[zdjęcia Tomasz Słomczyński]
Wieś Juszki. Od zawsze traktowałem ją jak skansen, choć przecież nim nie jest. To kolejne muzeum nieoczywiste na trasie moich kaszubskich wędrówek.
Juszki są obecne w przestrzeni wirtualnej. Mają swój profil na Facebooku. Choć wieś liczy sobie 125 mieszkańców, polubień jest ponad 600. To znana miejscowość – znana z tego właśnie, że przypomina skansen.
Chciałem się dowiedzieć, jak ludziom się żyje w „skansenie”, w takim właśnie „muzeum nieoczywistym”. Przez Facebooka odezwała się pani Izolda Wysiecka. Kiedy jechałem na spotkanie, była piękna pogoda, upał. Rozmawialiśmy na jej podwórzu, po lewej miałem drewnianą chatę krytą trzciną, po lewej brzeg jeziora, w którym ktoś zażywał kąpieli. Rozmówczyni okazała się być żoną sołtysa, doktorantką historii po dwóch fakultetach (historia i ekonomia), Kaszubką wychowaną w Kościerzynie, której rodzice pochodzili właśnie z Juszek. W tej małej wiosce mieszka od szesnastu lat.
Oddajmy więc głos pani Izoldzie.
Juszki dawniej
Jeśli chodzi o początki wsi, wielu autorów powołuje się na błędne informacje, które zostały zawarte w książce Franciszka Mamuszki i Izabelli Trojanowskiej „Kościerzyna i ziemia kościerska”. Napisali oni, że odnaleziono tu skarb z okresu rzymskiego, i że w XIII wieku Juszki zostały przekazane cystersom. To wszystko nieprawda, bo te informacje dotyczą nie Juszek koło Kościerzyny, tylko Juszkowa koło Pruszcza Gdańskiego.
Juszki mają rodowód siedemnastowieczny, tu znajdował się piec smolny do wyrobu smoły. W okolicy były dwa takie piece, Jeden piec „trzymał” niejaki Lizak, drugi – Uszko. Od nazwisk tych smolników pochodzą nazwy dzisiejszych miejscowości – nieopodal są lizaki, a my jesteśmy w Juszkach. Na początku nasza wieś nazywała się Uszki albo po prostu Smolniki, a potem przekształciła się w Juszki.
Wzmianka o tych piecach smolnych znajduje się w Lustracji starostwa kościerskiego z 1655 roku. Po potopie szwedzkim robiono takie lustracje. Napisane jest tam, że każdy z tych smolarzy miał jednego pomocnika, ale jeden uciekł i coś się nie zgadzało w kwocie czynszu płaconego na św. Marcina. Kiedyś byłam przekonana, że ta wzmianka je pierwszą o Juszkach, ale znalazłam w księgach parafialnych w kościele pw. Świętej Trójcy w Kościerzynie wcześniejsze o 10 lat zapisy dotyczące chrztów dzieci z Juszek. Czyli, że możemy datować pierwsze dokumenty wspominające o Juszkach na lata czterdzieste siedemnastego wieku to są pierwsze wzmianki w dokumentach.
Potem, na początku osiemnastego wieku starosta Trembecki z Kościerzyny wydał przywilej, w którym stwierdza, że jest zaniepokojony sytuacją lasów – według niego za dużo ich już jest wyciętych w okolicach Kościerzyny, i że on zamienia osady smolne na osady rolnicze. Ci, którzy byli smolarzami od tego momentu mają tu gospodarzyć. Wtedy jeszcze, cały czas mieszkała tu rodzina Uszków (Uszk).
To zawsze była mała wieś. Nigdy za wiele osób tu nie mieszkało, chociaż w czasach pruskich do szkoły uczęszczało 55 dzieci. Zastanawiam się, jak one wszystkie się w tej szkole pomieściły… Do szkoły w Juszkach chodziły dzieci z Szenajdy – to taka mała wioseczka tu niedaleko w lesie. Dla porównania: dziś mamy 120 stałych mieszkańców, dzieci – 27. Wiem dokładnie, bo przygotowywaliśmy ostatnio paczki na dzień dziecka.
W czasach pruskich żyło się tu bardzo biednie. Nauczyciel miejscowej szkoły napisał że rząd pruski oferował ziemie w Prusach Wschodnich i materiał na budulec do budowy domu, a ten teren miał być zalesiony. Tutejsi jednak ale nie chcieli stąd odejść. Ten nauczyciel był zdziwiony, że dostają taką propozycje i nie chcą z niej skorzystać.
Później, w dwudziestoleciu międzywojennym również o Juszkach pisali miejscowi nauczyciele, jeden z nich pisał, że nie może zrozumieć duszy kaszubskiej… Tu, do Juszek, na koniec świata, gdzie była bieda, nauczyciele zawsze trafiali za karę.
W Juszkach zawsze była bardzo duża rotacja ludzi, którzy latem szukali pracy gdzie indziej, często na Żuławach, a zimą wracali. Zawsze się śmieję, że skutkiem ubocznym tego stanu rzeczy było dużo nieślubnych dzieci, ale to pewnie nie tylko w Juszkach…
Wyżyć z tej ziemi było niesamowicie ciężko. Funkcjonowały takie powiedzenia: „Ktoś jest biedny jak koza w Juszkach” – to już był synonim wielkiej biedy. Albo się mówiło, że „w Juszkach są najdorodniejsze zające”. Dlaczego? Bo jak zając biegnie przez żyto to go całego widać, bo u nas żyto rośnie zaledwie na kilkanaście centymetrów.
Dziś
Dziś liczba rdzennych mieszkańców nie powiększa się. Jest to wioska skończona, zamknięta. W jakim sensie? Jest wpisana do rejestru zabytków przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, prawie nie powstają tu już nowe zabudowania, otoczona jest z każdej strony lasem, Lasy Państwowe nie oddają ziemi pod zabudowę, jest tu Wdzydzki Park Krajobrazowy… Budować się tutaj już nie da. W efekcie wygląda to tak, że stałych mieszkańców nie ubywa, ale jak mają więcej dzieci, to muszą się one wynieść.
Są również przyjezdni są domy całoroczne, czasem wykorzystywane od kwietnia do października, tak jak przez jednego pana z Warszawy. Tak samo było w przypadku starszego małżeństwa z Poznania, którzy też maja tu dom całoroczny. Przyjeżdżali wiosną, mieszkali do jesieni. Ale starszy pan zmarł, a jego żona już nie przyjeżdża. Pojawiają się ich wnuki czasem tylko, jak jest długi weekend. Ich dom stoi pusty.
Największym walorem tej wsi jest właśnie krajobraz, który bardzo łatwo popsuć, stawiając różne budy.
Jak się Juszki zachowały?
Szczęściem dla Juszek było to, że w tej wiosce zakochał się pan Tadeusz Chrzanowski, który przez wiele lat był Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w Gdańsku. Kupił jeden z domów i doprowadził do tego, że układ ruralistyczny – tak to się mądrze nazywa, został wpisany do wojewódzkiego rejestru zabytków.
A poza tym Juszki zawsze były odizolowane od świata, dwa kroki za cywilizacją. Zagubione w lasach.
Gdzieś indziej zawsze były jakieś możliwości, nie tutaj. Wieś zelektryfikowano dopiero w 1958 roku. Wodociąg założono dopiero w 1998 roku. Do tego czasu wszyscy miejscowi mieli pompy ręczne – do dzisiaj stoją na podwórkach, chociaż już nieczynne. Asfalt też położono dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Zawsze ciężko było tu dojechać, była tylko taka piaszczysta droga. I nigdy nie dochodziła tu komunikacja, co prawda przez dwa lata jeździł PKS do Kościerzyny, ale na próbę tylko. Dziś już każdy ma samochód, ale jak nie miał, to Juszki naprawdę były odizolowane od świata. I tak się zachowały.
Zresztą do dzisiaj mamy problem ze zdobyczami cywilizacji. Internet chodzi tak sobie. Z zasięgiem jest różnie. Jesteśmy w takim dołku i dokoła mamy lasy.
Jak się żyje w „skansenie”
Wraz z wpisaniem układu ruralistycznego do rejestru zabytków pojawiły się obostrzenia, i niestety część mieszkańców nie patrzy na to, że jest to wartość dodana, tylko, że są to utrudnienia. Nie można się rozbudować jak się chce ani zbudować niczego, tylko według jakichś wytycznych
Ja myślę, że są plusy i minusy.
Jeśli chodzi o plusy słyszałam od kolegi, który się dowiedział, że mieszkamy w Juszkach: „kurcze to wy w Beverly Hills mieszkacie”. To fakt, każdy kto wchodzi na naszą działkę, mówi: „Jezu, jak tu pięknie, macie na podwórku dostęp do jeziora”.
A minusy są takie że zimą nie jest już tak fajnie. Zimą zamiera wszystko, po południu jak się robi ciemno o szesnastej ruch w wiosce zamiera, wszyscy po domach siedzą i jest trochę smutno. Ale to pewnie w każdej małej wsi.
Każdy, kto podziwia naszą chałupę, mówi: „o jak fajnie macie taką stara chałupą pod trzciną”, ale nikt nie myśli, jak ciężko jest ja docieplić. Zima zamarza woda, mróz w chodzi głęboko w ziemię, ten dom nie ma fundamentów, nie ma izolacji od podłoża… I tak dalej.
Minus jest taki, że prawo nakazuje, jeśli chodzi o budownictwo, natomiast ludzie są pozostawieni sami sobie. Skąd mają wziąć środki, żeby tym nakazom sprostać? Fajne są niektóre odremontowane chałupy, ale ich właścicielami najczęściej nie są ludzie tutejsi tylko przyjezdni, których było stać na zakup i remont takiej chałupy. Dla miejscowych, którzy może nie są najlepiej sytuowani i mają kilkoro dzieci to jest problem, że nie mogą się rozbudować, wszędzie indziej dostaliby pozwolenie, a tu nie.
Tak, brakuje jakiegoś dofinansowania dla miejscowych na budowę zgodną z wytycznymi konserwatora. Bo to nie jest zła wola ludzi, że ktoś chce sobie wybudować coś, co nie pasuje do charakteru wsi. Gdyby ktoś taki miał środki, żeby to zrobić, to zbudowałby sobie dom nawiązujący do charakteru wsi, piękny, drewniany, podcieniowy na przykład. Tylko za co ma to zrobić? Wiadomo, że zwyczajny dom będzie tańszy. Zresztą miejscowi próbują omijać te restrykcyjne przepisy i jakoś się rozbudowywać. A i urzędnicy czasem przymykają oko.
A jeśli chodzi o życie w skansenie – pan Tadeusz Chrzanowski, o którym już wspominała, tak żył. Zmarł niestety, w tym roku… Tam wszystko wygląda wszystko tak, jak wyglądało na początku wieku. Święte obrazy, łózka, pierzyny, stół, różne sprzęty, skrzynia posagowa. I tam do niedawna żyli ludzie – i to cała różnica między skansenem a jego chałupą w Juszkach. Da się? Da się. Ale takie życie w skansenie wygląda fajnie tylko na fotografii.
Jeszcze słów kilka o Beverly Hills
Tak, wiemy, jakie są ceny nieruchomości tutaj… Dlatego, że wioska jest zamknięta, jak mówiłam. Nie można się tu budować. Ceny są przystosowane dla tych, którzy przyjadą, zachwycą się i będą w stanie zapłacić każdą cenę żeby mieć tu dom.
Oj, jak dzisiaj to wszystko się zmieniło. Moja mama mówi, że kiedyś to ludzie stąd uciekali, albo byli przysyłani za karę. A teraz? Wszyscy chcą tu mieć dom.