Prakaszubscy wojownicy z Sopotu

Prakaszubscy wojownicy z Sopotu

Sopockie grodzisko. Mieszkali tu z rodzinami. Wypatrywali najeźdźcy od strony morza. Stawali do walki w obronie miejscowej ludności

– Niech się pan nie spodziewa, że uzyska od nas jedną, jedyną, wiarygodną informację, że było tak i tak. Nie da się niczego w ten sposób stwierdzić – mówi Krzysztof Godon, pracownik Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, kierownik Oddziału Grodzisko w Sopocie.

Z tą myślą wchodzę pod górę, na szczycie której znajdowało się grodzisko. Gród. Gródek w zasadzie, mieszkało tu zaledwie czterdzieści osób. Słowiańska strażnica z widokiem na morze.

***

Jest początek jedenastego wieku. Nie słychać Szybkiej Kolei Miejskiej z przodu, nie słychać ulicy Haffnera za plecami. Słychać szum morza, którego fale podczas sztormów rozbijają się o stoki grodowego wzgórza. Wędrowiec zmierza pod górę, w kierunku zamkniętej jak zwykle bramy grodu. Jest bacznie obserwowany zza palisady, z wieżyczki nad wejściem.

Grodzisko w Sopocie. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Grodzisko w Sopocie. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Kim jest przybysz? Co go sprowadza w te strony?

Załóżmy, że przybywa z odległego o dzień drogi Gdańska. Ta hipoteza wydaje się najbardziej prawdopodobna. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Gdańsk. Czy wówczas – na początku jedenastego wieku, istnieje wczesnośredniowieczne miasto o takiej nazwie? Pewnie tak… Wszak zdążył już je odwiedzić św. Wojciech. URBS GYDDANYZC, jak u progu nowego tysiąclecia zapisał niejaki Jan Kapariusz, mnich benedyktyński. W „Żywocie św. Wojciecha” użył słowa: „URBS”. Więc: „miasto”. Nawet nie gród, a ludne, duże, gwarne średniowieczne miasto.

Sęk jednak w tym że nie wiadomo, gdzie ów URBS GYDDANYZC się znajdował. Oddajmy głos Pawłowi Pogodzińskiemu, pracownikowi muzeum – grodziska w Sopocie.

– Po drugiej wojnie światowej prowadzono w Gdańsku wykopaliska w miejscu, w którym powstał gród – w widłach Motławy i Wisły. Znaleziono wiele przedmiotów, które wówczas datowano na IX, X wiek. I tak też przyjęto, że tam właśnie było owo URBS GYDDANYZC.

Lech Bądkowski pisał w „Odwróconej kotwicy”, wydanej w 1976 roku: Istnienie w tym czasie Gdańska jest pewne ponad wszelką wątpliwość. Wymieniają go z nazwy żywoty św. Wojciecha, napisane tuż po śmierci misjonarza.To miasto dostąpiło zaszczytu wystąpienia na kartach dokumentów jako pierwsze z miast Pomorza Wschodniego. Wykopaliska archeologiczne w pełni potwierdziły wysoki jego status na przełomie IX i X w., ujawniając dobrze, planowo zbudowany gród i podgrodzie, dzieło kierowniczej myśli i silnej organizacji. Archeolodzy datują powstanie tego zespołu na (…) wyspie w widłach Motławy i Wisły na drugą połowę X w.

Lech Bądkowski pisał w oparciu o ówczesną wiedzę – z lat siedemdziesiątych. Tymczasem…

Tymczasem – jak tłumaczy Paweł Pogodziński, współcześnie poddano wykopaliska z gdańskiego grodu badaniu metodą dendrochronologiczną, która pozwala na ustalenie wieku drewna. I okazało się, że trzeba je wszystkie „odmłodzić” o co najmniej 150 lat. Nie pochodzą więc z „okolic” 1000 roku, tylko z „okolic” roku 1150.

Gdzie więc znajdowało się URBS GYDDANYZC? Historycy, rzecz jasna, wskazują dzisiejszy Gdańsk. Archeologowie zaś rozkładają ręce. Zdają się mówić: bardzo nam przykro, ale fakty są takie, że w Gdańsku nie znaleźliśmy jeszcze niczego, co mogłoby pochodzić z 997 roku.

Wątpliwości dotyczące początków Gdańska zataczają szersze kręgi.

Funkcjonowanie sopockiego grodziska datowano pierwotnie na okres od VIII w. do X w. Miało służyć miejscowej ludności przez około 200 lat. Jego koniec wiąże się z powstaniem nowego, prężnego ośrodka – Gdańska.

– W związku z tym, że współczesne badania, przeprowadzane z wykorzystaniem nowoczesnych technologii, „przesuwają” powstanie grodu nad Motławą o 150 lat, musimy i my „przesunąć” daty wyznaczające okres funkcjonowania grodziska w Sopocie. To już nie będzie VIII/IX wiek, a X/XI, a może nawet początek XII wieku – podsumowuje Paweł Pogodziński.

Muzeum - Grodzisko w Sopocie. Paweł Pogodziński. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Muzeum – Grodzisko w Sopocie. Paweł Pogodziński. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wróćmy tymczasem do tajemniczego przybysza, który w roku 1000 wspina się pod górę. Zbliża się do nadmorskiego grodu, którego rekonstrukcję będą tysiąc lat później oglądali turyści przybywający do Sopotu. Raczej więc nie pochodzi z Gdańska. To skąd?

Na przykład z Damaszku. No, może nie jest rodowitym mieszkańcem tego miasta, ale kimś, kto właśnie stamtąd przybywa dźwigając worek ze srebrnymi dirhamami. Paradoksalnie – w świetle współczesnych badań, opcja taka byłaby bardziej prawdopodobna, niż pomysł by przybywał z grodu nad Motławą, którego istnienie w tym czasie poddawane jest w wątpliwość.

Podczas wykopalisk w sopockim grodzisku natrafiono na srebrną dirhamę – monetę pochodzącą z kalifatu Abbasydów. To nic nadzwyczajnego – w tej części ówczesnej Europy waluta ta była dość powszechna. Skąd się brała? Tłumaczy Paweł Pogodziński:

– Przyjmuje się, że monety te trafiały na tutejsze ziemie dzięki Wikingom, którzy docierali w rejon Morza Czarnego i dalej, do Bagdadu lub Damaszku z niewolnikami, skórami, bursztynem. Sprzedawali tam swoje towary i wracali ze srebrnymi monetami. Skarby, zawierające nawet po kilkaset takich monet nie są wcale rzadkością w tej części Europy.

Czyżby więc nasz przybysz był Wikingiem? Oczywiście, mogłoby tak być, ale wcale nie musiało. Mógł to być na przykład nasz rodzimy chąśnik, który za dirhamy sprzedał pojmanych niewolników komuś, kto handlował w dalekich muzułmańskich krajach.

Chąśnicy byli słowiańskimi piratami, można rzec – „naszymi” odpowiednikami słynnych w całym świecie żeglarzy – rozbójników. Stawiali czoła Wikingom, niejednokrotnie odnosząc sukcesy na skandynawskiej ziemi. Podobnie jak Wikingowie trudnili się wojaczką – zwykłym łupieniem i rozbójnictwem, jak i handlem niewolnikami.

Wiking, chąśnik… A może wyobraźnia podsuwa zbyt śmiałe, spektakularne dość, ale raczej mało prawdopodobne obrazy? Może nasz podróżnik pochodził z sąsiedniego kraju Polan? Może był wysłannikiem króla Bolesława? Obszedłszy okoliczne grody – w dzisiejszym Otominie, Tuchomiu, Kczewie koło Przodkowa, odwiedził gród w Chmielnie, Wejherowie, zawitał do Oksywia i brzegiem morza przywędrował tutaj, do Sopotu?

– Taki niewielki gród, jak ten w Sopocie musiał funkcjonować w jakiejś strukturze. Założenie takiego grodziska nie było inicjatywą jednostki. To było działanie polityczne, poparte jakąś myślą – tłumaczy archeolog.

Grodzisko miało zabezpieczać okoliczną ludność, która – dzięki jego obecności, mogła prowadzić działalność rolniczą. Zapewne rolnicy żywili i zaspakajali potrzeby drużyny wojów, która tu na stałe zamieszkiwała. Drużyna taka musiała mieć swoje zwierzchnictwo. Spójrzmy więc na sytuacje polityczną Pomorza z roku 1000. Co prawda niewiele tu widać…

Pierwszy z książąt pomorskich, który znany jest z imienia, to Siemysł (w literaturze przedmiotu znajdziemy również imię: Siemiomysł). Pojawia się na dworze cesarza Henryka III dopiero w roku 1046, a więc kilkadziesiąt lat po interesującym nas momencie historii. Możemy więc tylko spekulować, zdając się na określenie: „najprawdopodobniej”.

Najprawdopodobniej wojowie z grodziska w dzisiejszym Sopocie byli na służbie u ojca lub innego przodka znanego historykom Siemysła. Nie wiadomo, gdzie ów władca Pomorza Wschodniego rezydował. Lech Bądkowski w „Odwróconej kotwicy” wskazuje Chmielno. Tam znajdował się znaczny gród. Być może to była ówczesna stolica raczkującego wówczas Księstwa Pomorskiego?

W 1046 roku Siemysł był już chrześcijaninem. Z pewnością również i do nadmorskiego grodu strażniczego docierały echa chrystianizacji. Może więc nasz podróżnik  jest samotnie wędrującym mnichem-misjonarzem, o którym milczą kroniki?

Możliwości jest wiele. Jak powiedział Krzysztof Godon – nie ma jednej, jedynej prawdy.

Tak czy inaczej, wędrowiec, dotarłszy do bramy grodu, zawołał:

– Otwórzcie!

W odpowiedzi usłyszał pytanie:

– Kim jesteś i co cię sprowadza?

To był głos strażnika, raczej pewny siebie i spokojny. Jeden przybysz, nawet uzbrojony, raczej nie wzbudził szczególnego niepokoju wśród załogi grodu.

Znajdowało się tu kilkunastu wojów, dobrze uzbrojonych i zdatnych do boju. Mieszkali z rodzinami.

W tym momencie warto przyjrzeć się tym, którzy zamieszkiwali grodzisko. Kim byli? Czym się zajmowali? Jak wyglądało ich życie codzienne?

Opowiada Paweł Pogodziński.

– To było grodzisko strażnicze. Chodziło o to, żeby kontrolować zagrożenia od strony wody.

Zacznijmy więc od kwestii owych zagrożeń. Kto mógł przypływać? Tego naukowiec nie chce powiedzieć. Nie ma na to dowodów. Ale wiadomo, że to okres działalności Wikingów. Trzymam się więc tego, że grodzisko strzegło słowiańskiej ziemi przed Wikingami. Nieźle brzmi. A że nie ma dowodów? A są dowody na to, że przed Wikingami nie strzegło? Też nie ma. Więc ta hipoteza jest tak samo dobra, jak każda inna.

Paweł Pogodziński:

– Grodzisko trzykrotnie było spalone, za trzecim razem już się nie podniosło. Wątpliwym jest, że było to zaprószenie ognia, raczej było to celowe zniszczenie. Tak, jako obiekt strażniczy narażone było na najazdy, nie raz toczono tu walkę. Niestety w pobliżu nie znaleźliśmy cmentarzyska, gdybyśmy je znaleźli, moglibyśmy stwierdzić, czy pochowane osoby zmarły śmiercią naturalną, czy na skutek obrażeń, ciosów.

Zazwyczaj było tak, że grodzisko było jednostką centralną, wokół której znajdowały się osady. Pełniło więc funkcję ochronną wobec tych osad.

Paweł Pogodziński:

Słowianie byli znani z dwóch rodzajów obrony, wiemy to na podstawie zapisków, źródeł. Jeżeli przewaga wroga była bardzo duża, uciekali do lasu i tam, mogli ukrywać się lub stawiać opór. Ale jeśli mogła być skuteczna obrona w grodzisku, wszyscy z okolicy zbiegali się do niego i wszyscy razem, wspólnymi siłami, środkami, jakimi dysponowali, prowadzili obronę. To była walka o życie i wszelkie metody były dozwolone. Pewnie też i tutaj tak było. Nie potrafimy powiedzieć, kto i kiedy dokładnie je atakował, ale możemy być przekonani, że tak właśnie to wyglądało… Nasze grodzisko nie jest pod tym względem wyjątkowe – na wszystkich tego typu obiektach odnajdujemy ślady spalenizny, co jest dowodem na to, że takie grodziska były celami dla najeźdźców.

Kadr z Filmu "Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem"
Kadr z Filmu „Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem”

Przed oczami stają obrazy. Gród wypełniony po brzegi, na majdanie zlęknione kobiety i dzieci. Mężczyźni – każdy z tym, co akurat miał pod ręką – maczugami, drągami, kamiennymi toporami, stoją na wałach. Ubrani w lniane, wełniane koszule i tuniki. Wśród nich strojem wyróżnia się kilkunastu wojów, ubranych niekiedy w kolczugi, skórzane kaftany, hełmy, zbrojnych w łuki, żelazne topory, niekiedy zaś i miecze. Dowodzą obroną, spokojnie i władczo wydając polecenia zgromadzonym rolnikom. Na wielkim ogniu pośrodku placu kobiety gotują wrzątek. W razie czego zostanie wylany na oblegających. Dzieci zbierają kamienie, zanoszą je ojcom, którzy – trzymając proce, z niepokojem wpatrują się w morze. Łódź Wikingów właśnie dobija do plaży. Drużyna rabusiów z północy liczy czterdziestu wojowników. Obrona grodu nie będzie łatwa, ale ma szanse powodzenia… Być może przybysze nie mają złych zamiarów. Być może, gdy zobaczą dobrze zorganizowaną obronę, odstąpią od oblężenia… Jeśli jednak zdecydują się zaatakować, walka będzie straszna. Każdy z mężczyzn zdaje sobie sprawę, że porażka będzie oznaczać dla kobiet i dzieci straszny niewolniczy los pod batem Wikingów.

Umyślny do Chmielna wyruszył już w drogę, na jedynym koniu, który trzymany jest w grodzie na takie właśnie okazje. Przed nocą będzie na miejscu. Jutro można spodziewać się odsieczy. Byle wytrzymać noc oblężenia, byle ustać w walce do jutra do wieczora.

***

Jakie jeszcze obrazy przychodzą na myśl? Można je poskładać z fragmentów tego, co wiemy o życiu codziennym w grodzie.

Paweł Pogodziński:

– Możemy popatrzeć na zabytki i na tej podstawie powiedzieć, czym się zajmowali mieszkańcy…

Ciąg dalszy reportażu – Prakaszubscy wojownicy. Zgruchotany bark, przecięta tętnica

***

Informacje praktyczne

Obecnie na piętrze sopockiego muzeum – grodziska, prezentowana jest wystawa „Gry planszowe. Świadectwo cywilizacji”. Będzie czynna do 15 kwietnia 2017 roku. Oprócz zwiedzenia wystawy z zabytkowymi grami i ich opisami w różnych kulturach (począwszy od społeczności zbieracko – łowieckich), można osobiście zagrać w niektóre z nich. W tym celu zostały przygotowane specjalne stanowiska. Na odwiedzających czekają starożytne „planszówki” – HNEFATAFL (grywali w to Wikingowie), MŁYNEK i MANKALA. Przy stanowisku dostępne są karty z opisami reguł danej gry.

Wycieczkę do sopockiego grodziska warto więc zaplanować na dłuższy czas, warto zawitać tu całą rodziną. Oprócz poznawania historii samego obiektu i życia Słowian, można oddać się rywalizacji… To również rodzaj rekonstrukcji – eksperymentalnej archeologii i historii. Każdy może spróbować.

Strona internetowa sopockiego grodziska: TUTAJ

Godziny otwarcia:

Listopad – kwiecień
Wtorek – niedziela 9:00-17:00

Maj – październik
Wtorek – niedziela 10:00-18:00

W poniedziałki nieczynne

Sobota jest dniem bezpłatnego wstępu

Ceny biletów:

– normalny – 8 zł
– ulgowy – 6 zł
– z Kartą Sopocką – 6 zł
– z Kartą Turysty wejście do skansenu za darmo w ramach Pakietu rodzinnego, Pakietu zwiedzanie lub Pakietu dla aktywnych

– przewodnik w języku polskim, max 30 osób – bilety wstępu

Koszt lekcji muzealnych:
W zależności od wybranego wariantu od 6 zł do 17 zł od osoby.

Adres

Muzeum Archeologiczne w Gdańsku – Oddział Grodzisko w Sopocie

ul. Haffnera 63
81-715 Sopot
tel. (58) 340-66-00
e-mail: [email protected]

Dojazd: kliknij TUTAJ