Mieszkam na skraju małego miasteczka, liczącego czternaście tysięcy mieszkańców – na skraju Kartuz, w domu przy ulicy. Gdy wyjdę za ogrodzenie, mogę iść z psem na spacer w lewo lub w prawo. Gdy pójdę w lewo, dotrę do centrum miasteczka. Gdy pójdę w prawo, po dwustu metrach znajdę się w lesie.
Dotychczas zawsze chodziłem w prawo. Teraz mi się tego zabrania.
Idę więc w lewo. Spotykam jednego sąsiada, drugiego. Mijamy się na chodniku: „dzieńdobry”, „dzieńdobry”. Na sąsiedniej ul. Aleksandra Majkowskiego – kolejni znajomi z psami albo z zakupami. „Cześć”, „cześć”, nie podajemy sobie ręki. Stoimy dwa metry od siebie, rozmawiamy, a ja mam nadzieję, że znajomemu nie zbiera się na kicha, bo ponoć wtedy koronawirus „leci” najdalej.
Gdybym poszedł w prawo, najprawdopodobniej nie spotkałbym nikogo. Po dwóch minutach byłbym już w lesie, a tam mam swoje – tylko swoje, ścieżki. Jednak wprowadzono zakaz wstępu do lasu – wszędzie, do każdego lasu i w każdych okolicznościach.
Las bez klamek
Leśnicy argumentują tę decyzję faktem, że w lasach, na parkingach gromadzili się ludzie, robili grille i organizowali sobie spotkania towarzyskie. Być może to prawda, ja osobiście nie zauważyłem, ale nie wykluczam, że w wielu miejscach mogło to tak wyglądać.
Jednak spróbujmy sobie odpowiedzieć – na czym nam zależy? Na tym, żeby ludzie nie przebywali w lesie, czy na tym, żeby się w tym lesie nie gromadzili obok siebie?
Z doświadczenia wiem – a spędzam w lesie mnóstwo czasu, że masowy ruch turystyczny koncentruje się tam, gdzie można dojechać samochodem. W miejscach oddalonych do dwustu, trzystu metrów od parkingu. Nikt nie bierze grilla i leżaka na plecy i nie wędruje po lesie z takim bagażem. Pół kilometra od parkingu – cisza i spokój. Przypilnowanie leśnych parkingów zlikwidowałoby problem gromadzenia się ludzi w jednym miejscu.
W lesie nie ma klamek, nie ma terminali płatniczych, poręczy, placów zabaw, nie ma powierzchni, których się dotyka, na które można kichnąć czy nakasłać. Nie ma kolejek do kas, nie ma zamkniętych przestrzeni autobusu czy tramwaju. Jest świeże powietrze, przestrzeń, której wielu z nas tak bardzo potrzebuje po kilkunastu dniach siedzenia w domu. Śmiem twierdzić, że spacer z najbliższą rodziną lub w samotności, spędzenie godziny, dwóch, trzech w lesie, dla wielu osób oznacza wsparcie o wiele ważniejsze i skuteczniejsze niż kolejna wypowiedź pani psycholog w telewizorze, wskazująca, że należy ze sobą rozmawiać i się jak najwięcej uśmiechać. Nie wspomnę, ile może znaczyć taki spacer dla dzieci.
Czy trzeba było wprowadzać totalny zakaz wstępu do lasu?
Nie trzeba było tego robić.
Wystarczyłoby zamknąć leśne parkingi, pozostawić tam taśmę, napis, że wkroczenie lub wjechanie samochodem na teren parkingu grozi wysokim mandatem.
Wystarczyłoby wprowadzić zakaz jakiegokolwiek gromadzenia się (wyjątek: rodzina zamieszkująca pod jednym dachem), i wysłać patrole Straży Leśnej, leśniczych i policji (które ponoć i tak są w terenie) do miejsc, w których zwykli gromadzić się ludzie. Dokładnie tak, jak w miejskich parkach.
Wystarczyłoby… Oczywiście, że byłoby to trudniejsze do realizacji. Najłatwiej jest jednak zamknąć drzwi, zakazać totalnie, nie bacząc na to, czy rzeczywiście ma to sens.
Poza tym – czy kierownictwo Lasów Państwowych nie zapomniało czasem, że wielu Polaków nie mieszka w wielkich miastach. Czy rolnik, mieszkaniec wsi, również nie może wejść do lasu, w którym nigdy nikogo nie spotykał?
Na marginesie: przyjmuję do wiadomości, że sprawa ma się inaczej, jeśli chodzi o najpopularniejsze szlaki turystyczne i schroniska. Tam rzeczywiście są takie tłoki, że – w mojej opinii, decyzja o ich zamknięciu jest zrozumiała. Ale nie wrzucałbym „zwyczajnego” lasu do jednego worka z promenadą w Dolinie Chochołowskiej.
Zmiana leśnego paradygmatu
Taki bezwzględny, ogólnopolski zakaz wstępu do lasu to niepokojąca prognoza dotycząca tego, co będzie się działo w najbliższych miesiącach.
Pandemia najpierw pewnie lekko odpuści, stopniowo będziemy mogli odzyskiwać różne zabrane nam wolności obywatelskie, a potem – wraz z zastosowaniem szczepionki, pandemia się skończy. Ale pozostanie po niej wiele problemów. Zmieni się sposób spędzania czasu wolnego Polaków. Recesja gospodarcza dotknie zarówno nasze portfele, jak i branżę hotelarską w Polsce i na świecie, a także tanie linie lotnicze.
Skończy się masowa, nastawiona na konsumpcję, turystyka koncentrująca się w Basenie Morza Śródziemnego, nad Morzem Czarnym czy na Wyspach Kanaryjskich. Oczywiście, ciągle będą chętni, których będzie stać na tego rodzaju wyjazdy, ale będzie ich nieporównywalnie mniej.
Co zrobią Polacy? Zostaną w domach? Nie. Najpewniej, jak tylko zrobi się duszno na blokowiskach, a ograniczenia w poruszaniu się zostaną wycofane, ludzie ruszą do lasu, nad rzekę i jezioro. Tak jak kiedyś, za PRL-u, z namiotem lub przyczepą kempingową, z butlą turystyczną, z wędką i przy ognisku. Budżetowo, blisko domu, w rodzinnym gronie, unikając tłumu.
Może się to wielu osobom nie podobać – sam mam wątpliwości, jak po owym najeździe te lasy będą wyglądały. Być może zostaną po wczasowiczach tony śmieci, a w jeziorach hektolitry szamba, być może wypłoszone zostaną wszystkie zwierzęta i zadeptane rzadkie mchy, porosty i rośliny. Być może tak będzie, ale co zrobić? Zakazać? To się nie godzi, to jak stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, no a przede wszystkim jest przeciwskuteczne. Ludzie – jeśli będą chcieli, a wszystko wskazuje na to że będą, i tak przyjadą do lasu. Lepiej więc, żeby wiedzieli, gdzie mogą rozbić namiot, a gdzie nie mogą. Bo jeśli nie będą mogli, to rozpocznie się zabawa w chowanego z leśnikiem.
Tych ludzi trzeba będzie poinformować, gdzie mogą spędzać czas, trzeba będzie wywieźć po nich śmieci, zorganizować im toalety, i je regularnie opróżniać. Za to wszystko trzeba będzie pobrać opłatę. Trzeba będzie ich także edukować, pouczać, a nawet – karać za łamanie przepisów obowiązujących na danym terenie. Dodam: karać bezwzględnie w niektórych przypadkach. Kto powinien to robić?
Lasy Państwowe. One będą musiały zmierzyć się z tym wyzwaniem. W świecie „po koronawirusie” ma zmienić się gospodarka, procesy globalne, życie lokalnych społeczności, nasze zachowania społeczne… Jeśli ma zmienić się wszystko, to również będą musiały zmienić się Lasy Państwowe.
Tymczasem, wprowadzając totalne zakazy, instytucja ta nie sprawia wrażenia gotowej na nadchodzące zmiany.