Redakcja zachęca wszystkich wędrujących po Kaszubach (pieszo, konno, kajakami, rowerami, jakkolwiek…) do przysyłania relacji (ze zdjęciami/filmikami) ze swoich podróży, na adres: [email protected]. Nasze łamy stoją otworem dla kaszubskich łazęgów.
***
Tekst: Anna Grzenkowska
Foto i film: Edyta Słomczyńska
Osiem kobiet, trzy psy, ostre wiosenne słońce i dwadzieścia kilometrów marszu po pięknych Kaszubach. Czy można lepiej rozpocząć sezon wiosenno-letni?
Termin marszu ustaliłyśmy miesiąc temu, i żadna z nas nie marzyła nawet o takiej pogodzie, jaka była w ostatnią sobotę, tym bardziej, że w piątek było zimno, wietrznie i pesymistycznie. Jednak po mroźnej nocy dzień nastał jasny, ciepły i słoneczny.
Rozpoczęłyśmy we wsi Czapielsk. Zachwyciłyśmy się stojącym na wzgórzu małym kościołem zbudowanym w XVIII wieku w konstrukcji szkieletowej. Bez trudu odnalazłyśmy czarny szlak pieszy. No to zaczynamy – stwierdziłyśmy i ruszyłyśmy w drogę.
Trasa wiodła przez las – początkowo bez fajerwerków. Wkrótce jednak usłyszałyśmy szum – ze wzgórza spływał strumień, łącząc się z niewielką rzeczką. Reknica – bo tak się ta rzeka nazywa – towarzyszyła nam przez kilka kilometrów, budząc coraz to nowe wybuchy entuzjazmu. Już to bowiem przecinała ją romantyczna kładka, już to zwalały się nad nią omszałe drzewa… Urodą, ilością przełomów nie ustępuje to miejsce znanemu ogólnie Jarowi Raduni, ma nad nim jednak tę przewagę, że jest kompletnie puste, ciche i spokojne, podczas gdy w Jarze Raduni w ciepłe dni ruch bywa jak na Grunwaldzkiej we Wrzeszczu.
Kroczyłyśmy pełne wigoru (na razie). Stopień usportowienia poszczególnych dziewcząt (o rozpiętości wiekowej od skocznych młódek po stateczne matrony) był różny i temu jedynie można przypisywać powtarzające się na początku wyprawy telefony od naszych mężczyzn pytających z niepokojem, jak nam idzie. Na szczęście okazało się, że w rzecznej dolinie brak zasięgu GSM i panowie się uspokoili; potem chyba wręcz o nas zapomnieli, albo też uwierzyli w nasze żeńskie siły i dali nam spokój.
Szlak oddalał się chwilowo od Reknicy, trzeba było pokonać kładkę (szeroką na szczęście i niezbyt chybotliwą), bo mostek przestał istnieć. Wyszłyśmy z lasu wprost na rozgrzane słońcem zbocze. Aż się prosiło o pierwszy przystanek na trasie. Pierwszy raz tej wiosny można było położyć się na trawie, posłuchać śpiewających ptaków!
Ostrożność wskazana, bo łąka upstrzona była, jak się okazało, zbiorowiskami małych czarnych bobków. Zajęcze? Zagadka szybko się wyjaśniła – nieopodal ujrzałyśmy pokaźne stadko niewątpliwie rasowych białych i czarnych kóz i koziołków beczących nieco rozpaczliwie. Na szczęście usposobione były pokojowo i na rogi brać nas nie chciały, mogłyśmy więc bez przeszkód zażywać odpoczynku.
Wszystko, co piękne, się kończy. Trzeba było ruszać. Minęłyśmy zabudowania Marszewskiej Kolonii, przekroczyłyśmy szosę przy leśnym parkingu w Marszewskiej Górze i znów wkroczyłyśmy w las. Po lewej lśniło jezioro Ząbrsko, po prawej – błękitne kępki dopiero co rozkwitłych przylaszczek. Jezioro się skończyło, szlak zboczył z szutrowej drogi w lewo i oczom naszym ukazała się rozległa, ze wszystkich stron otoczona lasem dolina. Czyż mogłyśmy się oprzeć jej urokowi? Co prawda, nie uszłyśmy zbyt daleko od miejsca poprzedniego postoju, ale było tu tak obiecująco…. W zaciszu, wśród miękkich traw oddałyśmy się (pod czujnym okiem naszej kierowniczki ds. przyrodniczych, Edyty Słomczyńskiej) obserwacji licznie pojawiającego się tu ptactwa. Trznadle, krzykliwe żurawie, wszędobylskie kruki, myszołowy – to tylko część towarzyszącej nam fauny. Poza tym: morze suchych wysokich traw, gdzieniegdzie jakieś samosiejki i zero śladów bytności istot ludzkich…
Miło się leżało, ale rzut oka na mapę uświadomił nam, że to dopiero połowa trasy… Słońce świeci, nogi już trochę bolą, a tu trzeba iść dalej. To poszłyśmy. Wkrótce dotarłyśmy do zabudowań wsi Huta Dolna, do drogi o wdzięcznej nazwie Żurawi Trakt. Szczęśliwa to wieś, asfaltu nie zna! Większość zabudowań to domki, domy i posiadłości letniskowe. Nie zdziwiło nas to, oczom naszym bowiem ukazało się wyjątkowej malowniczości Jezioro Głębokie.
Tu pożegnałyśmy czarny szlak i przy pomocy mapy skierowałyśmy się na Michalin. Wzgórza, lasy, domostwa, letniska – krajobrazy przesuwały się przed naszymi oczami, kilometry nanizywane jak koraliki zaczęły się dawać we znaki. Uznałyśmy, że sosnowy zagajnik to świetny punkt na trzeci postój połączony z konsumpcją (wreszcie!) suchego prowiantu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie odczyt z Endomondo.
– Ojej, dziewczyny, przeszłyśmy już 16 kilometrów! – wykrzyknęła Gosia. 16 kilometrów w nogach, a mapa pokazuje, że to mniej więcej trzy czwarte trasy. Jak żyć…?
Ani mapa Google, ani wydawnictwo kartograficzne, ani nawet konsultacje z miejscową ludnością nie uchroniły nas od błędów. Błędów o tyle bolesnych, że spowodowały spore nadłożenie drogi. Miała nas ona doprowadzić prosto do Roztoki przy trasie Przywidz – Egiertowo; tymczasem szłyśmy, szłyśmy, szłyśmy i nagle na horyzoncie ukazał się nam kościół w Nowej Wsi Przywidzkiej. Jęk zawodu przeszył wiosenne powietrze jak sztylet. Zdesperowane postanowiłyśmy iść na tzw. „skóśkę” (lub „na szagę”, jak kto woli). A mawiała babcia: „kto drogi skraca, ten na noc nie wraca”. Na owej „skóśce” bowiem czekała nas dyscyplina dodatkowa: skok przez rów z wodą. Dałyśmy radę – kobiety młodsze i starsze, psy długo- i krótkonogie, z rozbiegiem lub bez – nikt się nie skąpał mimo zmęczenia. Miałyśmy dość, chciałyśmy już dojść do mety. I doszłyśmy. Jedyne 2 kilometry do skrzyżowania, 2 od skrzyżowania… Niosła nas nadzieja i wizja wygodnej kanapy.
I tak dobiegł końca Pierwszy Kaszubski Rajd Kobiet „Tipsem po mapie”.
DAŁYŚMY RADĘ!!! Wszystkie, nawet te, które nie chodzą na co dzień dalej niż do spożywczaka po bułki. Pokonałyśmy 22 kilometry, spaliłyśmy 1740 kalorii, nałykałyśmy się bez miary świeżego powietrza, zwiedziłyśmy miejsca, o których istnieniu nie miałyśmy pojęcia: uroczyska Reknicy, letniska znane tylko wtajemniczonym, zobaczyłyśmy na własne oczy, jak wiosna zmienia świat. Nie myślałyśmy o dzieciach, szkołach, egzaminach, maturach, mężach/partnerach, kłopotach w pracy, braku pracy, nadmiarze pracy – najpierw zajmowały nas interesujące tematy rozmów, potem myślałyśmy już tylko o tym, żeby dojść. Reset totalny, wielka satysfakcja, a po przespanej zdrowo nocy – przypływ sił, energii, gotowość na cały tydzień normalnej gonitwy.
PS. Jeśli ktoś nie chce iść aż tyle, może na przykład zostawić auto na parkingu w Marszewskiej Górze i kierować się czarnym szlakiem w stronę Czapielska albo na odwrót – z Czapielska ulicą Jarzębinową wzdłuż Reknicy. Ten fragment trasy jest tak malowniczy, krajobrazy nadrzeczne niemal górskie, szum wody kojący, przyroda przebogata – można się tu wybrać nawet z małymi dziećmi. Od Gdańska to jedynie dwadzieścia parę kilometrów, a oczom naszym ukazuje się całkiem inny, dziki świat. Zamiast więc szukać przez pół godziny miejsca do zaparkowania w pobliżu plaży gdzieś w Trójmieście, po to, by potem przejść się zatłoczonym spacerniakiem, lepiej pojechać niewiele dalej – tuż za miasto, i dać się olśnić pięknu Kaszub.
***
Czapielsk – wieś nad rzeką Reknicą ze średniowiecznym rodowodem. Pierwsza wzmianka pochodzi z 1323 roku, kiedy właścicielem wsi był mistrz krzyżacki Fryderyk von Wildenberg. Kościół pw. św. Mikołaja, został wybudowany w XVIII wieku – budynek ceglany, na podmurówce z kamieni polnych, konstrukcja szkieletowa. Do obejrzenia w środku: późnobarokowy ołtarz główny z XVIII wieku z rzeźbami, ołtarz boczny z XVII wieku, konfesjonał barokowy z XVII wieku, obraz (malowany na desce) obraz przedstawiający św. Marię Magdalenę, a także późnobarokowy obraz św. Mikołaja.
Reknica – rzeka, w zakolach której między Czapielskiem a Kolbudami (tuż obok trasy rajdu) założono rezerwat. Chronione są w nim 100-140 letnie drzewa oraz unikatowe gatunki roślin, m.in.: pióropusznik strusi, fiołek wonny, lilia złotogłów, rosiczka okrągłolistna, widłak jałowcowaty i goździsty.
Obejrzyj FILM – relację z rajdu