Widok senatora z krzyżem w ręku, pogrążonego w modlitwie, mówiącego o tym, jak ważna w życiu Polaka jest rodzina – to już komedia
Senator Bonkowski trafił dzisiaj na języki. Nie po raz pierwszy. Dotychczas działo się tak na jego własne życzenie. Tym razem zaś wbrew jego woli. Dotychczas zapewne cieszył się z rozgłosu, tym razem zapewne jest mu ten rozgłos nie w smak. Bo fajnie jest być chamem, jeśli koledzy partyjni kiwają z aprobatą głowami i mówią o „barwności” i „nietuzinkowości”. Gorzej jest być frajerem, którego pogrążyła własna żona.
Nietuzinkowy
Waldemar Bonkowski – stolarz po zawodówce, gdy jeszcze nie był senatorem, jeździł po Polsce samochodem z lawetą, na której był billboard, a na nim portret Josefa Mengele (lekarz-zbrodniarz z Auschwitz), obok zdjęcie Ewy Kopacz i napis: „Plan B. Biologiczna zagłada narodu przez…”
Takich billboardów było więcej. Obraził nimi niezliczoną ilość osób.
W 2006 roku został wybrany radnym sejmiku pomorskiego z list Prawa i Sprawiedliwości.
Mandat utracił, gdyż został prawomocnie skazany za podżeganie do poświadczania nieprawdy w dokumentach – chodziło o nakłanianie do zawyżania (na papierze) zużycia paliwa w służbowych autach.
Ani wyrok, ani „barwność” i „nietuzinkowość” nie przeszkadzała politykom PiS w tym, żeby Bonkowskiego umieszczać na listach wyborczych. Czterokrotnie kandydował do parlamentu – bez skutku. Udało mu się za piątym razem, w ostatnich wyborach został senatorem i zaraz potem – członkiem Rady Politycznej partii Jarosława Kaczyńskiego.
W wyborach otrzymał ponad 60 tys. głosów – to dużo. Mówi się więc o nim, że wybrali go Kaszubi – jego okręg to okolice Kościerzyny i Kartuz. W Sierakowicach głosowało na niego 58 proc. wyborców.
Dziś jest na Kaszubach bardzo zamożną i wpływową osobą. Ma ponad 400 hektarów ziemi oraz dużą posiadłość we wsi Śledziowa Huta pod Kościerzyną.
Świnie i ubeckie wdowy
Jako senator zdołał przebić się na czołówki ogólnopolskich mediów kilkukrotnie. W czasie masowych protestów przeciwko reformie sądownictwa mówił: Ja obserwuję, kto tam chodzi na te demonstracje. Tam chodzą stare upiory bolszewickie, ubeckie wdowy… i chodzą jeszcze pożyteczni idioci.
Natomiast mówiąc o imigrantach używał określenia świnie, dodawał, że nie chce obrażać polskich świń, bo chlewnie w Polsce są czystsze niż to, co widział tam (jak należy sądzić, chodzi o kraje północnej Afryki, Bliskiego Wschodu). Jego zdaniem uchodźcy to: brud, syf, kiła i mogiła. Dodać należy jeszcze, że te słowa nie padały w prywatnej rozmowie. To były wystąpienia w senacie.
Ostatnio zaś senator Bonkowski zaproponował publicznie, by zastosować w Polsce wariant turecki – chodziło o brutalne potraktowanie opozycji – na wzór tego, co działo się w Turcji po nieudanym puczu.
Nie, senator Bonkowski nie żartował. Ani z wariantem tureckim, ani z ubeckimi wdowami, ani z porównaniami imigrantów do świń. Gdy mówi o tym wszystkim, mówi śmiertelnie poważnie.
Senator żałosny
Kto chciał słyszeć bluzgi i bzdury senatora, ten słyszał, kto nie chciał słyszeć, ten udawał że ich nie ma.
Ale teraz, po dzisiejszym reportażu Bożeny Aksamit w Gazecie Wyborczej, pt. „Miłość w czasach miesięcznic”, widok senatora z krzyżem w ręku, pogrążonego w modlitwie, mówiącego o tym, jak ważna w życiu Polaka jest rodzina – to już komedia.
W ogólniaku nauczycielka polskiego tłumaczyła: śmiech ambiwalentny to taki, kiedy zaczynamy się śmiać, i zaraz potem robi nam się smutno, mimo że to, na co patrzymy jest w sumie komiczne. Dzisiaj senator walczący o wartości chrześcijańskie jest właśnie taki – komicznie żałosny.
Dziś bowiem ukazał się artykuł, w którym żona senatora Bonkowskiego ujawnia, jaki koszmar przechodziła w domu, z mężem, który miał kochankę – inną działaczkę PiS. Kobieta opowiada, jak dochodziło do przemocy, nawet do grożenia i zastraszania bronią (która okazała się gazowa).
Wyłaniający się z reportażu obraz człowieka, który reprezentuje Kaszuby w senacie, jest jednostronny. Mamy słowo przeciwko słowu. Kto chce, niech wierzy Bonkowskiemu, który utrzymuje, że jego żona mówi reporterce nieprawdę. Ja mu nie wierzę. Tym bardziej, że po jego wyczynach pozostał ślad na policji i w prokuraturze.
Senator Bonkowski a sprawa Kaszub
W mediach społecznościowych od razu pojawiły się wpisy kojarzące Bonkowskiego z Kaszubami. „Jaki wyborca, taki wybraniec” – ktoś pisał. Ktoś inny zaś dodawał z drwiną: „Kaszuba z krwi i kości”.
W tym momencie dochodzę do sedna niniejszego felietonu. Nie, to nie tak. Chcę zaprotestować i zaapelować jednocześnie, żeby nie stosować takich uproszczeń. Niech senator Bonkowski nie będzie powodem, dla którego powtarzać będziemy stereotypowe twierdzenia i durne dowcipy o gburowatych Kaszubach.
Sam nie jestem Kaszubą. Mieszkam w Kartuzach od półtora roku. To prawda, że Kaszubi są trochę nieufni, że niełatwo wkraść się w ich łaski, że nie od razu przyjmują obcych z otwartymi rękami. Są zazwyczaj sympatyczni, można powiedzieć, że nawet serdeczni, ale jednocześnie – zdystansowani. Dają człowiekowi odczuć – jakoś tak podskórnie, trudno to wytłumaczyć – że nie jest jednym z nich. Przy czym nikogo nie obrażają, są pomocni i zasadniczy zarazem.
Tu, na Kaszubach nigdy nie spotkałem się z takim chamstwem, jakie reprezentuje Waldemar Bonkowski. Politycy PiS-u lubią go tłumaczyć – że niby jego wypowiedzi są „kontrowersyjne”, bo mówi językiem ludu, z którego pochodzi, czyli Kaszubów.
Nie. To nieprawda. Nie zamierzam idealizować Kaszubów, ale to na pewno nie jest ten styl.
Można by napisać: „Kaszubi przepraszają za Bonkowskiego”. Ale to nie ma sensu. Moim zdaniem, należałoby powiedzieć: „Kaszubi z Bonkowskim nie mają wiele wspólnego”.
Ale przecież… Sami go wybrali – ktoś powie. No cóż, będzie miał rację, tak – Kaszubi go sobie wybrali.
Tak jak prawie wybraliśmy kiedyś Stana Tymińskiego. Do polityki trafiali działacze Samoobrony, których kariery kończyły się… Smutno. Różni ludzie trafiali do parlamentu. Wybierali ich Polacy. Ślązacy, Górale, Kaszubi, Wielkopolanie, i tak dalej… Tożsamość regionalna nie ma tu żadnego znaczenia.
Cóż, każdemu może zdarzyć się pomyłka przy urnie wyborczej.