Kaszubskie Zaduszki – cz.2. Upiorne opowieści

Gdy nieboszczyk wstawał z trumny, trzeba było obciąć mu palec. Wlać do kawy odrobinę jego krwi. I wypić

Ty któraś pięknie dni swoje skończyła

I w Palestynie szczęśliwie zasnęła.

Daj dobrze skonać, bez zmazy poczęta,

Panienko Święta.

A kiedy przyjdzie ostatnia godzina,

Uproś nam łaskę u swojego Syna.

I żal za grzechy, bez zmazy poczęta,

Panienko Święta.

[Pieśń rozpoczynająca obrzęd Pustej Nocy na Kaszubach]

Kaszubi przyjmowali śmierć bez lęku lecz z pokorą. Wszelkie obrzędy i zwyczaje towarzyszące śmierci służyły temu, aby godnie i z szacunkiem pochować zmarłą osobę. Do dzisiaj żywe są tradycje z tym związane.

Śmierć. Ludzkość od zarania swojego istnienia próbowała rozwikłać jej tajemnicę. Szukano odpowiedzi na pytanie, co jest po drugiej stronie życia. Stawiano różne hipotezy. Jednak cechą wspólną wszystkich czasów i wszystkich ludów był szacunek do swoich zmarłych. Przez wieki pochówkom towarzyszyły obrzędy i rytuały, które z jednej strony zapewniały zmarłym godne przejście w zaświaty, z drugiej zaś dawały poczucie bezpieczeństwa żyjącym. Nie inaczej było na Kaszubach, gdzie celebrowano obrzęd Pustej Nocy.

W przeddzień pogrzebu do domu zmarłego przybywali goście. Obrzęd zaczynali od modlitwy różańcowej. Uczestniczyli w niej zarówno dorośli jak i dzieci. Potem dzieci wracały do domu, a mężczyźni rozpoczynali śpiew pieśni pustonocnych przeplatanych modlitwami. Pieśni te, wydrukowane w specjalnych kancjonałach, składały się nawet z kilkudziesięciu zwrotek. Było ich tak dużo, że nie starczyło nocy, żeby je wszystkie wyśpiewać. O godzinie 23.00 i o 3.00 częstowano wszystkich słodką kawą i kołaczem lub bułką z masłem. Obrzędy te odprawiano tylko dorosłym zmarłym. Dzieci były z tego obrzędu wyłączone.

Fot. Pixabay.com
Fot. Pixabay.com

Upiór wstaje z grobu niosąc śmierć

Dawniej ludzie umierali w domach. W swoich łóżkach. Stąd byli wyprowadzani na cmentarz. Ale zanim to się stało, mijały przeważnie cztery dni, podczas których przygotowywano zmarłego do ostatecznego opuszczenia ziemskiego życia. Jerzy Treder w książce „Kaszubi. Wierzenia i twórczość” pisze, że po śmierci bliskiego rodzina zamykała okna i zasłaniała prześcieradłem lustra. Zatrzymywano też zegary, by nie przeszkadzały duszy, a zmarłemu przymykano oczy, żeby nikogo z żywych nie wypatrzył. Zdaniem niektórych, przez otwarte oczy dusza mogła z powrotem wrócić do ciała, co groziło przeistoczeniem się w upiora. Następnie dokonywano rytualnego mycia zwłok i ubierania w odświętny strój trumienny. Wierzono, że dusza stale przebywa w pobliżu ciała aż do pogrzebu i obserwuje poczynania żywych. Domaga się perfekcyjnego przygotowania do pozaziemskiej drogi. Dawniej strojem trumiennym była długa biała szata przewiązana pod szyją tasiemką oraz papierowe buty. Współcześnie jest to tradycyjne, świąteczne ubranie. Bardzo dużą wagę przywiązywano do tego, by strój był kompletny i rytuał przygotowania do pogrzebu spełniony co do joty. W przeciwnym razie dusza zmarłego mogłaby wyrażać swoje niezadowolenie i nawet ukarać winowajcę.

Na Kaszubach, w opowieściach i podaniach ludowych, znane były przypadki, w których zmarły przeistaczał się w upiora. Ksiądz profesor Jan Perszon zebrał w swojej książce „Na brzegu życia i śmierci” relacje osób, które doświadczyły takiego spotkania. Te mrożące krew w żyłach opowieści o ożywaniu zwłok i strasznych tego skutkach przekazywane były z pokolenia na pokolenie. Ludzie, by bronić się przed takimi zjawiskami, stosowali zawczasu różne sposoby. Zdarzało się, że można było za życia wytypować osoby, które mogłyby przeobrazić się w upiory. Byli to ludzie, którzy według wierzeń urodzili się „w czepku” lub z dwoma przednimi zębami. W czasie dorastania należało stosować wobec nich różne zabiegi, które miały w przyszłości zapobiec ich przedzierzgnięciu się w wieszczi lub łopi.

Zarówno wieszczy, jak łopi, czyli upiór, nie śpią spokojnie w grobie , tylko zjadają swoje śmiertelne odzienie, a dokonawszy tego wstają z grobu i wracają w rodzinne progi. Łopi jest jeszcze gorszy od wieszczego. Bo wieszczy dobiera się tylko do krewnych, wysysając im krew w czasie snu tak, że umierają jeden po drugim. A łopi ciągnie za sobą w grób całe wioski. Chodzi nocą od chëczy do chëczy, puka w okno i pyta: „Hej, spita wa?:, a gdy usłyszy odpowiedź: „Spimë”, odpowiada „Spita na wieki”. I wszyscy w chacie wymrą. Mało tego. Łopi potrafi wspiąć się na dzwonnicę i uderzyć w dzwon, co równa się śmierci wszystkich mieszkańców okolicy w zasięgu głosu dzwonu. Nieraz, bywało, kościelny napotykał łopiego w drodze do dzwonów ale zawsze zdążył na czas, i odepchnął go zadzwoniwszy pierwszy.”

[Róża Ostrowska, Izabella Trojanowska, Bedeker kaszubski, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1978]

Fot. Pixabay.com
Fot. Pixabay.com

Obciąć palec czy wzywać księdza?

Starania czynione wobec „podejrzanego” o tego rodzaju upiorne inklinacje, nie dawały stuprocentowej pewności. Dlatego na wszelki wypadek używano jeszcze innych metod zabezpieczających. Takim zmarłym wkładano do trumny różne przedmioty, które miały na celu zająć czymś ożywające zwłoki tak, by nie myślały o opuszczeniu grobu. Była to na przykład kartka z modlitewnika bez słowa „amen”, żeby zmarły modlił się bez końca, albo kawałek swetra lub wełnianej pończochy do sprucia, stara sieć do naprawy, ziarenka maku do policzenia… pomysłów nie brakowało.

Dobrą okazją do rozpoznania, czy zmarła osoba ma zadatki na upiora było uczestnictwo w obrzędzie Pustej Nocy. Odbywał się on w przeddzień pogrzebu. Do domu, gdzie spoczywał zmarły przybywała rodzina, sąsiedzi, znajomi… cała wieś. Spotykali się w największej izbie, skąd wcześniej wyniesiono meble, aby zrobić miejsce dla gości. Zmarły leżał w otwartej trumnie, w innym pomieszczeniu, tak by mu nie przeszkadzał gwar i hałas przybyłych. Obok trumny paliła się gromnica lub inne światełko. Prawdopodobnie do najważniejszych momentów Pustej Nocy należało sprawdzanie, czy zmarły nie nabywa znamion właściwych upiorom. A jakież to mogły być znamiona?

Na przykład nieboszczyk w trumnie robił się czerwony. Wtedy należało odciąć mu serdeczny palec, zebrać wyciekającą krew do kubka i dodać po parę kropel do kawy każdemu z uczestników obrzędu. Lepszym sposobem było uderzenie w dzwony, ale nie w każdej wsi był kościół. Zdarzały się też takie przypadki, że i te metody nie wystarczały. Nieboszczyk podnosił się w trumnie i trzeba było wzywać kapłana by odprawił nad nim egzorcyzmy uderzając zmarłego stułą w twarz. Wówczas zmarły kładł się z powrotem do trumny, tym razem na zawsze.

Na Kaszubach, w ponure, jesienne wieczory opowiadano, że nie zawsze udawało się w porę dojrzeć i odpowiednio zaopatrzyć upiora. Przychodził on nocą do swojej rodziny i uśmiercał kolejne osoby. Żeby zapobiec całkowitemu nieszczęściu jedynym sposobem było pójście w kilku chłopa o północy na cmentarz, wykopanie trumny, wyciągnięcie z niej upiora i jednym ciosem ucięcie mu głowy łopatą od kopania torfu. Było to niezwykle odpowiedzialne zadanie. Gdyby się nie udało za pierwszym razem, śmiałkowi groziła niechybna śmierć. Dlatego wypijano wcześniej kielicha na odwagę.

Fot. Pixabay.com
Fot. Pixabay.com

Orszak pogrzebowy. Twarzą do dołu

W dawnych czasach, rano, po Pustej Nocy szykowano się do pogrzebu. Po raz ostatni częstowano słodką kawą i kołaczem, żegnano się ze zmarłym. Przed zamknięciem trumny wkładano jeszcze do środka ulubione rzeczy nieboszczyka; rożek i paczkę tabaki, talię kart, drobne pieniądze, a jeśli lubił sobie popić, małą buteleczkę z alkoholem. Do tradycji należało też wyprowadzenie ze stajni i obory zwierząt należących do zmarłego i przewrócenie jego uli. Wydawało się, że pszczoły świadomie żegnają się ze swoim gospodarzem. Potem kondukt ruszał na parafialny cmentarz. Niejednokrotnie droga była daleka i nierówna. Zwykle trumnę wieziono na wozie wyściełanym słomą, ciągniętym przez dwa konie. Zimą były to sanie. Natomiast na Helu przeprawiano się łodziami przez morze.

Na czele orszaku niesiono krzyż, za nim szli mężczyźni, potem kobiety, wóz z trumną, a na końcu, w pewnej odległości od wozu szła rodzina. Celowo zostawiano trochę miejsca dla duszy zmarłego, która także podążała za trumną. Orszak zatrzymywał się przed każdą figurą i przydrożnym krzyżem na krótką modlitwę. Gdy w czasie tego pochodu nabierano podejrzenia, że zmarły może wracać na ziemię jako wieszczi lub łopi, otwierano trumnę i przewracano zwłoki twarzą w dół. Był to symbol ostatecznego wyłączenia umarłego ze społeczności, w której dotąd żył.

Pusta Noc przy pustej trumnie

Pan Stanisław Okrój ze Staniszewa prowadzi śpiew pieśni pustonocnych w Sianowie i innych wioskach powiatu kartuskiego. Jego zdaniem małe dzieci nie wymagają takiego obrzędu, bo są bez grzechu.

– Teraz – mówi – nie spotyka się już całonocnych czuwań, zwykle trwają od 19.00 do 1.00 w nocy. Latem zaczynają się jeszcze później. Zwyczaj „pustych nocy” powoli zanika – dodaje. – Młodzi nie garną się do śpiewania.

– Zmarłych teraz nie trzyma się w domu – dodaje pani Marta Mejer ze Starej Huty. – Teraz jak ktoś umrze w domu, zaraz zabierają do kostnicy. Takie prawo.

Pan Eugeniusz Pryczkowski, kaszubski pisarz i dziennikarz, uważa że obrzęd Pustej Nocy na nowo odżywa, tylko trochę w innej formie. Proces ten został zapoczątkowany po śmierci papieża, św. Jana Pawła II. Wówczas w sanktuarium sianowskim zorganizowano pierwsze publiczne obrzędy Pustej Nocy. Dotąd zwyczaj ten o charakterze religijnym kultywowano zawsze w prywatnych domach, teraz wyszedł na szerszą płaszczyznę. Był nawet transmitowany na całą Polskę.

– I to był przełomowy moment – mówi Eugeniusz Pryczkowski – bo potem odbyło się jeszcze kilka takich publicznych „pustych nocy”. Oczywiście dotyczyły one znanych osób.

Na Kaszubach wierzono i wierzy się nadal, że niektóre dusze wracają na ziemię, by odpokutować swoje grzechy. Można spotkać je po zachodzie słońca. Nie radzi się zagadywać nikogo obcego, spotkanego o takiej porze na drodze, bo może to być właśnie taka dusza. Gdy człowiek odezwie się do niej, wówczas dusza nadaje mu pokutę, którą musi spełnić, w przeciwnym razie człowiek ten może umrzeć. Przeważnie dusze proszą o modlitwę, ale czasami mogą to być różne inne posługi.

Do dziś krąży tu wiele opowieści o duchach. W listopadową noc wszystko jest bardziej straszne, niesamowite, wywołujące ciarki na plecach. Wieczorami po wiejskich drogach nikt teraz nie chodzi, czasami przejedzie jakiś zapóźniony samochód.

Swoją drogą… Czy jest możliwe by pokutujące dusze siedziały za kierownicą aut?

Deski, biała szata, wysługa mizernego świata

Pustą Noc kończono pieśnią:

Już idę do grobu smutnego, ciemnego.

Gdzie będę spoczywać aż do dnia sądnego .

Gdzie możni królowie swe kości składają,

Książęta, panowie w proch się obracają.

W tę podróż odchodzę, nie biorę nic z sobą,

W postaci okrytej śmiertelną żałobą.

Tylko cztery deski, licha biała szata,

Toć cała wysługa mizernego świata.

Fot. Pixabay.com
Fot. Pixabay.com