Kamela – Grabówko. Pomyślunki na trasie

Zamiast dzielnie pokonywać trasę, znowu wylądowałem na pomyślunku, do tego w pozycji absolutnie leżącej. Na Harpagan to ja się raczej nie nadaję z takim podejściem do tematu.

[Zdjęcia: Tomasz Słomczyński]

Oczywiście szanuję, a nawet podziwiam ludzi, którzy przemierzają przestrzeń biegiem, pospiesznie, w pędzie nadawanym za pomocą nóg, nart, kajaków albo rowerów. Ale ja sam, kiedy ruszam w trasę, lubię mieć czas na podpatrunek i pomyślunek. A zanim wyruszę, lubię mieć czas na poczytanki.

Co za dziwnych słów używam? Nie można po prostu napisać o patrzeniu, myśleniu i czytaniu? Można, oczywiście. Ale ja w trasie nie tyle patrzę, co podpatruję. Myśli jakieś takie ślizgające się mam, z dala od sedna spraw ważnych dla świata, a skądinąd – tak blisko nich. A z czytaniem to też sprawa dość niejednoznczna – tu poczytam, kartkę przewrócę, tam poczytam, nie jest to na pewno systematyczne studiowanie przewodnika i literatury źródłowej. Tak jak po 22:00 otwieram lodówkę nie żeby jeść tylko podjadać, tak wyruszam w trasę nie żeby myśleć tylko pomyśliwać.

Kamela oznaczone trasa
www.eko-kapio.pl

Dość filozofowania. Proszę, oto konkrety: Trasa wiedzie od miejscowości Kamela (między Egiertowem a Przywidzem) do miejscowości Grabówko (między Grabowem Kościerskim a Nową Karczmą). Miniemy cztery jeziora, będziemy szli leśnymi i polnymi drogami i ścieżkami, w większości nie będą to oznakowane trasy.

Konieczna będzie dość dokładna mapa, może być tzw. „fioletowa” – Eko-kapio, w zupełności wystarczająca jak na nasze skromne potrzeby i godna polecenia (wyruszając mam w plecaku dwie mapy: „Szwajcaria Kaszubska” 1:30 000 oraz „Kaszubski Park Krajobrazowy” 1:50 000 – jak „zejdę” z jednej mapy, to „wejdę” na drugą). Trasa będzie miała mniej więcej 17 kilometrów. Jakieś cztery – pięć godzin marszu plus dowolna ilość czasu na:

– fotografowanie tak zwanych okoliczności przyrody,

– pomyślunki,

– podpatrunki,

– i inne czynności wymagające pozycji siedzącej lub półleżącej.

To tyle by było, jeśli chodzi o wstęp. Komu w drogę, temu czas.

Z Kameli ruszam spod sklepu drogą do jeziora. Na mapie droga wyraźnie jest zaznaczona, ale można też zapytać miejscowych: „którędy do jeziora Połęczyńskiego?”.

A propos sklepu: należy pamiętać, że będzie to jedyny sklep na całej trasie. W Kameli więc trzeba się zaopatrzyć na kolejnych kilka godzin.

Idę drogą lekko opadającą w stronę jeziora. Przed sobą mam widok na samo jezioro i wzgórza po jego drugiej stronie. Droga poprowadzi nas wprost na brzeg, do miejsca, którego plażą nazwać nie sposób, jednak miejscem do kąpieli na własną odpowiedzialność – już tak. Takich miejsc będzie jeszcze kilka, więc w upalny dzień warto mieć ze sobą kąpielówki, ręcznik, klapki, dmuchane kółko albo materac, foremki, łopatki, baldachim osłaniający od wiatru, płetwy i maskę do nurkowania, krem do opalania, i wszystko co jeszcze warto nosić w plecaku przechodząc obok jeziora.

Jezioro Połęczyńskie omijam od północnej strony i docieram do zabudowań Roztoki – wchodzę do wsi ulicą Jeziorną. We wsi skręcam w prawo pozostawiając Roztokę za plecami. Widzę już pierwszą Bożąmękę – drewniany krzyż stojący na skraju wsi, na rozdrożu [2,2 km] .

Bożemęki na Kaszubach miały przeganiać złe duchy i strzec od chorób.

Więcej o przydrożnych krzyżach i kapliczkach w reportażu, który znajdziesz TUTAJ.

Przed krzyżem skręcam w lewo i idę pod górkę podziwiając widoki. Na drodze do Czarnej Huty mijam co chwilę większe lub mniejsze oczka wodne, malowniczo komponujące się z otaczającymi je pagórkami.1

Czarna Huta: wyjątkowej urody kapliczka na rozstaju, stadnina koni, jabłonki przy drodze, które teraz w maju oszałamiająco kwitną, porzucone malownicze gospodarstwo i zdewastowany cmentarz ewangelicki [4,7 km] .

Przy dawnym cmentarzu ewangelickim chwila na pierwszy tego dnia krótki pomyślunek. W pamięci tkwi pewne przedpołudnie, kiedy trafiłem w Przywidzu do domu starszego pana, Henryka Elwarta, miejscowego historyka – amatora. Pokazywał mi stare dokumenty, fotografie, opowiadał o tym, że w samym Przywidzu mieszkali do 1945 roku głównie Niemcy, zaś ludność okoliczna była wymieszana – mieszała się przez wieki krew kaszubska z niemiecką. Kiedy wchodziła Armia Czerwona wielokrotnie trudno było rozsądzić, kto jest jakiej narodowości. Świadczą o tym napisy na nielicznych zachowanych nagrobkach znajdujących się w okolicznych wsiach: Marczinke, Bednareck. Pamiętam, że wśród wielu dokumentów u pana Elwarta znajdował się również rękopis ze wspomnieniami Niemki, która przeżyła koszmar wkroczenia Armii Czerwonej. Opisywała, jak jej znajoma niejaka Anna Fenske uciekła wtedy przed Sowietami z domu. Ukryła się w sąsiednim Klonowie u Gurskich. Była w wysokiej ciąży. Kiedy Rosjanie przetrząsali dom, rabowali i gwałcili, ona, ukryta w chlewie, urodziła po cichu bliźniaki. Taki był koniec niemieckiego świata na tych ziemiach.

Po tutejszych Niemcach pozostały rozkradzione i zdewastowane groby. Gdzieniegdzie stoją pojedyncze znicze. Kto je stawia?

Reportaż o zdewastowanych ewangelickich cmentarzach na Kaszubach znajdziesz TUTAJ

Poniemieckie groby Przywidz - Egiertowo
Poniemieckie, ewangelickie cmentarze w okolicach Przywidza, www.eko-kapio.pl

Po krótkim pomyślunku czas w dalszą drogę. Dziurawą asfaltówką w stronę wsi Częstocin. Znowu – widoki. Pagórki i doliny, oczka wodne, kwitnące przy drodze dzikie jabłonki. A pomyślunek jest taki: w Luwrach różnych różne Van Gogi, słoneczniki, nenufary i Renuary… A ja bez kolejek i bez biletów nagle znalazłem się w galerii absolutnie interaktywnej. Landszafty mam przed sobą jak z obrazka, a do tego czuję ich zapach, wiatr nawiewa chmurki, pokropi deszczyk, trochę zimno, trochę ciepło, ptaki śpiewają, pachnie łąką albo gnojówką… Osobiście wolę to niż Luwry, Watykany i Ermitaże. A propos śpiewania ptaków: skowronki towarzyszą mi w zasadzie od początku wędrówki. Swoim wzlatywaniem i opadaniem, jednostajnym, monotonnym głosem, wprawiają w trans. Człowiek zamyka oczy położywszy się w trawie i wzlatuje, i opada, i wzlatuje, i opada…

DSC_0157

Cholera, zamiast dzielnie pokonywać trasę, znowu wylądowałem na pomyślunku, do tego w pozycji absolutnie leżącej. Na Harpagan to ja się raczej nie nadaję z takim podejściem do tematu. Dość tego leniuchowania, ruszaj się Bruno, idziemy na piwo…

Częstocin[7,3 km] . To zaledwie kilka gospodarstw. Kolejne żurawie w zasięgu wzroku (po dziesiątym przestałem je liczyć), zapach taki, jaki winien być na wsi, a staje się dziś coraz rzadszy – zapach gnojówki.

Za Częstocinem w lewo, asfaltówką do przystanku autobusowego przy drodze Przywidz – Grabowo Kościerskie. Z kropiącego nieśmiało deszczyku zrobiło się urwanie chmury, dobrze że przystanek to zadaszona budka. Przeczekać deszcz. Czas na pomyślunek jakiś nowy, tylko że akurat pomyślunku nie ma. Lepiej się pomyśliwało przed godziną w pełnym słońcu na łące. To chociaż zjem kanapkę.

Już po ulewie. Była krótka i gwałtowna, jak gniew kochającej matki. Teraz niebo przepraszająco uśmiecha się słońcem, jakby chciało wynagrodzić chwilową złość.

Gminną asfaltówką idę w stronę Grabowa Kościerskiego Przywidz pozostawiając za plecami. Po dwustu metrach, licząc od przystanku autobusowego skręcam w lewo w drogę leśną prowadzącą do jeziora Łąkie.

Gdy dochodzę do brzegu jeziora Łąkie [10,1 km] znajduję się w lesie. Wysokie, na oko osiemdziesięcioletnie buki i podszyt składający się z młodych bukowych zakrzaczeń. Zawsze gdy widzę taki las mam przed oczami wdrukowany w dzieciństwie serial Robin Hood (w zasadzie: „Robin z Sherwood”) z Michaelem Preadem w roli głównej, oczywiście z muzyką zespołu Clannad. I gdy patrzę na te drzewa to pomyśliwuję sobie, że być może i w tym miejscu przydałby się jakiś ekologiczny Robin Hood. Bo na pniach widnieją złowrogie kropki. Zostawili je leśnicy. Oznaczają wyrok dla drzewa – wkrótce zostanie wycięte.

DSC_0102Za kilka tygodni, może miesięcy, tego lasu nie będzie. Rozumiem, że to las gospodarczy, że społeczeństwo i gospodarka potrzebują drewna, że sam korzystam z drewnianych mebli, i tak dalej. Ale czy trzeba ciąć akurat tutaj, nad brzegiem jeziora, gdzie jest tak pięknie? I czy koniecznie w takiej ilości?

Teraz, wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Łąckiego idę wąską ścieżką, z której korzystają co najwyżej leśne zwierzaki i wędkarze. Schodzę na chwilę z wysokiej skarpy nad sam brzeg, żeby się rozejrzeć. Warto było…

DSC_0113

Chwilę potem, po minięciu wygodnego miejsca piknikowo-biwakowo-kapielowego, oddalam się od brzegu jeziora idąc przez szeroki wyrąb – las pieńków. Docieram do tablicy informacyjnej z mapą [11,5 km] i kieruję się na czerwony szlak rowerowy, który będzie mi już towarzyszył do końca trasy. Chwile później jestem przy kolejnej Bożejmęce. Idę drogą przez las, a z mapy wynika, że jestem gdzieś między wschodnim brzegiem jeziora Łąckiego a zachodnim brzegiem jeziora Małe Kamionki.

Mijam zachwaszczone i zarośnięte gospodarstwo. Na posesji jakaś kapliczka, w sumie nic wyjątkowego, na Kaszubach to raczej normalne. Jednak mrożący napis nie daje spokoju. „Zamordowanemu…”. Co tu się wydarzyło?

91

Kilkaset metrów dalej stoi starszy pan ze stadem krów. Najpierw rozmowa dotyczy suszy – że nie ma gdzie krów wypasać, że nic nie rośnie. Rzeczywiście, krowiny obgryzają trawę przy potoku, to raczej nie jest żadne pastwisko. Przechodzę wkrótce do interesującego mnie tematu. Mówi krowi pasterz:

– To za Niemca było. Zamordowali go na sam koniec wojny. Już się wycofywali, Ruskie nadchodzili. Gdzieś poszedł, ukrył się za stodołą, wyciągnęli, zastrzelili. Ciała nie mogła rodzina odnaleźć, do dzisiaj nie wiedzą, gdzie leży to i kapliczkę postawili. On dwadzieścia cztery dzieciów miał, osiemnaście w gospodarstwie, sześcioro na swoim. I one wszystkie z żoną mu te kapliczkę wystawiły.

92Starszy pan mówi niewyraźnie, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałem. Co do liczby dzieci jestem pewien, że tak mówi, bo dopytuję z niedowierzaniem.

„Glossa do historii Anny Fenske” – pomyśliwuję. – „Wojna to samo zło. Z każdej strony”.

Krótkie pożegnanie z panem od krów i dalej w drogę.

Jeziora: Małe Kamionki i Grabówko mam teraz po lewej, głęboko w dole. Po chwili wygodna, szeroka szutrowa droga oddala się od linii brzegowej i przekonanie, że idę wzdłuż jeziora opieram tylko o widok z mapy.

W pewnym momencie postanawiam sprawdzić, jak wygląda sytuacja po lewej, w dole, tam, gdzie powinien znajdować się brzeg jeziora. Schodzę stromą drogą w dół do brzegu – i trafiam na przesmyk, który pozwala suchą stopą przejść między dwoma jeziorami [14,5 km] . 93Widać tutaj skutki trwającej suszy. Linia brzegu cofnęła się w niektórych miejscach nawet o kilka metrów. A samo miejsce wygląda na dzikie. Nie spotykam tu żywego ducha. Ciekawe, jak tu jest latem, w upalny dzień. Łagodny brzeg zachęca do kąpieli. Powrót stromą ścieżką do drogi i dalej prosto do celu, ostanie dwa kilometry z okładem, do Rybaczówki.

Zanim jednak do niej dotrę oglądam się za siebie i co widzę? Typowy kaszubski krajobraz – długi i wąski jęzor wody, a po jego obu stronach wysokie, porośnięte lasem brzegi. Po chwili, już w Rybaczówce [17 km] – wygodny hamak.

Kiedy ma się 17 kilometrów w nogach, za bardzo nie chce się już pomyśliwać. Człowiek by sobie najzwyczajniej w świecie odpoczął i uraczył się gazowanym napojem chłodzącym. Hamak jest więc „jak znalazł”.