Zakręcony kapliczkami

Mógłbym mieć wszystko w nosie. Ale mam swoje kapliczki

Mógłbym mieć wszystko w nosie. Ale mam swoje kapliczki

Idea narodziła się w głowie i sercu Waldemara Elwarta w 2000  roku. Nie mógł jeszcze wiedzieć, że kaszubskie kapliczki zmienią jego życie.

Przejeżdżał przez Stężycę. W centrum wsi zobaczył jedną z nich, taką dużą i okazałą. Stała na skrzyżowaniu.

– Była przepiękna – mówi o niej po kilkunastu latach od tamtego zdarzenia. – Zachwyciła mnie.

Jeszcze nie wiedział, że została wybudowana przed II wojną światową. Że jest pierwszą z dwóch i pół tysiąca innych, jej podobnych, które będzie odkrywał przez kilkanaście kolejnych lat.

– Wtedy pomyślałem sobie że szkoda by było, żeby oglądali takie kapliczki tylko mieszkańcy, ewentualnie turyści, żebym tylko ja się nimi zachwycał.

Po jakimś czasie nie tylko Waldek, ale też i jego znajomi jeździli po Kaszubach śladem Maryjek, Jezusów i świętych. Udało mu się zebrać grupę kilku osób, które zupełnie i tylko dla idei rozpoczęły prace nad dokumentowaniem kapliczek zwanych na Kaszubach Bożymi Mękami.

Takie były początki.

Sceptycyzm i tak zwany czynnik ludzki

Los tak pokierował jego życiem, że Waldek zaczął pracować w Urzędzie Gminy w Przywidzu, nieopodal Kolbud, w których się wychował. Zajmował się pozyskiwaniem funduszy unijnych na projekty. W tak zwanym międzyczasie jeździł ze znajomymi po Kaszubach i fotografował kapliczki. W pracy zaś zorientował się, że można jego pasję zamienić na projekt.

– Odkryłem że istnieje możliwość uzyskania środków z funduszy norweskich. Zacząłem szukać instytucji, która by to zrealizowała, „przerobiła” 1,5 mln zł, przez siebie. Zacząłem chodzić po różnych galeriach, urzędach gmin, domach kultury, masę instytucji odwiedziłem.

Wszystko bez skutku. Dlaczego nikt nie chciał się zainteresować Bożymi Mękami, rozsianymi przy wiejskich drogach?

– W sumie to ja się nie dziwię. Przychodziłem prosto z ulicy, mówiłem, że dokumentuję coś takiego od kilku lat, że jest możliwość uzyskania dofinansowania, większość reagowała sceptycznie. Po pierwsze dlatego, że mnie nie znała, po drugie – dlatego, że nie zawsze moja propozycja wpisywała się w zakres działania tych instytucji… Bo ja chodziłem do kogo tylko się dało. No i jeszcze czynnik ludzki: nie zawsze osoby chcą i mogą zająć się czymś takim.

W końcu Waldek dociera do Muzeum Narodowego, gdzie dyrektor Wojciech Bonisławski po pięciu minutach telefonicznej rozmowy mówi: „zapraszam do siebie”. Podczas spotkania padło sakramentalne: „może pan ten projekt z nami realizować”.

Waldek spogląda na tamte wydarzenia z perspektywy kilku lat, podczas których zmaterializowało się jego dawne marzenie:

– Myślę, że na wszystko musi być odpowiedni czas i miejsce, pewnie dlatego tak to wyglądało.

Czy jestem wariatem?

Jednak wsparcie Muzeum Narodowego nie oznaczało jeszcze gwarancji sukcesu. To był dopiero początek drogi. Rozmowa z dyrektorem Wojciechem Bonisławskim odbyła się na dwa tygodnie przed terminem, w którym należało złożyć wnioski do tzw. funduszy norweskich. Wymogiem było uzyskanie partnerów w krajach: Norwegia, Islandia lub Liechtenstein. To było kompletnie nierealne. Waldek postanowił, że przygotuje się na przyszłe rozdanie funduszy, miał rok na przygotowania.

– Wysłałem chyba z pięćset maili i wykonałem setki rozmów telefonicznych żeby uzyskać partnerów z Norwegii i Islandii. Wszystko popołudniami, po pracy w Urzędzie Gminy. Udało się, partnerzy się znaleźli, dofinansowanie przyznano.

14 sierpnia 2005 roku Waldek brał ślub.

– Tej nocy miałem wesele, była noc poślubna… Do trzeciej w nocy trzeba było wszystko zakończyć, bo następnego dnia o 11.00 musiałem być w Warszawie.

Godzinna audycja na żywo w Trójce, w programie Barbary Marcinik. To było coś!

Do tego momentu, przez ostatnich kilka lat cały czas pracował społecznie, „pro bono”, jak sam mówi.

– Czy jestem wariatem? Nie wiem… Pewnie Zofia, moja żona mogłaby mnie w ten sposób określić – śmieje się Waldek.

All inclusive i wszystko w nosie

Chwile zwątpienia przychodziły dopiero podczas realizacji projektu.

– Sam nie wiem skąd była we mnie ta siła i determinacja, że muszę to zrobić. Przyznam, że nie spodziewałem się, że będzie to nastręczało tyle problemów formalnych, urzędniczych i personalnych. Wydawało mi się, że to wszystko będzie prostsze. A nie jest. Wszystkie te procedury są bardzo czasochłonne i wymagające ogromnej wiedzy.

Jeśli chodzi o wiedzę – Waldek skończył zarządzanie na Uniwersytecie Gdańskim. Jeśli mogło mu się to przydać w zarządzaniu unijnymi projektami w gminie, to nijak się miało do kapliczek.

– Stwierdziłem, że brak mi wiedzy merytorycznej. Poszedłem więc na etnologię do Poznania, skończyłem te studia, teraz robię doktorat.

Kolejny fakultet – fotografia. Waldek jest na drugim roku. Jak mówi: „żeby mieć jakieś pojęcie o robieniu zdjęć”. Przyznaje, ze kapliczki są dla niego tematem życiowym, że to ze względu na nie podejmuje życiowe decyzje.

– Gdyby nie one w życiu bym nie zrobił tych dwóch fakultetów i bym sobie wygodnie żył, miał wszystko w nosie, jeździł na wycieczki na Rodos, zorganizowane all inclusive. A tak… Wciąż czegoś poszukuję i chcę zdobywać wiedzę żeby móc robić dalej nasz projekt.

Wioskowi poszukiwacze

Waldemar Elwart wraz z zespołem jeździ po Kaszubach od miejscowości do miejscowości, ma specjalna mapę.

– Zwiedzamy dukty leśne, w zasadzie wszystkie dróżki, na mapie zaznaczam każda drogę i każdą kapliczkę.

Zanim wyruszą w teren, wysyłają informację o projekcie do urzędów gmin, do księży. Na miejscu rozmawiają z sołtysami, listonoszami i w sklepach.

– Jak mówią, że nie ma kapliczki, to i tak jeździmy i sprawdzamy. Łatwiej jest, gdy dowiadujemy się, że jest, wtedy możemy szybciej dotrzeć na miejsce. Jednak nie zawsze mieszkańcy dostrzegają tego typu architekturę. Czasem jest ona dla nich mniej ważna.

Garść danych liczbowych: do tej pory Waldemar wraz zespołem udokumentowali już około dwóch i pół tysiąca kapliczek, każdej wykonali od kilkudziesięciu do kilkuset zdjęć, w zależności od liczby detali, jakie trzeba sfotografować.

– Oprócz tego robimy badania pogłębione. Zawsze jest przeprowadzany wywiad z mieszkańcami. Niektóre historie są sfilmowane, inne nagrane na dyktafon. Do każdej kapliczki jest ankieta – wypełniają ją osoby opiekujące się daną kapliczką, księża albo po prostu ludzie, którzy najwięcej o niej wiedzą, bo to też nie jest oczywiste, kto wie najwięcej na temat jakiejś kapliczki.

Waldek mówi, że temat na pewno nie został wyczerpany, gdyż „o każdej z kapliczek można by napisać doktorat”. Trudno się też ustrzec od błędów:

– Taki obiekt może funkcjonować w świadomości jakiejś osoby od lat osiemdziesiątych, a w rzeczywistości istnieje np. od lat pięćdziesiątych.

Efektem pracy w ramach projektu jest strona mapakapliczek.pl. Cały czas jest uaktualniana. Dodawane są informacje o nowych kapliczkach – tych, które właśnie powstały lub starszych, ale nowoodkrytych.

Magia kapliczek, codzienne rozmowy

– Dlaczego ludzie stawiają kapliczki – pytam Waldka.

– Powodów jest wiele. Chcą za coś podziękować, prosić o ochronę, zdrowie. Tych powodów jest bardzo dużo. Myślę że odczuwają podstawową potrzebę rozmowy z Bogiem, poszukiwania jego twarzy, wizerunku. Wyobrażania sobie jak wygląda, kim jest. Chodzi o to, żeby był bliżej, żeby można było prowadzić z nim codzienne rozmowy, ot tak zwyczajnie, na przykład przechodząc drogą. Były stawiane w celach ochronnych, na przykład krzyże na rozstajach dróg przed wsią – żeby ochronić wieś od złych duchów… Tak, to jak najbardziej jest przejaw myślenia magicznego. Rzecz jasna, ono odchodzi wraz z postępem nauki, ale wciąż jest obecne. Oczywiście chodzi też o uzyskanie możliwie jak największych łask od Boga.

***

Waldemar Elwart jest kierownikiem Działu Etnografii w Muzeum Narodowym.

Waldek Elwart. Żródło: Facebook
Waldek Elwart. Żródło: Facebook

Ze strony internetowej projektu: Projekt OSTAŃCE PRÓŚB opowiada o ludowej architekturze sakralnej trzech krajów biorących udział w projekcie OCALIĆ NARODOWĄ SPUŚCIZNĘ, o norweskich kościołach Stavkirke, islandzkich kościółkach farmerskich i kaszubskich kapliczkach przydrożnych. Nasze działania rozpoczęliśmy w Polsce na Kaszubach. Staraliśmy się odnaleźć tam możliwie wszystkie przydrożne kapliczki, poznać ich genezę, odszukać twórców i zaobserwować, jaką rolę odgrywają one w życiu społeczności wiejskich. Następnie wybraliśmy się w podróż na północ Europy, do Norwegii i Islandii. Każdy nasz krok udokumentowaliśmy fotograficznie lub filmowo, każdą rozmowę, anegdotę, zapisaliśmy. Wszystko, co powstało w ramach tego projektu: czy to album, wystawa, mapa, strona internetowa, jest swego rodzaju hołdem i naszym ukłonem dla tradycji i kultury.

Więcej o projekcie znajdziesz TUTAJ

W ramach projektu powstała szczegółowa elektroniczna mapa, za pomocą której można zaplanować wędrówkę szlakiem kaszubskich kapliczek i przydrożnych krzyży. Mapa znajduje się TUTAJ