[Zdjęcia: Tomasz Słomczyński]
Goręczyno to niewielka ale bardzo malownicza wieś ze średniowiecznym rodowodem, z centralnie położonym tuż przy skrzyżowaniu zabytkowym kościołem. Ale nie o kościele to będzie opowieść.
Na skrzyżowaniu we wsi wyraźna tabliczka kierująca do Muzeum Ziemi Kaszubskiej i Sprzętów Militarnych.
Siedemset metrów prostą drogą, nie sposób nie trafić. Przed nieotynkowanym domem tabliczka.
– To tutaj, wysiadamy – mówię do synka, sześcioletniego Szymona, którego dzisiaj ze sobą zabrałem.
Po chwili unosi się roleta funkcjonująca jak drzwi do garażu. Z wnętrza spogląda pan Sławomir Kamiński, założyciel muzeum.
– Teraz, synek, tata będzie pracował – mówię wyciągając dyktafon. – Także proszę cię żebyś trochę się powstrzymywał z pytaniami.
Szymon potrafi pytać bez przerwy. Dosłownie. Zapewne pan Sławomir o tym nie wie, bo zaraz informuje sześciolatka, że można pytać o cokolwiek, a im więcej będzie pytał, tym lepiej. Szymon, na widok dyktafonu i surowo spoglądającego ojca daje nam porozmawiać, wtrącając się tylko od czasu do czasu.
Na początek pytanie z gatunku standardowych: od czego się wszystko zaczęło?
– Kolekcjonowaniem zajmuję się o dziecka. Zaczęło się od orzełków. Wieszałem je w jakimś kartoniku, najpierw zapełniły segment, potem ścianę, jakieś małe „muzeum” gdzieś u znajomego pod schodami, jakaś wystawa w piwnicy… W końcu zebrało się tego tyle, że postanowiłem sam stworzyć własne muzeum – mówiąc to pan Sławomir wskazuje nieznacznym ruchem dłoni na otaczające go półki i gabloty.
A jest na co wskazywać. Długo by wymieniać, co jest tu zgromadzone. Militaria: pociski, granaty, karabiny, pistolety, bomby, przerdzewiałe i całkiem zadbane, poza tym: hełmy, mundury… I tak dalej. Drugą część kolekcji tworzą przedmioty codziennego użytku: grzebienie, żelazka, pułapki na myszy, na muchy, latarki, kowadła (zresztą zrobione z części np. armat)… i tak dalej.
Pan Sławomir pochodzi z Kaszub, urodził się w Wejherowie, wychował w okolicach Sierakowic.
– Stamtąd wyzbierałem wszystko, najpierw z rodzinnego domu, potem od sąsiadów, potem z okolicznych wiosek – i tak powstawała moja kolekcja.
– Czym zajmuje się pan zawodowo?
– Pół życia byłem kierowcą, obecnie służę w wojsku.
– To po co panu to muzeum?
– To jest moja pasja.
– Cieszy pana to, że tutaj stoi ten karabin?
– Cieszy – śmieje się pan Sławomir, ale nie tylko karabin. Cieszy mnie też pułapka na muchy.
Dodaje, że muzeum jest specyficzne, bo ludzie przynoszą mu eksponaty. Z domu, z ogrodu, ze złomowca, który jest w okolicy. Przychodzi człowiek, zostawia żelastwo, mówi: „szkoda mi było to ciąć…” Pan Sławomir często pisze pisma do Ministerstwa Obrony Narodowej, urzędnicy i wojskowi też mu przekazują eksponaty. Bo tu, w Goręczynie jest oficjalne muzeum, pan Sławomir ma na to papiery.


Szymon dostaje ulotkę („Uwaga! Niewybuchy i niewypały!”) i wysłuchuje wykładu: nie wolno zbierać, nie wolno dotykać kiedy się znajdzie coś takiego. Pokazuje pocisk w całości i pokazuje co zostaje z pocisku po wybuchu – odłamki.
– Te odłamki w trakcie wybuchu lecą na wszystkie strony, widzisz, na przykład taki może cie trafić w głowę… Teraz wiesz dlaczego nie wolno dotykać? Jak znajdziesz w lesie coś takiego to natychmiast musisz zawiadomić dorosłego… Ale nie każdego, bo dorośli też są różni. Znam takich, którzy… Wiesz, co? Tatę. Zawsze zawiadamiaj tatę.

„A dlaczego to jest Muzeum Ziemi Kaszubskiej” – często słyszę takie pytanie. „A co by pani chciała tu zobaczyć kaszubskiego?” – odpowiadam pytaniem. „Jakiś wazonik ze wzorem kaszubskim” – słyszę w odpowiedzi.
Wtedy tłumaczę, że miska drewniana na Kaszubach, na Ukrainie, na Białorusi czy w Niemczech. niczym się nie różniła. Tak, czasem goście muzeum rozglądają się dookoła i pytają: a ma pan coś kaszubskiego? Mówię im, że prawie wszystko tu jest kaszubskie, w ogromnej większości eksponaty pochodzą z tych ziem. „E tam” – mówią, to nie kaszubskie. „Nie ma pan takich dzbaneczków pomalowanych we wzorki?”. Ludzie myślą, że sto czy dwieście lat temu na Kaszubach ludzie chodzili w tych strojach ludowych, jakie dzisiaj znamy i pili herbatkę w filiżankach od Necla.
Szymon: A co to za dziwny pistolet? A ten? A tamten?
Tata wymyślił zagadkę dla Szymona:
– Po co komu takie wielkie buty?
– Żeby było ciepło – odpowiada sześciolatek z wahaniem.
– Tak, byty wartownicze, w które wkładało się nogi w normalnych butach.
A teraz zagadka dla taty – Szymon pokazuje:
– Co to jest?
Tata wie, bo pamięta takie urządzenia. Wyjmuje z urządzenia kartonik:
– Z czym ci się to kojarzy?
– Z biletem – odpowiada Szymon.
– Dokładnie tak, to urządzenie do wybijania daty na biletach na szarych kartonikach, konduktorzy coś takiego kiedyś ze sobą nosili.
Zagadka pana Sławomira: „A to – co to jest?” Trzyma w ręku szklane naczynie.
Nikt z nas nie jest w stanie zgadnąć.
– Pułapka na muchy. Tu się lało wodę z mydłem…
– A to, co to jest, tata?
Tata teraz musi się wykazać…
– Wiesz synku, hmmm… Nagłe olśnienie: to jest do obliczania kątów, przy strzelaniu z armaty.
Pytające spojrzenie na pana Sławomira.
– Dokładnie tak!
„Ten tata to wszystko wie” – z podziwem myśli Szymon.
Przynajmniej mam taką nadzieję, że tak pomyślał.
– Ciężkie karabiny, ciężki numerator do drzewa, ciężkie żelazko z duszą. Wszyscy się śmieją: „moje hobby nie jest lekkie…”
Pan Sławomir zrezygnował z garażu, z przydomowego warsztatu i zrobił tu wystawę.
– Cierpię na brak miejsca, ale jestem w trakcie przenoszenia eksponatów do budynku obok, chcę je wyprowadzić z garażu. Tu będą sprzęty codziennego użytku, w budynku obok – militaria. Mam na przykład siodło z kampanii wrześniowej, którego nie ma gdzie wyeksponować.
– A tu są pamiątki po moim wujku. Sierżant Franciszek Kamiński, ps. Kaszub. Dlaczego „Kaszub”? No jak to dlaczego… Przecież pochodził stąd. Był Kaszubem i taki przybrał konspiracyjny pseudonim. W 1939 roku był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza. Został złapany przez Rosjan. Uciekł im. Przedostał się do Warszawy i służył w Armii Krajowej. Dostał się do niewoli. Uwolniony w rejonie Belgii, przedostał się na brytyjską stronę i wrócił do kraju po wojnie jako żołnierz gen. Andersa. Najcenniejsza jest legitymacja, bardzo rzadko spotykany dokument, wydana w lipcu 1944 roku, zaświadcza, że jest żołnierzem Armii Krajowej. Gdyby coś takiego znaleziono przy nim wówczas, wiadomo…
– Chodź Szymon, idziemy na zewnątrz armaty oglądać…
Pan Sławomir bardzo lubi patrzeć, jak sikorki dokarmiają młode pisklaki. W tym roku założyły gniazdo w starej pompie stojącej obok armaty. W zeszłym roku – w lufie moździerza.
Patrzymy, jak rodzice uwijają się przy gnieździe.
Godzina minęła, nie wiadomo kiedy.
– Szymon, chodź, jedziemy!
Synka ciężko odciągnąć od placu zabaw „zbudowanego” z działa przeciwlotniczego, moździerza, bunkra i wagoników kolejki wąskotorowej.
Śmiejemy się z umorusanego sześciolatka. Ręce ma czarne od włażenia na armaty, złażenia z nich, myszkowania wokół.
– No tak, u mnie w muzeum, nie trzeba chodzić w kapciach – rzuca pan Sławek na odchodnym.
***
Na profilu muzeum na Facebooku znajduje się numer telefonu do pana Sławomira. Warto przed wizytą do niego zadzwonić i umówić się – profil FB muzeum – TUTAJ.