W poszukiwaniu diabelskiej drogi z kamieni

Poczciwe purtki gubiły kamienie, jakby specjalnie dla wędrujących tu dziś rodzin z dziećmi

[współpraca: Tomasz Słomczyński]

Zdjęcia: M. Pouch

Wszystko idzie zgodnie z planem – obudziło nas piękne kwietniowe słońce, więc pakujemy plecaki i zabieramy ciocię Monikę, która wczoraj przyjechała do nas z Giżycka, na wędrówkę po Kaszubach! Wybieramy miejsce niezwykłe, owiane wieloma legendami.

SONY DSC
Niegdyś w przepięknym kaszubskim zakątku, wśród lasów, pól i jezior, żył sobie poczciwy rybak Mirach, który po śmierci ukochanej żony, samotnie wychowywał córkę. Córka ta wyrosła na piękną i pracowitą dziewczynę. Opiekowała się swym ojcem najlepiej jak umiała, jednak stawało się to coraz trudniejsze. Ojciec często zaglądał do karczmy, gdzie raczył się trunkami, chwaląc się przy tym swoją urodziwą i dobrą córką. Niejeden kawaler chciał pojąć ją za swoją żonę, jednak najbardziej zainteresowany dziewczyną był sam właściciel karczmy. Ojciec nie chciał podejmować decyzji za córkę, tym bardziej że w życiu młodej kobiety pojawił się dzielny młodzieniec. Karczmarz jednak nie dawał za wygraną. Pewnego dnia, w którym wydawał darmowe trunki dla gości, upił ojca dziewczyny i zawarł z nim zakład. Gospodarz postanowił zbudować przez noc najkrótszą drogę do domu dla ojca dziewczyny, która miała wieść przez jezioro. Jeśli mu się uda, to poślubi córkę rybaka, a jeśli nie, to odda mu karczmę. Mirach nie wierząc zupełnie, że to jest możliwe, zgodził się. Nie wiedział jednak, że karczmarz zawarł pakt z diabłem – w zamian za budowę grobli miał otrzymać jego duszę. Diabeł uwijał się szaleńczo, znosząc wielkie kamienie, kiedy Mirach tuż przed świtem zorientował się, że padł ofiarą spisku. Zasmucony pędem pobiegł do pobliskiego kurnika, żeby jak najszybciej zbudzić ptactwo. Nagłe pianie koguta wystraszyło diabła, który dźwigał ostatni kamień, by zakończyć budowę drogi. Przerażony upuścił głaz, w który ze złości trzasnął łańcuchami aż pękł. A sam wpadł do jeziora, które momentalnie stało się brunatne od diabelskiej sadzy. W ten sposób ojciec ocalił swą córkę, a karczmarz zawstydzony oddał rybakowi karczmę. Diabelski kamień, zwany również Wielkim lub Pękniętym do dnia dzisiejszego leży na brzegu jeziora, które od niego wzięło swoją nazwę – Jezioro Kamienne.

Zaciekawieni dawną historią postanawiamy sprawdzić czy jest w niej choć trochę prawdy.

Nad Jezioro Kamienne (to pierwotna nazwa trzeciego rezerwatu przyrody w Lasach Mirachowskich – obecnie używa się nazwy „Żurawie Błota”) dotarliśmy bez problemu. Wyjechaliśmy z Kartuz samochodem do Mirachowa, a potem w stronę Strzepcza. Przy drodze pojawiają się czytelne znaki informujące o okolicznych atrakcjach, także bez kłopotu dojeżdżamy na miejsce.

diabelski kamień
www.eko-kapio.pl

Diabeł kaszubski nie ma potwornej i przerażającej twarzy Władcy Ciemności, Szatana. Jest taki trochę śmieszno-straszny. Jeśli używa mocy nadprzyrodzonych, to w ograniczonym zakresie. Nie działa bezwzględnie czy okrutnie, raczej „wchodzi do gry” z człowiekiem, w której to grze człowiek nie jest pozbawiony szans. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj człowiek z diabłem wygrywa. Purtk, buszk – to najbardziej pospolite diabły kaszubskie, i przez to najmniej demoniczne. Nieco inaczej jest ze Smętkiem, który doczekał się kreacji literackich, nie tylko zresztą kaszubskich. Smętk czy Smętek jest – jako władca ciemnych mocy na Kaszubach, królem wiedźm i wszelkiego ciemnego pomiotu, i jako bardziej przerażający zasługuje na osobne potraktowanie, w zupełnie innym artykule. Diabły pospolite zaś, próbujące wejść w posiadanie ludzkiej duszy, często posługują się wielkimi głazami, czego dowodem są liczne Diabelskie Kamienie rozsiane po całych Kaszubach, między innymi nad jeziorem Kamiennym w Lasach Mirachowskich. Rozsiane po Kaszubach są również różne baśnie, legendy i powiastki, w których główne role najczęściej odgrywa diabeł właśnie, i sprytny gospodarz. Jak pisze Jerzy Samp w książce „Droga na Sabat”: „Schemat jest w zasadzie prosty. Każda bowiem z relacji składających się na tę część „kamiennego baśniokręgu” wykorzystuje motyw paktu z diabłem. Osobami paktującymi są najczęściej chłopi lub owczarze. Bywa jednak, że cyrograf podpisują młynarze, budowniczy kościoła, a nawet ksiądz. Czynności, jakie w każdym przypadku ma do spełnienia diabeł – oczywiście za cenę ludzkiej duszy – sprowadzają się do budowy świątyni, mostów, grobli na jeziorze lub przez rzekę, zatrzymania nurtu aby w ten sposób powstrzymać wodę poruszającą koła młyńskie, itp. (…) Nigdy jednak pakt z diabłem nie zostaje doprowadzony do końca. Potencjalne ofiary demona w porę zdają sobie sprawę z grożącej im kary, a ten z kolei nie jest w stanie spełnić przyrzeczenia danego człowiekowi. Konieczność całkowitego ukończenia pracy przed pianiem koguta, a więc warunek, który zgodnie z wiedzą demonologiczną – bez względu na to, czy został postawiony wprost przez frymarczącego własną dusza człowieka, czy też nie – jest główną przyczyną niepowodzenia misji wysłannika piekieł. Sprytny chłop, młynarz czy pastuch pouczony przez mądrą staruchę czy tez własną żonę naśladuje pianie lub klaszcząc w dłonie budzi przed świtem koguta, a ten z kolei niweczy mającą się już ku końcowi pracę diabła. Budzenie kogutów lub ich przedrzeźnianie, zbyt wczesne nadejście świtu, dzwonu na jutrznię, czasem niezręczność purtka, a czasem po prostu cnota i prawość człowieka kruszą diabelskie plany raz na zawsze. Pakt przestaje mieć znaczenie „prawne” a rozwścieczony demon wypuszcza z łap potężny głaz – symbol jego siły i klęski zarazem” [Jerzy Samp, „Droga na sabat”, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1981] .

***

Rezerwat wita nas dość silnym i chłodnym wiatrem. Dobrze, że przygrzewa słoneczko. Filip prosto z samochodu pędzi w stronę wielkiego głazu, i od razu próbuje się na niego wspiąć. Hola, hola! Nie wolno tego robić, jesteśmy w rezerwacie przyrody.

Ale radocha! Chyba się nie spodziewał, że ten kamień z opowieści może być taki wielki. W końcu obwód kamienia wynosi 17 metrów, a jego wysokość 3!

Po euforii odkrywania ogromnego głazu, nastąpił czas eksploracji pobliskiego terenu. Ścieżka wiedzie nas dookoła jeziora – jest uroczo. Mijamy liczne torfowiska, powalone drzewa, które nierzadko tarasują nam drogę (nie polecamy wózków ani rowerów-świetnie sprawdza się nosidło dla małych dzieci, a starszaki dadzą sobie radę na własnych nóżkach). Mamy świetną zabawę, zastanawiając się w jaki sposób można minąć przeszkodę. Dodatkowo wędrówkę urozmaicają nam liczne mrowiska, które stały się inspiracją do ogłoszenia zagadki – ile mrówek zamieszkuje mrowisko? Filip obstawia, że 100 mrówek, ciocia Monika zgaduje, że 10 milionów, a ja szacuję, że milion… Rozbieżności spore. Postanawiamy sprawdzić to w leksykonie po powrocie do domu.

O, jakże szybko mija nam droga – niespodziewanie wychodzimy z lasu i widzimy Diabelski Kamień dokładnie po drugiej stronie jeziora. Cichnie też wiatr, co zachęca do odpoczynku i posilenia się. Ogłaszam czas na piknik! Rozkładamy kurtki na trawce niedaleko brzegu, rozsiadamy się i wcinamy pyszną drożdżówkę, którą wczoraj piekłam. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego sobotniego popołudnia.

Nad jeziorem mija nas jedynie para młodych ludzi, ale są raczej tutejszymi mieszkańcami. Cisza, spokój, pełen relaks. Mając przed oczami całe piękno jeziora, obmyślamy którędy mogła wieść legendarna kamienna droga, którą budował ów diabeł. Wersji jest kilka, więc zapobiegając rodzinnej awanturze, ruszamy dalej.

Po drugiej stronie jeziora rozprzestrzeniają się łąki i pole. Wiosenna soczysta trawa zachęca do pobrykania. Filip z radością korzysta i turla się ze stromej górki. Roczna Hania, ku naszemu przerażeniu, z powodzeniem próbuje go naśladować. Za moment dochodzimy do usypanego z kamieni „pomostu”. Czyżby to tu zaczynała się diabelska droga? Nikt się jakoś długo nad tym nie zastanawia, mamy lepsze zajęcie – próbujemy puszczać „kaczki” na wodzie. Zabawa jest przednia.

Wędrówka powoli dobiega końca. To była niezapomniana okazja do odwiedzenia jednego z piękniejszych zakątków Lasów Mirachowskich w okolicznościach budzącej się do życia przyrody. Po raz kolejny była okazja do dosłownego dotykania tego, o czym czytaliśmy w książce. Ciekawe dziecięce rączki mogły przytulić miękkie igły modrzewia, posłuchać i zobaczyć plusk wody po wrzuceniu kamieni, obejrzeć z bliska ogromny głaz i rosnące na nim mchy i porosty… Wrażeń i odkryć było co niemiara, czego dowodem są słowa:

– Mamo, jak to możliwe, że te igły nie kują? – pyta pięciolatek.

– A co to za roślina, która tak dziwnie pachnie?

– O, tato, zobacz, pierwszy motylek tej wiosny!

– Ciociu, zobacz, trzy kaczki po jeziorze pływają – jedna szara, druga zielona, a trzecia biała!

– O, a to jest bagno! Moja babcia je zrywała i wkładała do szafy, aby odstraszyć mole – wspomina ciocia Monika.

– Mamo, to był bąk!

Chyba nie można sobie wyobrazić lepszej lekcji przyrody.

Leniwy spacer po rezerwacie „Żurawie Błota” trwał ok. 2,5 godziny. Mamy zatem jeszcze sporo wolnego czasu, więc postanawiamy odwiedzić pewne nieznane nam dotąd, tajemnicze miejsce. O tyle tajemnicze, że mamy poważny problem z jego znalezieniem…

Ale to już temat na kolejną relację z rodzinnych wędrówek po Kaszubach.

***

Czy warto czytać dzieciom legendy?

To wcale nie wydaje się takie oczywiste, choć sama nazwa „legenda” oznacza – coś, co należy przeczytać. Nie raz spotkałam się z opinią, że trzeba dzieci chronić od okrutnych, często przesyconych przemocą, diabelskimi mocami treści. Nieraz sama łapałam się na tym, że mojemu synkowi lekko ugładzałam czytane bajki, nawet tą o Czerwonym Kapturku, bo czyż wilk nie pożarł w niej bestialsko biednej małej dziewczynki? A czyż zła, bezduszna macocha w Kopciuszku nie była zbyt surowa i nieludzka? A co powiedzieć o Babie Jadze, wiedźmach czy innych potworach; a co dopiero o diabłach, stolemach i srelach, które są nierzadko głównymi bohaterami kaszubskich legend?

Obserwacja i doświadczenia pokazały mi, że najwięcej dramatu w tym temacie wprowadzają sami dorośli, a dzieci nieźle sobie radzą, ba – nawet oczekują na więcej i więcej. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim czytane legendy i baśnie, jak i wszelkiego rodzaju inne bajki, nie narzucają wizerunku bohaterów czy wydarzeń, co dzieje się podczas oglądania bajek na ekranie telewizora, komputera czy w kinie. Mali słuchacze bezpiecznie bazują na swojej wyobraźni i w jej granicach rozstrzygają dane wydarzenia. Ponadto w legendach i baśniach, które wyrastają z ludowych tradycji, znajdziemy jasny przekaz co jest dobre, a co złe, co niestety nie jest takie oczywiste w oglądanych bajkach… Tak więc legendy, to pierwsze lekcje etyki, w których niesprawiedliwość i zło zostają zawsze ukarane, a dobro, odwaga, szlachetność – nagrodzone. Dzieciaki uczą się w ten sposób odróżniać co jest czym i jak warto postępować. To bardzo porządkuje często nasz chaotyczny świat. Do tego dzieci zazwyczaj utożsamiają się z pozytywnymi bohaterami i przenoszą swoje emocje z fikcyjnego, baśniowego świata do rzeczywistości. Dzięki temu, często nieświadomie, radzą sobie z realnymi trudnościami. Oswajają swoje lęki, nazywają je i często znajdują baśniowego bohatera, który pomaga im np. „przejść przez ciemny las”.

Ale czy na pewno czytać diabelskie kaszubskie legendy? Może jednak nieco zmienić treść, ominąć niektórych bohaterów? Zachęcam do tego, aby jednak niczego nie zmieniać, a dodatkowo zabawić się w modulację głosem, naśladować dźwięki, wczuć się w klimat tych niezwykłych ludowych przekazów. A jeśli dziecko się przestraszy? To jest to świetny moment na rozmowę o tym, co może być cenną wskazówką o aktualnych niepokojach czy problemach naszego malucha. Przecież każde dziecko, ba nawet dorosły, niezależnie od tego w jak sielankowym świecie jest wychowywany, czegoś się boi. Strach, wbrew pozorom, jest nam bardzo potrzebny – to nasz cenny mechanizm obronny, ostrzegawczy. Dlatego zamiast straszyć dzieci, powinniśmy raczej oswajać ich lęki, pomóc w radzeniu sobie z nimi, a świat legend i baśni, w połączeniu z bliskością rodzica podczas czytania, wydaje się być do tego idealny. Wtulony w ramiona mamy czy taty maluch będzie chętniej odkrywał nieograniczone możliwości swojej wyobraźni, a rozgrywana dawno dawno temu historia oswoi aktualne niepokoje.

Dobrze jest jeśli to rodzice wychowują swoje dzieci, wykorzystując stare dobre sprawdzone sposoby, a nie medialny świat show-biznesu, dla którego tak naprawdę dziecko nie ma znaczenia. Piękno, dobro i wrażliwość – to cechy, które powinniśmy pielęgnować u naszych dzieci, to również wartości, które znajdziemy w ludowych przekazach.

Patrycja Momot jest pedagogiem i terapeutką, aktywną mamą Filipa i Hani.