Właśnie ukazał się reklamowy spot ministerstwa zdrowia, w którym rząd przekonuje nas byśmy się rozmnażali jak króliki.
„Czeka nas katastrofa demograficzna” – alarmują naukowcy. Może więc sprawa jest na tyle poważna, że spot nie powinien przypominać naiwnej powiastki o puchatych zwierzątkach, tylko reklamę społeczną kręconą jak reportaż. Dodać należy – reportaż nakręcony na Kaszubach. Bo Kaszuby na tle całej Polski wyróżniają się wyjątkowo wysokim przyrostem naturalnym. Gdyby w całej Polsce przychodziło na świat tyle dzieci co na Kaszubach, żadnego problemu z demografią w zasadzie byśmy nie mieli.
Marchewka a sprawa płodności
Spot ministerstwa zdrowia, który – dodajmy, kosztował 3 mln złotych, zachęca nas żebyśmy brali przykład z królików: „Chcesz poznać nasz sekret? Po pierwsze dużo się ruszamy. Po drugie zdrowo jemy”. Sympatyczne zwierzątka kicają na ekranie, gdy widz dowiaduje się ponadto, że króliki nie używają alkoholu i innych używek. Dzięki temu są takie płodne.
Chyba każdy z nas wie, że związek miedzy higienicznym trybem życia a wielodzietnością, jest żaden. Wystarczy się rozejrzeć – nie brakuje przykładów rodziców posiadających bardzo dużo dzieci i nie prowadzących higienicznego trybu życia. Tak, dzieci nie biorą się na świecie od jedzenia warzyw i picia krystalicznej wody. Pewnie warto promować zdrowy styl życia, ale niekoniecznie należy to wiązać z posiadaniem dzieci. Chyba, że przekaz taki kierujemy do przedszkolaków. Zakładam, że spot ministerstwa kierowany był do starszych obywateli.
Bo przekonywanie: „jedz marchewkę, a będziesz płodny” miałoby jakikolwiek sens w sytuacji, gdyby kierowane było do kogoś, kto chce mieć dzieci, ale nie może (bo nie je marchewki). Problem jednak w tym, że Polacy nie chcą mieć dzieci. Jedzenie warzyw nie zmieni tego stanu rzeczy. Wyprodukowany właśnie spot ministerstwa zdrowia nie mówi o tym, że fajnie jest mieć dzieci. Mówi o tym, co robić by je mieć. Jeść warzywa, pić wodę i uprawiać sport – do tego nas przekonuje spot ministerstwa zdrowia.
Kaszuby – prokreacyjne zagłębie Polski
Tymczasem na Kaszubach ludzie wiedzą, że dzieci nie biorą się z higienicznego stylu życia. Wiedzą, jak to jest wychowywać się w rodzinie pełnej braci i sióstr, i dlaczego warto samemu zakładać taką rodzinę. Mogliby o tym wszystkim opowiedzieć. Byliby bardziej przekonujący niż puchate króliczki.
Spójrzmy na moment na dane statystyczne (koniec grudnia 2016).
Wskaźnik przyrostu naturalnego w Polsce wynosi -0,6 promila.
Oznacza to, że liczba obywateli naszego kraju maleje. Inaczej jest na Kaszubach.
Wskaźnik przyrostu naturalnego w 2016 r. wyniósł w Kartuzach 8.87 promila. W Sierakowicach 12,11 promila, wartość 10 promili przekroczyły gminy: Przodkowo, Chmielno i Żukowo. W całym powiecie kartuskim wyniósł 8,7.
Nie tylko okolice Kartuz „odbijają” od danych ogólnopolskich.
Przyrost naturalny w powiecie kościerskim wynosi 4,9, a w wejherowskim 5,8.
To wszystko są rekordowe – jak na Polskie warunki, wyniki. Czy ci, którzy zamawiali i produkowali spot ministerstwa zdrowia, mają tego świadomość?
Różne pomysły na prokreację
Dlaczego tak się dzieje? Co sprawia, że akurat tutaj rodzi się tyle dzieci?
Odpowiedzi na to pytanie w zasadzie nie ma. Mówiąc najkrócej: nie wiadomo. Choć nie brakuje osób, które twierdzą, że wiedzą, skąd biorą się na Kaszubach dzieci.
Mówią: dzieci rodzą się, gdy jest dobrobyt. Jeśli rodzice czują, że stać ich na dzieci, to będą je mieli. Nieprawda. Na Kaszubach nie ma dobrobytu większego niż gdzie indziej. 500+ funkcjonuje tu jak wszędzie, żadnych innych dodatkowych zachęt dla młodych małżeństw tu nie ma.
Mówią: Bo Kaszuby to sypialnia Trójmiasta. Dobrze skomunikowana, o pracę dość łatwo, do lekarza można dojechać albo do kina czy teatru. To taka pół-wieś, pół-miasto. Zgoda – wschodnia część powiatu kartuskiego tak właśnie wygląda, domy-bliźniaki stoją w równych szeregach, ludzie pracują w Gdańsku albo Gdyni. Tu przeprowadzają się te rodziny, które za cenę mieszkania w Trójmieście chcą kupić dom z ogrodem. Czyli rodziny tzw. rozwojowe. Ale inaczej jest w okolicach Kościerzyny albo Sierakowic. Tam mamy wsie „pełną gębą”, z zapachem obornika, z krowami, końmi i pozostałościami na jezdni po ich przemarszu. Zresztą… Każda aglomeracja w Polsce ma swoje sypialnie. Dlaczego więc dzieci nie rodzą się w okolicach Poznania, Krakowa, Warszawy? Tam jeszcze więcej pracy, wyższe pensje, więcej możliwości.
Mówią: Bo Kaszubi są tacy religijni. Czyli co? Gdzie jest udowodnione, że ktoś, kto chodzi do kościoła, spółkuje częściej? Że środków antykoncepcyjnych nie używa? Gdyby tak było, to byśmy mieli zatrzęsienie dzieci w katolickiej Polsce Wschodniej. A jednak tam notujemy ujemny przyrost naturalny. Nie, nie ma bezpośredniego związku między religijnością a prokreacją. Ludzie chodzą do kościoła, a potem robią swoje – czyli się zabezpieczają, tak samo jak ateiści i inni niepraktykujący.
Poczucie bezpieczeństwa
Więc jeśli nie dobrobyt, nie bliskość dużego miasta, nie religijność, to co u licha powoduje, że tyle się tu, na Kaszubach, rodzi dzieci?
Mam w pamięci rozmowę, którą odbyłem ostatnio w Kożyczkowie, niewielkiej wsi pod Kartuzami. Pani Dorota, studentka, mama dwójki dzieci, sama pochodziła z dużej rodziny – ma sześć sióstr i jednego brata. Jej córeczka, siedmioletnia Sylwia, ma około trzydziestu kuzynów (w sumie tych dalszych to trudno policzyć). Przy stole świątecznym zasiądzie dwadzieścia, albo i trzydzieści osób.
– To jest takie poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że jak mi się noga powinie, wpadnę w kłopoty, na przykład finansowe, to nie zginę. Zawsze się znajdzie ktoś, kto pomoże, da oparcie. Znajdzie się praca u siostry czy kuzyna. A jak ktoś będzie w potrzebie, to pomogę ja… Sama pochodzę z takiej rodziny, więc chcę żeby moje dzieci też miały takie wsparcie. Na razie mam dwójkę, ale chcę mieć ich więcej, jak tylko zdrowie pozwoli. Choć mojej mamy pewnie nie przebiję – śmieje się pani Dorota, a z nią jej mama, pani Halina, która ma ośmioro dzieci i szesnaścioro (jak na razie) wnucząt.
Spot ministerstwa zdrowia – króliki to nie najlepszy pomysł
Nie, ci ludzie nie przypominają królików. Co więcej – mogliby się obrazić, gdybym ich tak nazwał. Króliki są synonimem płodności, ale również – bezmyślności, rozmnażania się – nazwijmy to eufemistycznie – bezrefleksyjnego. A w kaszubskich, wielodzietnych rodzinach ludzie dobrze wiedzą, dlaczego warto mieć dzieci, jak wspaniałe jest to doświadczenie.
Spot kosztował trzy miliony złotych. Czy nie lepiej za te pieniądze byłoby zrobić cykl filmów dokumentalnych o tym, jak to dobrze jest żyć w dużej rodzinnej wspólnocie?
Na przykład na Kaszubach, gdzie siedmioro rodzeństwa to nic nadzwyczajnego.