpalam ognisko, roztapiam śnieg i grzeję wodę na wrzątek. Wsłuchuję się w swoje ciało, jak radzą doświadczeni bushcrafetrzy. Rzeczywiście, chyba jest już – po dziesięciu kilometrach wędrówki na mrozie (aktualnie, po zmroku: minus 13 st. C), nieco wychłodzone. Nie, nie czuję jakiegoś przejmującego zimna, nic z tych rzeczy. Po prostu trochę słabszy jestem niż przed czterema godzinami, gdy z pełnym brzuchem raźno wysiadałem z samochodu.

Do wrzątku trafia zupka instant, serowa z grzankami.

Gorący płyn w brzuchu. Wracają siły. I jakby cieplej. Albo może „tylko” raźniej, weselej. Czuję to ja, czuje to Szara.

No tak, czas na zbudowanie albo rozwieszenie jakiegoś zadaszenia, nadmuchanie karimaty, wyciągnięcie śpiwora, przygotowanie się do snu w mroźnym lesie. Warto jeszcze coś konkretniejszego ugotować albo usmażyć na ogniu, kawał boczku na przykład.

Tak, teraz jest na to czas.

Tylko po co, skoro w domu czeka kolacja?

Zbieram zabawki, ładuję się do samochodu i wracam do domu.

Coś nie wyszło?

Wstaję rano i zabieram się do gry z synkiem w obiecane planszówki. Dokładnie rzecz biorąc: w Cluedo i Scrabble.

– Poczekaj synek, zrzucę tylko na komputer zdjęcia z wczorajszej wędrówki.

Tata ogląda zdjęcia na kompie, a synek bierze aparat, który leży na stole i cyka ojcu zdjęcie.

– Tato, coś taki nie w sosie? Coś ci wczoraj nie wyszło w tym lesie?

Lasy Mirachowskie zimą czyli Buschcraft w wersji light 18
Autor w ciepłym domu, dzień później z samego rana. Fot. Szymon Słomczyński/Magazyn Kaszuby