Małżeństwo to nieustanne poszukiwanie kompromisu. Nawet, a być może zwłaszcza wtedy, gdy dzieci wyjeżdżają, a starzy i umęczeni rodzice nagle orientują się, że mają czas dla siebie. Bo co niby zrobić z tak pięknie zapowiadającym się weekendem, gdy jedna pociecha wyjechała do rodziny na dłużej, a druga została na noc w stajni?
W domu małżeński dwugłos: Ja chcę do lasu! A ja na plażę!
Instrukcja obsługi małżeństwa: „wówczas należy z małżonką jechać tam gdzie i plaża, i las”. Czyli gdzie?
Na legalu od listopada zeszłego roku
21 listopada 2020 roku Lasy Państwowe udostępniły wyznaczone obszary do buschcraftu i surwiwalu – to tzw. program pilotażowy, który ma potrwać do 23 listopada 2020 roku. W tym czasie ma się okazać, czy buschcrafterzy i surwiwalowcy będą mogli „na stałe” zagościć w lesie biwakując „na legalu”..
Żeby zanocować w lesie trzeba wcześniej wysłać maila ze zgłoszeniem. Nie chodzi o to, żeby pytać o zgodę, co do zasady taka zgoda jest, tylko o to, żeby zasygnalizować chęć spędzenia danej, konkretnej nocy w określonym miejscu. Nocować mogą grupy do czterech osób, nie dłużej niż przez dwie noce. Bo nie ma być tak, że do lasu zjadą wieloosobowe grupy na wielodniowe obozy. No i oczywiście – nie ma mowy o paleniu ognisk, a nadrzędną zasadą, pierwszym i najważniejszym przykazaniem jest” „leave no trace” (ang. nie zostawiaj śladów) – czyli, że zostawiamy po sobie miejsce w takim stanie, w jakim je zastaliśmy.
Regulamin buschcraftu w Lasach Państwowych znajdziesz TUTAJ.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Wśród obszarów wyznaczonych do tzw. programu pilotażowego, jest kilkukilometrowy pas lasu nad morzem, między Mikoszewem a Sztutowem – tu można legalnie nocować w lesie, spełniwszy wymienione wyżej warunki (na poniższej mapce teren ten zaznaczono kolorem pomarańczowym).
Lokalizacje tzw. obszarów pilotażowych można sprawdzić na mapie opublikowanej pod linkiem: https://www.bdl.lasy.gov.pl/portal/mapy(w zakładce „mapy BDL” na dole strony wybieramy: „mapa zagospodarowania turystycznego”).
Jest więc i plaża, i las. I buschcraft może być, i plażing.
Na parkingu leśnym w Junoszynie byliśmy mniej więcej na godzinę przed zachodem słońca.
Apartament nad morzem
Marzył nam się nocleg w lesie z widokiem na morze. Jednak okazało się (przydatna aplikacja w telefonie: „Mobilny Bank Danych o Lasach”, z dokładną mapą topograficzną, ze wskazaniem lokalizacji), że teren wskazany „do pilotażu” nie sięga samej plaży, jego granica znajduje się jakieś 100 – 200 metrów od niej. Znaleźliśmy więc wzgórze, i już po ciemku rozbiliśmy naszego „campa”, w miejscu – jak chcieliśmy, z widokiem na morze – choć w większej odległości niż planowaliśmy, jakieś 200 metrów od plaży w linii prostej.
Wzięliśmy ze sobą tym razem świeżo zakupione dwa hamaki „Jungle”, produkcji amerykańskiej, wykonane dla armii holenderskiej (promocja w sklepie ze sprzętem militarnym, pięćdziesiąt procent ceny, „bierz pan bo schodzą jak świeże bułeczki, nie ma się co zastanawiać”). Jak widać na zdjęciach, składają się one z trzech części: samego hamaka, moskitiery i zadaszenia znanego bushcrafterom jako „tarp”. Dla niektórych to może być zbyt skomplikowany sprzęt – za dużo sznurków i zbyt wiele ambarasu z rozwieszaniem takiego hamaka. Coś za coś… Komfort jego użytkowania jest większy niż standardowego hamaka, zawieszonego na dwóch linkach, który owija człowieka jak kokon. Choć niektórzy amatorzy nocnego leśnego hamakowania lubią się czuć jak larwy…
Dodatkowo zabraliśmy ze sobą jeszcze jednego tarpa, dla lepszej ochrony mojej małżonki przed deszczem oraz żeby mieć miejsce na plecaki, na posiedzenie pod zadaszeniem w trakcie deszczu i na przykład zaparzenie kawy.
Chuligani, drzemka i milczenie
Około 23.00 nasze biwakowisko było gotowe.
Jeszcze przed zmrokiem zaczęły dobiegać do nas odgłosy pobliskiej dyskoteki (oddalonej o jakieś dwa, trzy kilometry). Dudnienie z oddali trwało, z różnym natężeniem, do czwartej w nocy.
Około drugiej odwiedził nas wściekle szczekający kozioł – samiec sarny, nie zwierzę hodowlane. Ktoś, kto nie byłby zaznajomiony z tym dźwiękiem, pomyślałby że to sam diabeł przyszedł postraszyć… Nie wiem dlaczego, zawsze słysząc ten nieprzyjemny, skrzekliwy dźwięk, mam takie skojarzenie. Kozioł ów wdał się w dyskusje ze swoim ziomkiem, i oto przez dobry kwadrans nocni chuligani hałasowali w odległości zaledwie kilkunastu metrów od naszych hamaków.
Poza tym noc minęła spokojnie.
Obiecałem małżonce, że obudzą ją rano ptaszęta, a tymczasem… Obudził dźwięk kropel na powierzchni tarpu. Rano kawa instant smakowała… jak kawa instant, nie ma co się nadmiernie entuzjazmować i popadać w emfazę.
Mglisty i deszczowy poranek miał nas zniechęcić do drugiej części mikrowyprawy: plażingu.
Bo jak to, plażing w deszczu?
Czemu nie? Może nie w jakimś dużym deszczu, ale we mgle i wilgoci – owszem.
Ktoś kiedyś powiedział, że miarą przywiązania i poczucia bezpieczeństwa w obecności bliskiej osoby jest umiejętność wspólnego milczenia.
Szum fal zagłusza złe myśli, wyrównuje i wygładza nierówności z całego tygodnia, sprawia, że człowiek dostrzega wszystko w całości i w pełnym wymiarze, przy maksymalnej ostrości a jednocześnie z oddali…
Duda, Trzaskowski, koronawirus…
Duda, Trzaskowski, koronawirus…
Duda, Trzaskowski, koronawirus…
I tak oto, zupełnie już uspokojony i ukołysany, człowiek usypia.
Nasza mikrowyprawa zakończyła się w niedzielę, po kilkunastu godzinach spędzonych w lesie i na plaży.
***
Więcej o mikrowyprawach na kanale YT „Słoma z buta”:
https://www.youtube.com/channel/UC3R2h–hHd68QxN-990aM5w
***