Stanica Wodna PTTK Swornegacie nad jeziorem Witoczno, 2 km za wsią
Zaraz będzie burza.
– Z Chojnic idę – mówię pani z peteteku, a ona kiwa głową z uznaniem.
Akurat nie mam zbyt wiele gotówki, a kartą nie idzie zapłacić. Kalkuluję – jeśli zapłacę tyle, to starczy mi tylko na dwa piwa, a jeśli… To nawet na cztery. Piwa zakupione, rzecz jasna tu, w peteteku. Swoimi dylematami dziele się z panią. Lituje się pani petetekianka i obdarowuje mnie sążnista zniżką za pokoik w jednym z domków, na co ja rewanżuje się zakupem napoju chłodzącego. Kiedy obiecuję, że przyjadę z rodziną i zostawię całe mnóstwo pieniędzy, pani wyraźnie się cieszy i zaprasza. Tymczasem schronię się przed burzą i będę miał nawet (prawie) ciepłą wodę.
Standard petetekowski – lubię taki standard. Jest wystarczający żeby dobrze wypocząć po drodze i zarazem nie staje się fetyszem. Z hotelami jest tak, że za wszelką cenę chcą być „luksusowe”, nawet jeśli ni są. W petetekach luksus powinien być surowo zabroniony. Żeby się w głowach nie poprzewracało – wszak nie dla luksusów wędruje się po świecie. Bo luksusy mogą przesłonić samo wędrowanie, i człowiek w takich hotelach szybko zaczyna gnuśnieć.
Sen. Cudowny wynalazek. Miękkie łóżko. Odgłos nawałnicy gdzieś tam, za ścianą. Bębnienie wielkich kropli deszczu w lichy dach domku. Moje luksusy.
Wędrówka po Kaszubach, A.D. 1980
Niosę ze sobą przewodnik z 1980 roku, pt. „Bory Tucholskie”, pióra Janusza Umińskiego. Znajduję w nim fotografię: „Stanica wodna PTTK w miejscowości Swornigacie nad jez. Witoczno.” Ktoś, kto podpisywał to zdjęcie, tez chyba nie wiedział, jak się odmienia nazwę tej wsi.
To ta sama stanica, w której teraz jestem, bez trudu rozpoznaję charakterystyczne domki ze zdjęcia.
„Bory tucholskie stanowią niezwykle atrakcyjny teren dla różnych form turystyki i wypoczynku. (…) Staraniem PTTK oznakowano 500 km szlaków pieszych, przebiegających przez najpiękniejsze partie Borów Tucholskich. (…) Bazę turystyczną sensu stricto stanowią domy wycieczkowe, stanice wodne i kempingi PTTK w Charzykowach, Karczewie, Sokole-Kuźnicy, Swornigaciach, Tleniu, Wdzydzach Kiszewskich i Wielu. Warto zaznaczyć, że do 1960 roku PTTK było jedynym inwestorem bazy turystycznej w Borach Tucholskich.”
Dalej autor przewodnika informuje, ze tamte czasy odeszły w przeszłość: dziś (1980 rok) mamy ośrodki FWP, SBT „Turysta”, LZS, zajazdy GS. Natomiast kwaterami prywatnymi dysponują WPT „Brda”, Słupskie Przedsiębiorstwo Turystyczne, Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Turystyczne.
PTTK przetrwał i chyba ma się nieźle, „geesy” – już tylko w artefaktach, takich jak na przykład talerze. Mam je teraz przed sobą. Jak wchodziłem tu do pokoiku, czekały już na szafce – do użytku gości. Jeden ma logo PTTK, na drugim widnieje napis: „GS”. Bujały się po różnych stołówkach. Ale się nie tłukły. Nieco zdradzone, opuszczone przez resztę zastawy, która pewnie została rozkradziona i potłuczona, samotne i wyszczerbione, lgną do siebie na suszarce i jak ulał pasują do mojego własnego petetekowskiego standardu. Zresztą sam się często czuję, jak taki talerz. Może nie jestem samotny i wyszczerbiony, ale czuje na sobie patynę. Tak, jakbym miał gdzieś wytatuowane: „GS”.
Jestem szczupakiem. Znowu demony
Rzedną ogonki po GS-ach, szczupaki ostrzą zęby – pisała o Kaszubach Agnieszka Osiecka.
Są dwa sposoby jedzenia szprotek z puszki. Jeden polega na rozgnieceniu rybek w oleju, zrobieniu z tego ciapy i nakładanie jej na chleb. Drugi – i ten właśnie ja preferuję, polega na zjadaniu rybek w całości bez przegryzania chlebem, a potem zjadaniu zamoczonego w oleju samego chleba. Rybki w całości są smaczniejsze, szczególnie dla szczupaków. Jestem szczupakiem.
I po drzemce, i po nawałnicy. Krótki spacer – ciemna noc. Kompletnie sam w stanicy.
Jezioro Witoczno – czarna gładź. Idealnie gładka jak myśl o wszystkim i o niczym, jak wrażenie, unosząca się mgłą, lekka w formie i ciężka w treści. Magiczna do samego jądra, ukrytego gdzieś na dnie.
Ławka na samym końcu pomostu. Chlupnięcie, potężne. Pewnie szczupak polujący w noc. Albo Nëczk jakiś albo Pópławnik. Demony tutejsze, wodnobagienne.
Noc dojrzewa do snu. Milionem kropel spadających z drzew snuje opowieść, której nikt nie będzie słuchał.
Poranek. Słońce
Zięba, co się szaleju najadła, tłucze teraz butelki po schodach jak opętana.
Zostawiam petetek, niech sobie czeka na sezon w spokoju.
Swornegacie dzień po mniej lub bardziej świętych komuniach. Słonce w uśmiechu, pełną gębą drwi z nocnych mar i demonów.
Ekspedientka w sklepie, w którym wczoraj schodziły wódeczki w stumililitrowych buteleczkach mówi, że jest cała połamana „po tej niedzieli”. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Trzech miejscowych przy moście zarzuca spinning na okonie. Dwóch nie wyciąga nic, trzeci – najbardziej pewny siebie, ciągnie rybę za rybą. Robi to beznamiętnie, bez cienia emocji, jakby było to codzienne rutynowe działanie. Nie widać żadnej oznaki tego, że wędkowanie sprawia mu przyjemność. Ale też pewnie nie jest udręką.
Swornegacie otrząsnęły się już z wczorajszego świętowania. Raz po raz pod sklep zajeżdżają samochody, a z nich wychodzą mężczyźni z roboczych drelichach. Kupują napoje energetyczne, i szybko wsiadają do swoich furgonetek, odjeżdżają na swoje budowy.
Czas się żegnać ze Sworami, garb na plecy, kije w dłoń.
Sosna
Zatrzymuje się nad tropem. Nie mam linijki, więc do zdjęcia przykładam scyzoryk. Trop ma 13 cm długości. Wieczorem była burza, potem znowu padało – jest to świeży odcisk łapy, to oczywiste. Skąd wziąłby się tu, w środku lasu, tak duży pies, bez pana (nie ma wokół żadnego odcisku buta). No bo jeśli nie pies, to wilk.
A poza tym tzw. suchy bór sosnowy:
Sosna, sosna, sosna, sosna, brzoza, sosna. Skrzyżowanie dróg. Sosna, sosna sosna, sosna, sosona, sosonaso, sosnasosnasossnasososososososona, brzoza. Skrzyżowanie dróg. Sosna. Sosna. Sososnsnansnsosnssnsosana. Brzoza. Skrzyżowanie dróg. Sosna, sosna, sosna, sosonaso, nasosos, snasona, nasosa, sosna, sosna, sosna, sosna sosna, sosna, sosna sosna, sosna, sosna sososssnnna aoas ss sos n aaaaaaaaa!
Do Drzewicza dochodzę z resztką wody, błogosławiąc jezioro Łąckie, za to że jest, że jest niebieskie, i że nie rosną na nim sosny.
Drzewicz. Nic nie ma
Drzewicz robi spore zamieszanie na mapie. Jest zaznaczony przystanek PKS, ośrodki wczasowe, przystań jakaś, w ogóle kolorowo jest i gwarno w Drzewiczu – sądząc po mapie. Zupełnie inaczej w rzeczywistości. Jest leśniczówka, są ośrodki wczasowe, tylko że kompletnie wyludnione. Jest pan, który krząta się w między domkami letniskowymi.
– Gdzie tu jest przystanek PKS?
– Nie ma.
– A sklep jakiś?
– Nie ma.
– A co tu jest?
– Gówno. Nic nie ma. Ale w wakacje będzie. Wtedy to jest ruch.
Choć żar leje się z nieba, choć w zasadzie lato, to całe Kaszuby jeszcze czekają. O turystycznych Kaszubach wiosną powinno się pisać zawsze w czasie przyszłym, jakby się jeszcze nie narodziły, a już we wrześniu – w czasie przeszłym. Lato przetacza się przez nie gwałtownie, ale tak szybko się pojawia, jak znika.
Jesienią odsłaniają się bezwstydnie stanice petetekowskie, ośrodki na kacu, zmęczone dwumiesięczną balangą. Rozmazane makijaże, wory pod oczami, ból głowy, rozwolnienie… Ale to wszystko jesienią. Póki co – trwają przygotowania do rozpoczęcia balu. Pan dzielnie jeździ kosiarką do trawy w te i we w te, między domkami, huśtawkami.
Autostop? Nic z tego. Burza
Mam dość łażenia i chcę skrócić to moje wędrowanie. Byleby jakoś się dostać do Brus. Próbuję złapać okazję. W tym samym miejscu, w którym przed 25 laty (mniej więcej) robiłem to samo. Wtedy bezskutecznie. Dzisiaj – tak samo. Jeden samochód na kwadrans. Równie dobrze mogę tak łapać do jutra.
Cóż robić, napełniam butelkę wodą z kranu i w drogę. Jeszcze kilka kilometrów, może dziesięć, jakoś to przeżyję. Wkraczam do Parku Narodowego Bory Tucholskie, do kolejnego królestwa pinus silvestris, wzdłuż jeziora Dybrzk.
Zaczęło się zwyczajnie, od pierwszego grzmotu, potem lunęło. Mówi się, że podczas burzy nie wolno się chować pod drzewami. No dobrze, a jakie rady mają strażacy dla kogoś, kto podczas burzy idzie przez las? Gdzie ma się chować albo uciekać? Może się modlić. Gdy stoi się w środku lasu, a pioruny wala po lewej i po prawej, człowiek może się tylko modlić. Na przykład do Peruna, który w istocie jest „tylko” wyładowaniem, ładunkiem elektrycznym, zjawiskiem atmosferycznym. Tylko. Aż. Niech to się już skończy.
Po burzy. W przybrzeżnych zaroślach coś kolorowego. To niby-wianek, puszczony zapewne przez jakąś dziewicę, w noc świętojańską. Wianek speszal edyszion, wersja: „Armagedon 2117”. Wykonany ze styropianu i plastikowych kwiatów. Świeczki mają aluminiowe obręcze. Taki wianek to przetrwa sto lat, przeżyje swoją właścicielkę, nie mówiąc o jej dziewictwie.
Wędrówka po Kaszubach – Męcikał – koniec.
Męcikał. To już koniec na dzisiaj, trzydniowa wanoga (kasz.: wędrówka) właśnie dobiegła końca. Jadę w PKS-ie do Brus z grupą młodziezy wracająca ze szkoły. Jestem kompletnie mokry po burzy. Paruję i być może – rozprzestrzeniam niezbyt przyjemną woń. Patrzą na mnie ukradkiem i chyba robią sobie ze mnie podśmiechujki.
[Fragment książki: Szwajcarya 2017. Kaszuby” Tomasza Słomczyńskiego, która powstaje przy pomocy finansowej Województwa Pomorskiego]