Po wyborach. Na Kaszubach nie ma wojny polsko-polskiej [FELIETON]

Po wyborach. Na Kaszubach nie ma wojny polsko-polskiej [FELIETON]

Samorządność na Kaszubach ma się znacznie lepiej niż w innych częściach Polski.

Trwa jeszcze liczenie głosów, ale w większości przypadków wszystko już jest jasne. Regionalne portale podają nieoficjalne jeszcze wyniki wyborów.

I jak to często bywa – coś, co dla mieszkańca Kartuz czy Kościerzyny jest oczywiste, dla obserwatora z zewnątrz może być zaskoczeniem. Cała Polska emocjonuje się, kto wygrał wybory, która z dwóch największych partii. A u nas na Kaszubach?

U nas konflikt polsko-polski urasta do rozmiarów politycznego folkloru. Jest to zjawisko marginalne i nie mające większego znaczenia.

Wczytując się w wyniki wyborów można odnieść wrażenie, że ogólnopolska wojna plemienna między PiS-em a Koalicją Platformy z Nowoczesną nie dotyczy naszego regionu. Przynajmniej jeśli chodzi o Środkowe Kaszuby – powiaty kartuski i kościerski.

Wygrywają niepartyjni

Spójrzmy zatem na wybory do rad obu powiatów i rad gmin w Kartuzach i Kościerzynie.

W powiecie kartuskim radni powiatowi walczyli o 25 mandatów.

PiS zdobył 6 mandatów, KO – 1 mandat.

19 mandatów, przypadło lokalnym komitetom.

W powiecie kościerskim radni powiatowi walczyli o 19 mandatów.

PiS zdobył 4 mandaty, KO – zero mandatów, gdyż swojej listy nie wystawiła do wyborów.

15 mandatów przypadło lokalnym komitetom.

W gminie Kartuzy radni gminni walczyli o 21 mandatów.

PiS zdobył 5 mandatów, KO – zero mandatów, gdyż swojej listy nie wystawiła do wyborów.

16 mandatów przypadło lokalnym komitetom.

W gminie Kościerzyna radni gminni walczyli o 21 mandatów.

PiS zdobył 3 mandaty, KO – zero mandatów, gdyż swojej listy nie wystawiła do wyborów.

18 mandatów przypadło lokalnym komitetom.

A co z PSL-em? W powiecie kartuskim i kościerskim, w gminach Kartuzy i Kościerzyna, PSL nie wystawił żadnego kandydata.

Słupki

Telewizje przyzwyczajają nas do słupków.

Gdybyśmy więc mieli zrobić taki wykres, dla wyników wyborów do rad powiatów w powiatach kartuskim i kościerskim, użylibyśmy następujących wartości:

  • PiS – 22 proc.,
  • KO – 2 proc.,
  • lokalne komitety – 76 proc.,
  • PSL – 0 proc.

Wykres prezentujący wyniki wyborów do rad gmin w Kartuzach i Kościerzynie wyglądałby następująco:

  • PiS – 19 proc.,
  • KO – 0 proc.,
  • lokalne komitety – 81 proc.,
  • PSL – 0 proc.

Lokalne komitety osiągnęły więc wynik w granicach 80 proc.

Samorządność po kaszubsku

Po pierwsze – na Środkowych Kaszubach Koalicja Platformy i Nowoczesnej praktycznie nie istnieje. Nawet nie wystawiła kandydatów, poza jednym wyjątkiem. Zdobyła jeden mandat. Partie te utwierdzają się na swoich pozycjach partii miejskich, wielkomiejskich i, co tu dużo mówić – nie zajmujących się sprawami wsi i małych miasteczek. Tymczasem mogłoby być inaczej. Kaszubi mają swoich reprezentantów w parlamencie – można wymienić posłów i senatorów PO, chociażby Kazimierza Kleinę czy Stanisława Lamczyka, nie wspominając o Donaldzie Tusku. To przecież ludzie stąd – ludzie Platformy, otwarcie przyznający się do swoich kaszubskich korzeni. Nie stoją za nimi żadne lokalne, tak zwane terenowe, struktury?

Po drugie – nie ma u nas struktur PSL-u, który przecież tradycyjnie reprezentuje elektorat wiejski i małomiasteczkowy. W Polsce udaje mu się – po raz kolejny „zrobić” bardzo dobry wynik, tymczasem na Kaszubach ni widu, ni słychu…

Po trzecie – funkcjonują tu struktury PiS-u, jako jedynej partii o charakterze ogólnopolskim, ale wpływy tej partii są tu mizerne. Mówi się: „polska wieś głosuje na PiS”, „PiS wygrał wybory na wsi”. Być może, ale nie na Kaszubach.

Po czwarte – prawdziwa walka o władzę lokalną rozgrywa się u nas pomiędzy komitetami lokalnymi. Startują w nich ludzie „stąd”, dobrze znani w lokalnym środowisku (tacy znajdują się przynajmniej na pierwszych miejscach list wyborczych, później – różnie to bywa). A wyborcy w Kartuzach czy Kościerzynie nie są zainteresowani szyldem partyjnym, znanym z telewizora. Nie mają także znaczenia nazwy komitetów lokalnych – bo nic nikomu nie mówią: „Zrzeszeni dla Kaszub” czy „Otwarte Kaszuby”. Liczą się ludzie, przede wszystkim ludzie.

Radni z lokalnych komitetów wyborczych zapewne mają swoje poglądy polityczne – jedni są liberałami, innym bliżej do prawej strony. Ale nie zamierzają się afiszować z tym podczas kampanii, uznając – całkiem słusznie, że nie będzie to działało na ich korzyść. Wolą się sami nie etykietować. Tak jakby na Kaszubach przynależność do jakiejkolwiek ogólnopolskiej struktury politycznej czy postawy ideologicznej miała bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Słabo tu też działa hasło: „młodzi i aktywni”. Tutejsi wyborcy nie przywykli doceniać chęci. Młody wiek w niczym nie przeszkadza, ale ważniejsze jest to, czego się dokonało niż to, co chciałoby się zrobić.

I to są bardzo dobre wiadomości.

Nie wystarczy założyć garnitur i przywiesić sobie do klapy marynarki plakietkę takiej czy innej partii. U nas na Kaszubach trzeba dać się poznać, najlepiej w działaniu. Trzeba odrzucić koneksje łączące z „kimś tam”, kto siedzi za wielkim biurkiem w jakimś arcyważnym gabinecie i trzyma pod stołem pieniądze na kampanię.

Zadaniem dla socjologów byłoby wyjaśnienie tego zjawiska. Scheda po PRL-u? Słynne kaszubskie utrzymywanie dystansu wobec tzw. Warszawy? Prymat przynależności lokalnej nad szerszą, narodową? Siła więzi bezpośrednich, międzyludzkich, słabość tych sformalizowanych, oficjalnych?

Na pewno taka postawa – zgodnie z którą stawia się na sąsiada, bo zna się go osobiście, a nie zawierza szyldowi partyjnemu, sprzyja rozwojowi samorządności.

Wychodzi więc na to, że Kaszuby są wyjątkowo samorządne, być może znacznie bardziej samorządne niż pozostałe części kraju, a demokracja – w wymiarze lokalnym, jest bardziej dojrzała.

***

W wyborach parlamentarnych w 2014 roku lokalne komitety do rad powiatów i rad gmin zdobyły 30-36 proc. głosów (dane ogólnopolskie). Takich danych z tegorocznych wyborów jeszcze nie opracowano.