Gwałty na Kaszubkach. Marzec 1945 4

Trauma po marcu 1945. Skruszyć skorupę [FELIETON]

Nieprzepracowana trauma – to co nam pozostało po „wyzwoleniu”

Przygotowując reportaż do książki i scenariusz filmu dokumentalnego przeprowadzam wywiady ze Świadkami  Historii, którzy opowiadają mi o wkroczeniu Armii Czerwonej na Pomorze w 1945 roku. Oprócz tego staram się zbierać, notować relacje dostępne w literaturze, rozproszone w różnych opracowaniach, monografiach, periodykach.

Czerwona mapa Pomorza

Zaznaczam na mapie Pomorza czerwonymi kropkami miejsca, w których żołnierze Armii Czerwonej – według relacji, dokonywali gwałtów miejscowych kobiet. Mapa upstrzona już jest znakami, i z dnia na dzień coraz bardziej tonie w kolorze czerwonym. Nie mam wątpliwości, że w marcu i kwietniu 1945 roku żołnierze Armii Czerwonej gwałcili masowo, powszechnie, niemal w każdej wsi i miasteczku. Nie mam wątpliwości, że to, co wydarzyło się wówczas na Pomorzu, nie różni się niczym od tego, co znamy dziś z Rwandy (mam na myśli gwałty, nie masakrę dokonywaną maczetami), Konga, Kosowa. To ta sama wojenna strategia włączająca gwałt w mechanizm opresji, i ta sama tragedia dla kobiet i ich rodzin. I ta sama trauma.

Patchworki

No właśnie – trauma. Z czasem dojrzewam do konstatacji, że moja praca nie polega już na dokumentowaniu przebiegu i okoliczności tych strasznych wydarzeń. Na to już jest za późno.

Dzieje się tak dlatego, że moimi rozmówcami są głównie osoby, które były wówczas dziećmi. Jeśli ktoś w 1945 roku miał 10 lat, dziś ma lat 85. W dużej mierze słyszę więc o sytuacjach, które widziały oczami dziecka, lub „prawie widziały” – bo rodzice starali się je uchronić od tego widoku. Po drugie zaś – dostępna dla mnie dzisiaj interpretacja tamtych wydarzeń, to często opowieść rodzica tłumacząca całą sytuację, opowieść kierowana do synka, córeczki bezpośrednio po samym zdarzeniu. Wtedy, w marcu 1945 roku mama lub tata starali się jakoś wytłumaczyć dziesięcioletniemu dziecku, co w istocie się dzieje. Potem, przez dekady „się o tym nie mówiło”, cała sytuacja była ukryta za zasłoną milczenia. Dzisiaj te opowieści są jak patchworki – składają się ze skrawków tego, co dana osoba widziała, co słyszała na ten temat, co sama pamięta, a co jej się wydaje, że pamięta, bo wielokrotnie słyszała.

Do tego dochodzi kontekst polityczny. Dla wielu dzisiejszych staruszków niewiele się zmieniło po 1989 roku. Są rzeczy, o których głośno mówić nie należy, bo można się narazić. O Związku Radzieckim nie należy mówić w ogóle. A jeśli już – to tylko dobrze.

I kolejna, być może najważniejsza sprawa – wyparcie. Z jednej strony – seksualności jako takiej (tradycyjna kultura wiejska raczej represjonuje seksualność niż ją afirmuje), z drugiej zaś – wyparcie „posttraumatyczne”, wynikające z doświadczenia samego gwałtu (twierdzę, że było to doświadczenie całego pokolenia).

W efekcie osiemdziesięciolatkowie nie potrafią o tym mówić. Brakuje im słów. Wstydzą się. Boją się. Nie chcą. Udają, że nie pamiętają, choć oczywiste jest, że wiedzą, że widzieli.

W ten sposób, podczas tych rozmów zbliżam się do tabu, przez które bardzo ciężko jest się przebić.

Podam kilka przykładów.

Gwałty na Kaszubkach. Marzec 1945 4
Żołnierze Armii Czerwonej. Źródło: internet, domena publiczna.

Romanse i Czterej Pancerni

Pan Bronisław był świadkiem gwałtu, wszystko widział z bliska na własne oczy. Nie używa jednak tego słowa. „Mówi: „on wtedy na niej załatwiał swoje potrzeby.” Pytam więc, dlaczego nie używa słowa „gwałt”. Odpowiada: „Nie używam brzydkich słów, tak mnie rodzice wychowali”. Za każdym razem, gdy trzeba wprost powiedzieć o tym, co się wydarzyło, pan Bronisław wyraźnie czuje zakłopotanie. Krępują go moje pytania, zadawane wprost, dociekliwe. W 1945 roku miał 7 lat i – jak mówi, nie wiedział, nie rozumiał, co żołnierz robi schwytanej kobiecie.

Pani Anna w 1945 miała rok, więc kiedy przywołuje historie o wkroczeniu Rosjan, powtarza to, co słyszała od dorosłych po wojnie. To opowieść o tym jak dwóch żołnierzy radzieckich „wprowadziło się” do domu obok, gdzie mieszkały dwie młode dziewczyny. „Tam były romanse” – mówi. „Wszystko działo się za obopólną zgodą”. Kiedy podaję w wątpliwość prawdziwość takiego scenariusza, że oto dwie dziewczyny w jednym momencie zakochały się w żołnierzach, pani Anna się zastanawia, a ja odnoszę wrażenie, że nigdy wcześniej o tym w ten sposób nie pomyślała. „Może rzeczywiście nie wypadało mi mówić niektórych rzeczy…” – stwierdza. Jednocześnie opowiada, jak do wszystkich chałup obok przychodzili Rosjanie i pytali o kobiety. Za każdym razem śmieje się w głos, opowiadając o tym, jak kobiety uciekały przed czerwonoarmistami, jak się chowały. W jej ustach wszystko wydaje się być zabawą, przygodą, anegdotą.

Pan Franciszek, który w 1945 roku miał 6 lat, stwierdza jednoznacznie i z absolutną pewnością, że Rosjanie „chodzili tylko z puszczalskimi”, porządnych dziewczyn nie gwałcili.

Pani Janina miała 7 lat, gdy zobaczyła żołnierzy radzieckich. Brali ją na kolana, częstowali jedzeniem, razem z ojcem urządzali potańcówki, byli weseli i sympatyczni niczym Czterej Pancerni. A gwałty? Poza kamerą wspomina, niepewnie, o tym, że zgwałcili „ciocię”. Za ten czyn sprawca miał zostać rozstrzelany. Chwilę później, przed kamerą stwierdza zaś, że po prostu owa „ciocia poszła z jednym z nich”. Tego samego dnia wieczorem odbieram telefon z prośbą, żebym pominął ten wątek, bo w sumie to ta ciocia była „lekkich obyczajów” i sama chciała. „To dlaczego został rozstrzelany ten żołnierz, skoro to nie był gwałt?” „A nie wiadomo, jak to było…” „Ale został rozstrzelany?” „Tak, na pewno, została po nim pepesza, którą potem w domu trzymaliśmy”.

Żyć dalej… jakoś

I tak dalej… Dziś dostępne są echa tragicznych wydarzeń, przefiltrowane przez czas, przez świadomość tych, którzy traumy doświadczyli, w przekazie formułowanym do dzieci, którym nie mówi się wszystkiego.

Warto w tym momencie zapoznać się z opracowaniami – nie tyle historycznymi, co z zakresu psychotraumatologii. Wskazują, jak może się objawić – w werbalnym przekazie, nieprzepracowana trauma zgwałconych kobiet, a także cierpienie ich mężów. Wyparcie, obrócenie w żart, bagatelizowanie. Projekcja – przypisanie samym kobietom winy, odcięcie ofiar od grupy „normalnych”, „porządnych”. To już męska reakcja na fakt, że „widzieliśmy to wszystko i nic nie mogliśmy zrobić”. Długo można o tym pisać. Nie mam wątpliwości, że to, czego dotykam, to echa rozpaczliwych prób „ułożenia” sobie TEGO, tak żeby jakoś można było PO TYM żyć dalej. Jakoś…

Są jednak również i inne wspomnienia. Dostępne w literaturze, ale również skrywane w zeszytach, spisane przez bliskich, nigdzie nie publikowane. Czasem, bardzo rzadko dane jest mi się z nimi zapoznać, a niekiedy – ich wysłuchać. Pochodzą od ludzi urodzonych w latach dwudziestych, którzy już świadomie i w pełni przeżywali to, co działo się w marcu 1945 roku.

Koszmar

Relacja mężczyzny, który miał wówczas piętnaście lat. Przez całe życie nikomu o tym nie opowiadał. Wyemigrował do USA, przestał w ogóle mówić po polsku. Chciał się odciąć od tego, co przeżył. U schyłku życia postanowił jednak wyjawić prawdę. Zaczął od tego, że nigdy nie przestał o tym myśleć, że koszmary miał przez cale życie, że lęk, który wówczas się narodził, już nigdy go nie opuścił.

Opowiedział o tym, jak w stodole w jego wsi, w sąsiednim gospodarstwie, przez dwa dni żołnierze Armii Czerwonej gwałcili w sumie 46 kobiet, z czego 12 zamordowali, kolejne uciekały do jeziora i tam popełniały samobójstwo – wolały utopić się, niż dalej być gwałcone. Niektóre z nich, skacząc do wody, miały małe dzieci na rękach. Piętnastolatek wszystko to widział, a tuż po wyjściu Rosjan, wszedł do stodoły z ojcem i starał się pomóc ocalałym. Obrazy te wryły się w jego pamięć na zawsze, i przez dekady stanowiły wielki sekret. Skrywaną potajemnie tajemnicę. Ogromny ciężar.

Skorupa

– Czas nie leczy niczego! Czas może spowodować, że tematy, którymi nie chcemy się zajmować, zostaną zepchnięte na margines. Ale one nie znikną – mówi Wiola Rębecka, psychoanalityk, zawodowo zajmujący się traumą kobiet, które doświadczyły gwałtu. Pracuje w Rwandzie, Kongu, Kosowie, Birmie. Pomaga tym kobietom. Realizuje z nimi wywiady.

– Trauma, która powstaje w wyniku takich wydarzeń, jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Przemilczana, nieprzepracowana, rzuca swój cień na dzieci straumatyzowanych osób, na ich wnuki.  Jest przekazywana we wzorcach zachowań, w społecznym przekazie. Wynikają  z niej problemy z seksualnością córek i wnuczek zgwałconych, pojawia się postawa wycofania, uległości. Dziedziczy się wstyd, bo dominującym uczuciem każdej zgwałconej kobiety, jest właśnie wstyd.

Wiola Rębecka twierdzi, że trzeba kruszyć skorupę, przełamywać tabu, otwierać rany by je oczyścić, w innym razie nigdy się nie zabliźnią.

Sens

Napisałem, że moja praca nie polega na rejestrowaniu przebiegu i okoliczności gwałtów żołnierzy Armii Czerwonej, że na to już jest za późno. To na czym polega i czy ma jakiś sens?

Zbierane przeze mnie relacje są w większości dramatycznym świadectwem, jak nasze babcie i ich mężowie, pozostawieni sami sobie, próbowali poradzić sobie z koszmarną traumą, która pozostała po przejściu żołnierzy Armii Czerwonej. Traumą nigdy nieprzepracowaną, która wrosła w społeczności, w postawy, zachowania i w kulturę, i ciągle nieświadomie jest przekazywana z pokolenia na pokolenie.