Muzeum Kaszubskie im. Franciszka Tredera w Kartuzach, wsyatwa pt. "Okupacja hitlerowska na Kaszubach"

Po prostu przeżyć tę wojnę

Na wystawie w Muzeum Kaszubskim w Kartuzach widzimy zdjęcia zrobione podczas wojny. Daniluk: okupacja na tych terenach to było coś zupełnie innego niż w Warszawie

Z historykiem Janem Danilukiem rozmawia Tomasz Słomczyński

Czas drugiej wojny światowej na Kaszubach w ogólnie przyjętej narracji przypomina mozaikę. Obok kwestii dobrze znanych i rozpoznanych mamy dziury niepamięci.

Zazwyczaj kiedy mówi się o wojnie na Kaszubach i Pomorzu, sprowadza się to do opowieści o wrześniu i o krwawej jesieni 1939 roku – o fali represji i egzekucji, które miały wtedy miejsce. Później – mówimy o oporze i konspiracji, potem o 1945 roku, walkach, wejściu Armii Czerwonej. Wspomina się również o wcielaniu Kaszubów do Wehrmachtu. Do tych kwestii sprowadza się narracja o wojnie na Pomorzu i Kaszubach. Taki obraz jest nieco wykrzywiony. Chciałoby się na to patrzeć z szerszej perspektywy.

Uwzględniającej na przykład fakt, że formalnie rzecz biorąc – tu okupacji nie było. Po 1939 roku tu była Rzesza…

To też jest problem językowy. W powszechnym użyciu jest termin: „okupacja niemiecka”. Te tereny były wchłonięte do Rzeszy, inkorporowane. Tu było inaczej niż w Generalnym Gubernatorstwie. Więc jeśli już mówimy o okupacji tych ziem, choć z prawnego punktu widzenia nie była to okupacja, to pamiętajmy – to był zupełnie inny rodzaj okupacji niż na przykład w Warszawie.

Mam wrażenie, że mało kto o tym pamięta. Wyłączając historyków, rzecz jasna…

Narracja wciąż jest centralistyczna.

Muzeum Kaszubskie im. Franciszka Tredera w Kartuzach, wsyatwa pt. "Okupacja hitlerowska na Kaszubach"
Jan Daniluk, fot. T. Słomczyński

Wzorcem z Sèvres jest sytuacja w Warszawie i wszystko jest automatycznie porównywane do tego, co działo się w stolicy.

Stąd na przykład nieporozumienia dotyczące wcielania Kaszubów do Wehrmachtu. Ta centralistyczna narracja, która każe porównywać sytuację na Pomorzu do tego, co działo się np. w Warszawie, jest w tym momencie kompletnie nieuzasadniona. Ktoś, kto podpisywał volkslistę w Warszawie faktycznie był kolaborantem. W Gdańsku, na Kaszubach, sytuacja była kompletnie inna. Służba w armii niemieckiej w większości przypadków była jedynym sposobem na to, żeby rodziny nie dotknęły represje. Ludzie po prostu starali się przeżyć tę wojnę. Niezrozumienie tego faktu kładło się cieniem przez dekady po wojnie, co zresztą dało się odczuć w debacie publicznej przy okazji przypominania kwestii „dziadka z Wehrmachtu”. Zresztą ta centralistyczna narracja, która kładzie nacisk na wydarzenia ważne w skali całego narodu, takie jak np. Powstanie Warszawskie, daje się odczuć przy okazji również innych zagadnień. Mówi się powszechnie, że pierwszą masową egzekucją w okupowanej Polsce była ta, która miała miejsce w Wawrze. Zapomina się o tym, co działo się na Pomorzu, między innymi w Piaśnicy, Szpęgawsku i w wielu innych miejscach. Szacuje się, że do stycznia 1940 roku Niemcy wymordowali na Pomorzu 40 tysięcy ludzi – Polaków, Żydów, Kaszubów – obywateli Polski. Co prawda, trwające obecnie badania wskazują, że ta liczba może być mniejsza, najprawdopodobniej będzie to trzydzieści kilka tysięcy ofiar, ale to w żadnym razie nie umniejsza konieczności kultywowania pamięci o tych ludziach. Dodam, że egzekucji na taką skalę nie było wówczas w żadnym innym rejonie w Polsce.

Jak mówimy dziś o Kaszubach w latach wojny to mamy na myśli…

Gryf Pomorski. A drugie hasło: służba w Wehrmachcie. I dezercje z Wehrmachtu, do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, czy do Borów Tucholskich… I to oczywiście jest prawda, ale spójrzmy na liczby: one pokazują, że większość żołnierzy po prostu służyła w Wehrmachcie. W 1944 roku z samego Pomorza w Wehrmachcie służyło 85-95 tysięcy żołnierzy. Z tego ok. 4,5 tysiąca zginęło. Mniej więcej 2200 osób zdezerterowało. Większość z tych żołnierzy po prostu służyła w wojsku niemieckim. Czasem ludzie nie mieli jak zdezerterować, różnie bywało. Tak jak wcześniej powiedziałem – ludzie po prostu starali się przeżyć tę wojnę.

Nie jest więc prawdą, że szli dobrowolnie. Nie jest też prawdą, że masowo dezerterowali. Co proponujesz, żeby istniejące dziury w pamięci załatać.

Brakuje pochylenia się nad historią lat wojny, która sprowadzałaby się nie tylko do wymienionych wyżej zagadnień. Chciałbym, żeby badacze zajęli się działalnością kulturalną, sportową, strukturą administracji niemieckiej, gospodarką, kwestiami ekonomicznymi, zmianami demograficznymi, czy tym, co działo się w urbanistyce… Oczywiście wiemy, że tu był wyzysk, nadmierna eksploatacja, wysyłki na roboty przymusowe. Ale to wszystko – poza samymi hasłami, nie możemy wiele więcej na ten temat powiedzieć.

Gdzieś obok terroru, obok ruchu oporu, życie toczyło się swoim torem.

Tak. To wszystko do tej pory zwykle historykom umykało. Warto tez opisać cały aparat, który tu funkcjonował – urzędniczy, policyjny, sądowniczy, wojskowy. Wojna zniszczyła dość harmonijną (mimo wszystko) koegzystencję Polaków i Niemców na tym terenie, uczyniono to w sposób brutalny i gwałtowny. Zdaję sobie sprawę, że to są dezyderaty kierowane głównie do naukowców, ale myślę, że warto na to zwracać uwagę.

Potrafię sobie wyobrazić – na podstawie obrazów literackich i filmowych, dzień codzienny okupowanej Warszawy, z łapankami, bazarem Różyckiego, gettem… Ale co w tym czasie działo się w niemieckim Gdańsku, polskiej Gdyni? Co działo się w Kościerzynie, Kartuzach, Wejherowie? Nie mam w pamięci żadnego obrazu.

No właśnie, każdy powie, że były kartki, że było ciężko… Ale czy w Gdyni były łapanki? Czy nie było?

Nie wiem… A był w Gdyni odpowiednik warszawskiego Bazaru Różyckiego?

Nie wiem… Dokładnie – widzisz, w czym jest rzecz? Dlatego warto to wszystko badać, i o to przy okazji wystawy w Kartuzach postuluję.

Jan Daniluk jest historykiem, pracownikiem Muzeum II Wojny Światowej. 9 września wygłosił wykład otwierający wystawę zdjęć w Muzeum Kaszubskim im. Franciszka Tredera w Kartuzach. Jak powiedział: – Ta wystawa przyczynia się do tego, o co postuluję – żeby przybliżać życie codzienne mieszkańców Pomorza w czasie drugiej wojny światowej.

Na wystawie pt. Okupacja hitlerowska na Kaszubach, która dostępna jest dla zwiedzających w Muzeum Kaszubskim im. Franciszka Tredera w Kartuzach można zobaczyć m.in. unikatowe zdjęcia w Szymbarka, Goręczyna czy Kartuz, zrobione w czasie drugiej wojny światowej.

Godziny otwarcia Muzeum:

W sezonie letnim(od 01.05 do 30.06)

od wtorku do piątku 8.oo -16.oo
sobota 8.oo – 15.oo
niedziela 10.oo – 14.oo

(od 01.07 do 31.08)

od wtorku do piątku 8.oo -18.oo
sobota i niedziela 9.oo – 17.oo

poza sezonem:

(od 01.09 – 30.09)
od wtorku do piątku 8.oo -16.oo
sobota 8.oo – 15.oo
niedziela 10.oo – 14.oo

(od 1.10 – 01.05)

od wtorku do piątku 8.oo -16.oo
sobota 8.oo – 15.oo

Ceny biletów:

Bilet do Muzeum:

10 zł z VAT normalny

6 zł z VAT ulgowy

Opłata za przewodnika po Muzeum: 60 zł z VAT

Opłata za przewodnika terenowego: 100 zł z VAT/godz.

Lekcja muzealna: 3,50 zł

Lekcje przedszkolne: 3,50 zł